Mało kto pamięta, że wszystko zaczęło się na przełomie stycznia i lutego, kiedy wyraźnie skoczyła rynkowa zmienność, co po części inspirowane było oczekiwaniami na bardziej jastrzębie posunięcia Fed. Od tego czasu doszła zupełnie nowa kwestia potencjalnej wojny handlowej, która z początkowego niewinnego stadium została rozbudowana do potężnego katalogu produktów podróżujących na jednej z najważniejszych dróg pomiędzy Azją a Ameryką Północną. To oczywiście nie koniec złych wiadomości. Niemałe zamieszanie spotkało sektor technologiczny po tym, gdy Facebook zaczął się zmagać z problemem wycieku danych, a Amazon stał się dla Donalda Trumpa nowym chłopcem do bicia. Zresztą prezydent USA z pupilka inwestorów szybko zmienił się w groźnego propagatora konfliktów handlowych. Wszystko to dzieje się w coraz mniej sprzyjającym otoczeniu makroekonomicznym. W Europie i Azji już całkiem wyraźnie widać serię gorszych odczytów wskaźników wyprzedających. Przed ochłodzeniem broni się jeszcze USA, co wiązać należy z niedawną obniżką podatków oraz korzystnym kursem dolara. Wydaje się jednak, że ochłodzenie koniunktury z pewnym opóźnieniem dotrze również za ocean i nie warto w tym względzie przywiązywać zbyt dużej wagi do dobrych danych z rynku pracy. Jest to bowiem wskaźnik wyraźnie opóźniony i jego pogorszenie notowane jest jako ostatnie. Bardziej niepokojące powinno być to, jak prezentują się trendy inflacyjne. Widać to wyraźnie na przykładzie naszego kraju, gdzie spowolnienie dynamiki wzrostu na początku roku jest głębsze, niż oczekiwań. Inwestorzy od końca minionego roku nastawiali się na inflacyjną fazę ożywienia, a ta wydaje się kończyć wyjątkowo szybko. Podobne zagrożenie tyczy się cyklu inwestycyjnego, który nie dość, że może być krótszy niż zwykle, to w skromnej skali może objąć sektor prywatny, który przyciśnięty rosnącymi kosztami pracy de facto najbardziej go potrzebuje. Tym samym w ciągu zaledwie dwóch miesięcy rynkowe nastroje z hurraoptymistycznych zakupów i nowych historycznych rekordów przeszły na minorowe perspektywy z trzeszczącymi ważnymi długoterminowymi wsparciami na czele z osławioną 200-sesyjną średnią na Wall Street. Paradoksalnie oznaczać to może zbliżające się odreagowanie na parkietach. Wiele wskazuje jednak na to, że warto je będzie wykorzystać do sprzedaży, gdyż nagromadzenie się tylu negatywnych czynników źle wróży długoterminowym perspektywom.