Dodatkowo siła, jaką pokazały indeksy małych i średnich spółek w USA, rosnąc (od końca wakacji) praktycznie bez przystanku o 10 proc., przywróciła wiarę inwestorów w realność obecnej fali hossy (dzięki poprawie jej szerokości). Nastroje wśród zarządzających funduszami zza oceanu poprawiły się znacząco w ciągu tych kilku tygodni, od najsłabszych w ciągu roku – jeszcze w pierwszej połowie września, do najmocniejszych od roku – dziś.

Tak optymistyczny obraz rynku może i zapewne powinien wzbudzać pewien niepokój, ale nie oznacza jeszcze, że wyczekiwana przez wielu „duża" korekta jest tuż za rogiem. Prawdą jest, że przez ostatnie niemal półtora roku nie doświadczyliśmy spadku większego niż 5–10 proc., czy to w USA, czy w Polsce, i że jest to jeden z najdłuższych okresów tak nieustępliwych zwyżek w nowożytnej historii Wall Street. Myślę jednak, że skala rocznych zwyżek (20 proc.) i jej ostatnia dynamika (cztery tygodnie ciągłych rekordów skutkowały „zaledwie" 2,5-proc. wzrostem indeksu S&P500) nie muszą usprawiedliwiać „dużej" korekty już teraz. W trakcie poprzedniego tak długiego okresu nieprzerwanych zwyżek, z lat 1995–1996, rynek zdołał wzrosnąć o 50 proc., zanim oddał niecałe 8 proc. wartości głównych indeksów.

Może nie powinienem zapeszać w 30. rocznicę giełdowego krachu z 1987 r., ale zanim będziemy musieli zmierzyć się z nieuchronną przecież korektą (silniejszą niż 5 proc.), rynki akcji mogą jeszcze zaskoczyć inwestorów dalszą wspinaczką na wyższe poziomy. Pamiętajmy, że pod koniec wakacji sceptycyzm do rynku akcji w USA był całkiem spory, a indeksy w Europie walczyły o obronę wsparcia na 200-sesyjnych średnich. Dlatego dzisiejsza „ekscytacja" jest chyba zbyt świeżym zjawiskiem, żeby stać się realnym zagrożeniem.

Poza poprawą nastrojów wielu inwestorów wskazuje na zanikającą zmienność jako bardzo niebezpieczny symptom samozadowolenia rynku. Jest to rzeczywiście nietypowe zjawisko, gdy w ciągu roku indeks VIX aż 33 razy spada poniżej poziomu 10 punktów. Wcześniej tylko dwukrotnie, w latach 2006/07 i 1993/94, wskaźnik ten odnotowywał tak niskie poziomy, ale za każdym razem trwało to zaledwie kilka sesji. Dlatego zmienność na rynkach ma prawo i ma z czego rosnąć. Jednak doświadczenia Wall Street z lat 1996–2000 pokazują, że rosnącej zmienności może towarzyszyć hossa.