Fala sejsmiczna ludowego gniewu

Gospodarka › Październik był miesiącem spektakularnych protestów. Były one wymierzone zarówno w komunistów, jak i w neoliberałów u władzy. Czy coś jednak łączy te wszystkie bunty społeczne?

Aktualizacja: 02.11.2019 14:20 Publikacja: 02.11.2019 13:17

Foto: AFP

Przez świat znów przetacza się fala rewolucyjna przywodząca na myśl arabską wiosnę z lat 2010–2011. Od pięciu miesięcy trwają w Hongkongu wielkie protesty przeciwko lokalnej administracji oraz władzom ChRL. Katalonia buntuje się przeciwko władzy centralnej w Madrycie. W Chile w demonstracjach wymierzonych w administrację prezydenta i niepopularny plan oszczędnościowy bierze udział jednorazowo nawet 1,2 mln ludzi. Są zabici i ranni. W Boliwii doszło do gwałtownych protestów przeciwko lewicowemu prezydentowi Evo Moralesowi, który jest oskarżany o sfałszowanie wyborów. W Libanie wielkie protesty wywołał plan opodatkowania komunikatorów społecznościowych. W Iraku kilkadziesiąt osób zginęło podczas demonstracji wymierzonych w rząd. Na tej mapie buntów społecznych mogą się zaraz pojawić nowe ogniska zapalne.

41 proc. ludności świata to przecież osoby mające do 24 lat, przedstawiciele pokolenia najmocniej dotkniętego globalnym kryzysem gospodarczym. A przecież nawet w protestach, w których na pierwszym miejscu stawia się hasła polityczne (np. w Hongkongu), gniew demonstrantów jest często motywowany ekonomicznie.

Co łączy Hongkong i Barcelonę?

Epicentrum globalnej fali rewolucyjnej tym razem stał się Hongkong. Wielkie protesty (zwane rewolucją parasolek) przetoczyły się przez tę metropolię już w 2014 r. Wówczas impulsem było to, że lokalne władze nie zgadzały się na wprowadzenie powszechnego głosowania na przewodniczącego administracji Hongkongu. Obecnie detonatorem protestów stał się projekt ustawy umożliwiającej ekstradycję do Chińskiej Republiki Ludowej. Wielu mieszkańców Hongkongu obawiało się, że ta ustawa pozwoli chińskiej bezpiece na wtrącanie obywateli tej metropolii do więzień w ChRL. Po wielu tygodniach protestów ustawę wycofano, ale demonstracje nie ustały. Protestujący domagają się teraz przede wszystkim ustąpienia Carrie Lam, szefowej lokalnej administracji, oraz ukarania policjantów winnych brutalnego traktowania demonstrantów. Bunt ten jest jednak przede wszystkim wielkim odruchem obronnym przeciwko „cichej kolonizacji" Hongkongu przez ChRL, erozji tamtejszych swobód obywatelskich, korupcji lokalnych elit i masowej imigracji z Chin kontynentalnych. Jest też ekonomiczne tło protestu. Hongkong rozwijał się kiedyś jako oaza wolnej przedsiębiorczości u bram Chin, w ostatnich latach jego znaczenie dla gospodarki ChRL jednak malało. Chińczycy budowali własne centra finansowe w Szanghaju i Shenzen. Młodych ludzi, zapewniających energię protestom, frustrowały pogarszające się perspektywy robienia kariery zawodowej w Hongkongu oraz niebotyczne ceny nieruchomości, napędzane m.in. przez bogatych Chińczyków. Jeden z chińskich analityków powiedział mi kiedyś, że protestów w Hongkongu by nie było, gdyby lokalny rząd prowadził mądrzejszą politykę mieszkaniową, dającą młodym ludziom szansę na zdobycie własnego lokum. W grze są też czynniki kulturowe. Hongkong to miasto stanowiące unikalny brytyjsko-chiński miks cywilizacyjny, a do wielu mieszkańców tej metropolii nie przemawia chiński model rozwoju. Na demonstracjach w tym mieście widać więc amerykańskie flagi, portrety Trumpa i rysunki przedstawiające Żabę Pepe – postać z memów popularnych wśród amerykańskiej alternatywnej prawicy (alt-right).

Na demonstracjach w Hongkongu można też zobaczyć flagi Katalonii. To wyraz solidarności z protestującymi w Barcelonie. Setki tysięcy Katalończyków demonstrują w obronie dziewięciu przedstawicieli władz regionu, którzy po wyroku hiszpańskiego Sądu Najwyższego trafili do więzienia za zorganizowanie referendum niepodległościowego w 2017 r. Powód protestów wydaje się czysto polityczny, ale ma też drugie dno – ekonomiczne. Katalonia to jeden z najbogatszych rejonów Hiszpanii odpowiadający za ponad 20 proc. PKB całego kraju i za jedną czwartą eksportu. Katalonia jest czwartym pod względem zamożności obszarem Hiszpanii, a z każdego euro podatków ściąganych od jej mieszkańców w regionalnej kasie pozostaje 57 centów. Na Katalonię przypada aż 21 proc. przychodów podatkowych osiąganych przez madrycki rząd, ale tylko 14 proc. wydatków. Spora część Katalończyków uważa więc, że ich region sam radziłby sobie ekonomicznie lepiej od reszty Hiszpanii. A na to nakładają się różnego rodzaju pretensje narodowe i polityczne zbierające się od 300 lat...

Latynoamerykańska gorączka

Wielkie protesty w Chile zaczęły się w połowie października od buntu studentów przeciwko podwyżce opłat za bilety do metra. Gdy policja zaczęła je brutalnie tłumić, przerodziły się w ogólnonarodowy bunt przeciwko oszczędnościowej polityce gospodarczej prezydenta Sebastiana Pinery i ogólnie niskiej jakości usług publicznych. Prezydent miliarder Pinera początkowo zareagował, ogłaszając stan wyjątkowy i wysyłając wojsko na ulicę, ale po kilku dniach się ugiął. Zapowiedział podwyżkę płacy minimalnej oraz emerytur, wycofanie się z podwyżki cen prądu, a także dokonał wymiany ministrów w swojej administracji. Czy to jednak uspokoi protestujących?

Wielu z nich domaga się systemowych zmian w polityce państwa i zmniejszenia nierówności społecznych. Pensja minimalna w Chile wynosiła w tym roku 301 tys. peso chilijskich (1588 zł), a po wybuchu fali protestów prezydent podniósł ją do 352 tys. peso. Połowa zatrudnionych w Chile zarabia około 400 tys. peso, czyli trochę więcej niż płaca minimalna. – Chile wygląda jak oaza w regionie, gdyż ma stabilną demokrację oraz zbilansowaną i rosnącą gospodarkę – mówił Pinera w niedawnym wywiadzie dla „Financial Timesa". Chile rzeczywiście prezentuje się pod wieloma względami lepiej od swoich sąsiadów i rzeczywiście cieszy się solidnym wzrostem gospodarczym (MFW spodziewa się, że wyniesie on 2,5 proc. w tym roku po 4 proc. w 2018 r.). PKB na głowę, liczony według parytetu siły nabywczej, jest tam najwyższy w regionie i wynosi 26,3 tys. USD (gdy w Brazylii 16,5 tys. USD, a w Argentynie 20 tys. USD). Chilijczykom nie podoba się jednak, że owoce wzrostu PKB są dzielone bardzo nierówno. Według danych ONZ najbogatsze 1 proc. populacji kraju kontroluje 26,5 proc. jego aktywów, gdy najbiedniejsze 50 proc. ma w swoich rękach 2,1 proc. aktywów. A frustracja sporej części narodu długo rosła...

Bardziej oczywiste do zrozumienia są protesty w biedniejszych niż Chile krajach regionu: Ekwadorze i Boliwii. W pierwszym z tych krajów zamieszki zaczęły się 1 października, po tym, jak prezydent Lenin Moreno ogłosił uzgodniony z MFW pakiet oszczędnościowy przewidujący m.in. cięcia płac w sektorze publicznym, koniec z subsydiami na paliwo i podwyżkę ceł importowych. W kraju, w którym PKB na głowę wynosi 11,7 tys. USD (czyli mniej niż np. w Albanii), takie cięcia musiały wywołać niezadowolenie społeczne. Protesty w Boliwii mają charakter głównie polityczny, ale bez wątpienia przyczyniła się do nich również polityka gospodarcza marksistowskiego prezydenta Evo Moralesa. Boliwia z PKB na głowę wynoszącym 8,7 tys. USD (mniejszym niż np. w Uzbekistanie) należy do najbiedniejszych krajów regionu.

Groźba wojen domowych

Gniew na ekonomiczną politykę rządu zjednoczył w październiku w Libanie chrześcijan i muzułmanów. Bezpośrednią iskrą do rozpoczęcia wielkich protestów były plany podwyżek podatków na benzynę, papierosy oraz wprowadzenia opodatkowania rozmów prowadzonych przez komunikatory internetowe takie jak WhatsApp. Z WhatsApp w Libanie korzystają praktycznie wszyscy posiadacze smartfonów, więc plany nałożenia podatku szczególnie mocno oburzyły Libańczyków. Doszło do zamieszek pod parlamentem, a rząd zaczął się chwiać w posadach. Rząd, kierowany do niedawna przez sunnickiego miliardera Saada Haririego (syna byłego premiera Rafika Haririego, zamordowanego w 2005 r.), dotychczas był gabinetem „jedności narodowej" łączącej wszystkie główne konfesje i partie – od chrześcijańskiej prawicy po szyickich terrorystów z Hezbollahu. Pewnie miał nadzieję, że tak szeroki mandat polityczny pozwoli mu na przepchnięcie pakietu oszczędnościowego mającego pomóc zmniejszyć dług publiczny bliski 150 proc. PKB. Liban jest jednak krajem stosunkowo drogim, a na dodatek nieoficjalnie znajduje się w „strefie dolara". (Kurs funta libańskiego jest sztywno powiązany z dolarem amerykańskim na poziomie 1500 LBP za 1 USD). Gdy więc Fed zacieśniał politykę pieniężną, przełożyło się to na niedobór dolarów na lokalnym rynku. Zapowiedź wprowadzenia podatku od komunikatorów internetowych okazała się jednak kroplą, która przelała czarę. Po wpływem protestów zaczął rozpadać się rząd. Odeszła z niego chrześcijańska prawica. Premier Saad Hariri zrezygnował ze stanowiska. Hezbollah przyjął stanowisko wrogie protestom, a jego szef Hassan Nasrallah ostrzega, że kraj może się stoczyć w otchłań nowej wojny domowej. Doszło już do przypadków, gdy zamaskowani napastnicy atakowali demonstrantów.

Niepokój Nasrallaha jest tym bardziej zrozumiały, że w sojuszniczym (rządzonym przez proirańskie stronnictwa) Iraku również doszło do gwałtownych protestów o podłożu ekonomicznym. Młodzi ludzie protestują przeciwko wysokiemu bezrobociu (oficjalne statystyki mówią, że jest ono bliskie 20 proc. wśród młodych, ale MFW podejrzewa, że jest dwa razy wyższe), korupcji i słabej infrastrukturze publicznej. Rząd Adela Abdula-Mahdiego wysłał przeciwko demonstrantom siły specjalne. Zginęło ponad 150 osób, z czego znaczna większość od kul. W kraju mocno podzielonym wyznaniowo (między szyitów a sunnitów) protesty mogą się łatwo zmienić w sunnicki bunt przeciwko szyickiej władzy. W sąsiednim Iranie na pewno patrzą na to ze sporym niepokojem, zwłaszcza że irańska gospodarka też ma się kiepsko. A lista krajów, które mogą zostać objęte rewolucyjną gorączką, jest dosyć długa...

Parkiet PLUS
Czy chińska nadwyżka jest groźna dla świata?
Parkiet PLUS
Usługa zarządzania aktywami klientów to nie kiosk z pietruszką
Parkiet PLUS
„Sell in May and go away” – ile w tym prawdy?
Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale