W sondażu INI SII saldo optymistów i pesymistów wzrosło z bardzo niskiego poziomu przed tygodniem (-30,6 pkt proc.) do -17,8 pkt proc. W przeszłości minimalnym poziomem tego salda, przy którym następowało formowanie się szczytu cyklu 20-tygodniowego, był poziom +24 pkt proc. (to przypadek z końca sierpnia ub.r.).

Przejście z obecnych -17,8 pkt proc. do przynajmniej +24 pkt proc. jest możliwe w trzy tygodnie, ale taki wyczyn udał się tylko raz (w lipcu 2016 r. po referendum w Wielkiej Brytanii). Wydaje się, że wydobycie się nastrojów z obecnego dołka będzie wymagało nieco więcej czasu. By nie sięgać daleko: w okresie grudzień ub.r. – styczeń br. wymagało to pięciu tygodni.

Średnia odległość szczytów nastrojów krajowych inwestorów indywidualnych w ramach cyklu 20-tygodniowego w obecnym cyklu hossa-bessa rozpoczętym w styczniu 2016 r. to 137 dni (a więc bardzo blisko 20 tygodni), co sugeruje, że następnego lokalnego apogeum relatywnego optymizmu można oczekiwać dopiero w okolicach 12 czerwca. Wtedy – a może wcześniej – WIG powinien dotrzeć do silnej strefy oporu rozciągającej się na WIG20 pomiędzy poziomami 2379 i 2450 pkt. Ta strefa oporu wydaje się niemożliwa do sforsowania przy pierwszym podejściu, ale jeśli rynki zagraniczne utrzymywać się będą na relatywnie wysokich poziomach, to można sobie wyobrazić scenariusz, w którym ku zaskoczeniu wielu ten opór zostanie (raczej przejściowo) przełamany. Taki scenariusz zrealizowany został na WIG20 w okresie styczeń–maj 2015 r., czyli podczas wzrostowej korekty ówczesnej cyklicznej bessy.

Z arcyciekawą sytuacją mamy do czynienia na rynku akcji w USA. W porównaniu ze średnim zyskiem na akcję z poprzednich 10 lat S&P 500 tak drogi jak obecnie był jedynie w okolicach szczytu pokoleniowej hossy z 1929 r. (a więc tuż przez krachem inicjującym wielki kryzys w USA) oraz w latach 1997–2001, a więc w okolicach ustanowionego w marcu 2000 r. szczytu pokoleniowej hossy. Ta „fundamentalna" obserwacja potwierdzana jest przez zachowanie cen akcji: tylko cztery razy w historii średnia przemysłowa Dow Jonesa rosła w 8 lat i 10 miesięcy ponad 4-krotnie. Takie sygnały pojawiły się w lipcu 1929 r., lipcu 1997 r., lipcu 1999 r. oraz styczniu tego roku. Ciekawy był przypadek z 1997 r. Wtedy akcje były równie drogie (w stosunku do zysków spółek) jak obecnie, ale kryzys azjatycki, który wszedł w ostrą fazę w październiku 1997 r., skłonił Fed do chwilowego złagodzenia polityki pieniężnej, co przedłużyło hossę na Wall Street o całe trzy lata, do 2000 r. Oczywiście optymiści powiedzą, że te porównania nie mają sensu, bo w 1997 czy 2000 r. rentowność 10-letnich obligacji skarbowych rządu USA, które są bezpośrednim konkurentem tamtejszych akcji, wynosiła w szczytach 6,79–6,98 proc., a obecnie nadal nie przekracza 3 proc., więc posiadacze akcji tak naprawdę nie mają się jeszcze czego bać.