Tematów geopolitycznych nie brakuje. W ostatnich dniach żyjemy konfliktem dyplomatycznym na linii USA–Turcja, który przepełnił czarę goryczy wokół działań prezydenta Erdogana. Lira turecka znalazła się w niełasce rynków już kilka miesięcy temu, co zmusiło tamtejszy bank centralny do podwyżek stóp procentowych aż do momentu, kiedy Erdogan ich nieformalnie zabronił. W rezultacie kończymy w sytuacji, kiedy TRY i jej oprocentowanie staje się obiektem spekulacji inwestorów z Japonii (!), ale gdy robi się za gorąco, nie wahają się oni pozbyć się inwestycji za wszelką cenę, co staje się zapalnikiem dla potężnej wyprzedaży (wydarzenia z 10 sierpnia). Największą szkodą jest jednak „efekt zarażenia" dla innych aktywów, mimo że faktycznie nie powinien mieć on miejsca. Kłopoty liry nie mają podłoża w fundamentach (przynajmniej jeszcze nie teraz) i nie są objawem strukturalnych problemów gospodarek wschodzących. W przypadku sporej liczby czołowych z nich deficyt na rachunku bieżącym (główny wskaźnik ryzyka) nie jest tak duży, jak Turcji (ponad 5 proc. PKB), a banki centralne mają swobodę w zwalczaniu inflacji. Jednak niezależnie od tego rozkręca się spirala wątpliwości. Nie tracąc czasu na analizy, na ile kryzys turecki powinien być ograniczony w granicach Turcji, dochodzi do wyprzedaży „ryzykownych" aktywów.

Pocieszające jest to, że jakkolwiek pierwszy szok jest ostry, tak w kolejnych odsłonach konfliktu wrażliwość rynków jest coraz mniejsza. Powstają analizy, a inwestorzy są douczeni. Problem w tym, że Turcja nie jest wyjątkowym „wypadkiem". Od początku roku borykamy się z wojną handlową USA z Chinami i strefą euro, negocjacjami NAFTA, sankcjami USA na Rosję i Iran, niepewnością związaną z brexitem. W takich warunkach trudno skupić się na fundamentach, które jeśli nie są znienacka przyćmione geopolityką, to ich perspektywy z dnia na dzień mogą być odwrócone o 180 stopni. Są to paskudne warunki dla długoterminowych inwestorów, a i spekulanci nie mają łatwego życia. I możemy się uśmiechać, że to tylko banksterzy tracą pieniądze. Co jednak będzie, gdy permanentny stan napięć i niepewności zacznie kłaść się cieniem na decyzje firm i konsumentów? Wtedy nikomu nie będzie do śmiechu. ¶