Finanse publiczne przygotowane na spowolnienie

Gościem Grzegorza Siemionczyka w środowym programie #PROSTOzPARKIETU był dr Paweł Wojciechowski, główny ekonomista Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

Publikacja: 02.01.2019 16:24

Finanse publiczne przygotowane na spowolnienie

Foto: parkiet.com

Popularny ankietowy wskaźnik koniunktury w polskim przemyśle, PMI, spadł w grudniu do 47,6 pkt. To poziom sugerujący głęboką zapaść w tym sektorze. Spowolnienie w polskiej gospodarce będzie ostrzejsze, niż się dotąd wydawało?

Ten wskaźnik odzwierciedla w dużej mierze nastroje w przedsiębiorstwach. To jest ważne, bo nastroje wpływają na decyzje inwestycyjne i plany ekspansji. Mimo to jestem dobrej myśli. Ten rok nie będzie dla polskiej gospodarki najgorszy.

Według naszej noworocznej ankiety wśród ekonomistów wzrost PKB Polski zwolni w tym roku do 3,8 proc. z około 5 proc. w 2018 r. Czy są jakieś powody, aby sądzić, że rzeczywistość okaże się gorsza?

Gospodarka jest dość mocno rozpędzona. Faktem jest, że szybkiemu rozwojowi nie towarzyszył ostatnio wzrost odporności gospodarki, co było m.in. konsekwencją niskiej stopy inwestycji. Ale nie kreśliłbym mimo wszystko dramatycznych scenariuszy. Sądzę, że gospodarka będzie się wciąż rozwijała w solidnym tempie, przynajmniej w I połowie roku. Na dłuższą metę zagrożeniem będzie sytuacja na rynku pracy, czyli niedobór pracowników. Nie jest jasne, na ile gospodarka będzie na to zjawisko odporna.

To prognozowane przez większość ekonomistów spowolnienie wzrostu PKB wynika m.in. z oczekiwań, że coraz wolniej będzie się zwiększało zatrudnienie, a w ślad za nim konsumpcja. Tyle że zatrudnienie miało przestać rosnąć już w 2018 r. i tak się nie stało. Są jakieś powody, aby sądzić, że teraz naprawdę doszliśmy pod tym względem do ściany?

Tradycyjnie ekonomiści zwracali uwagę na stopę bezrobocia. Ale ona jest już rekordowo niska, a Polska jest w trójce państw UE, w których wskaźnik ten jest najniższy. Jednocześnie zwykle mało kto zwracał uwagę na stopę zatrudnienia. A pod tym względem też jesteśmy na szarym końcu. Świadczy to o tym, że teoretycznie mamy stosunkowo dużą rezerwę na rynku pracy. Ona jednak częściowo składa się z osób, które są w praktyce niezatrudnialne. Ci, którzy byli nieaktywni zawodowo, ale skłonni byli wejść na rynek pracy na godziwych warunkach, już w dużej mierze to zrobili. W efekcie stopa zatrudnienia lekko rosła, ale pozostała około 4 pkt proc. poniżej średniej unijnej.

Czyli teoretycznie zatrudnienie może jeszcze rosnąć, ale w praktyce będzie to trudne?

Zmiany demograficzne są nieubłagane, osób w wieku produkcyjnym będzie ubywać. Spośród tych, które obecnie są nieaktywne, trudno będzie wyłuskać te, które byłyby gotowe podjąć pracę. Ale konsekwencje tego zjawiska w około 1/3 może pokryć wzrost wydajności pracy, możemy też ciągle korzystać z imigracji zarobkowej.

Nie wierzy pan, że pracujący w Polsce Ukraińcy masowo wyjadą do Niemiec, które otwierają się na imigrantów spoza UE?

Takie obawy są bardziej uzasadnione w dłuższym terminie niż w krótkim. Wiadomo, że w Niemczech brakuje 1,5 mln pracowników. Niemcy chcą przyciągać pracowników o wyższych kwalifikacjach zawodowych, stosując sprawdzony model: oferując ułatwienia w nostryfikacji dyplomów, dając czas na znalezienie pracy przy stosunkowo niewielkich zasobach finansowych itp. Z drugiej strony w Niemczech łatwo będzie podjąć pracę imigrantom, którzy znają niemiecki. Ukraińcom zaś łatwiej nauczyć się polskiego. Na dłuższą metę, biorąc pod uwagę to, że zarobki w Niemczech są prawie czterokrotnie wyższe niż w Polsce, a koszty życia tylko około dwukrotnie, zainteresowanie wyjazdem na Zachód wśród Ukraińców może rosnąć. Ale na krótszą metę na naszą korzyść będzie działała bliskość kulturowa i językowa, łatwość osiedlania się. Warto też zauważyć, że już około 400 tys. imigrantów z Ukrainy płaci składki do ZUS. To można odczytywać jako sygnał, że oni planują zostać w Polsce na dłużej.

Jeśli wzrost zatrudnienia zatrzyma się głównie pod wpływem bariery podażowej, to należy oczekiwać przyspieszenia wzrostu płac?

Tak, wzrost płac powinien jeszcze przyspieszyć. Z perspektywy makroekonomicznej kluczowe jest jednak to, jak dynamika płac ma się do wydajności pracy. Z badań OECD wynika, że jesteśmy jednym z trzech krajów – obok Irlandii i Korei Płd. – w której wzrost wydajności pracy od 1993 r. najbardziej przewyższał wzrost płac. To było korzystne dla gospodarki, bo wydajność rosła, a koszty pracy pozostawały w ryzach. To był efekt stosunkowo wysokiego bezrobocia, co – jak mówiliśmy – jest już historią. Ale wciąż można liczyć na to, że wydajność pracy będzie rosła szybko. Mamy bardzo dobry zasób siły roboczej, jeśli chodzi o kwalifikacje, a do tego gospodarka jest podatna na automatyzację, robotyzację.

Wyobraża pan sobie taki scenariusz, że spowolnienie gospodarcze ograniczy popyt na pracę na tyle, że pomimo niedoboru pracowników wzrost płac zacznie hamować?

W dłuższym horyzoncie jest prawdopodobne, że spowolnienie gospodarcze będzie osłabiało presję na wzrost wynagrodzeń. Z drugiej strony szybki wzrost wydajności będzie ją ciągle wspierał. Nie wiadomo również, co się będzie działo z wynagrodzeniami w administracji, które były długo zamrożone.

W połowie 2019 r. wchodzi w życie ustawa o pracowniczych planach kapitałowych. Jak ona wpłynie na sytuację na rynku pracy?

Z pewnością PPK będą miały wpływ na koszty pracy – składki będą płacili nie tylko pracownicy, ale także pracodawcy. To będzie powodowało efekt substytucji. Pracodawcy będą dawali pracownikom wybór: albo podwyżka płacy, albo PPK. Takie zjawisko będzie jednak miało ograniczoną skalę, bo wielu pracowników wybierze w takiej sytuacji podwyżkę płacy. Zakładam, że w horyzoncie około dwóch lat do PPK przystąpi około 2–3 mln pracowników.

Spadek deficytu sektora finansów publicznych w ostatnich latach to w pewnej mierze efekt mniejszych dotacji z budżetu do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Jak zahamowanie wzrostu zatrudnienia wpłynie na sytuację finansową ZUS i – w konsekwencji – na stan finansów publicznych?

Jesteśmy bliscy zerowego deficytu w sektorze finansów publicznych w porównaniu z około 2,5 proc. PKB średnio w poprzednich latach. I to mimo wzrostu wydatków z tytułu 500+ i obniżki wieku emerytalnego o równowartość około 1 proc. PKB. Czyli łącznie deficyt sektora finansów publicznych zmniejszył się o około 3,5 proc. PKB. Wpływ poprawy sytuacji FUS dał około 1 pkt proc. To jest odzwierciedlenie poprawy sytuacji na rynku pracy, czyli pośrednio szybkiego wzrostu gospodarczego. Wraz z hamowaniem wzrostu ten efekt będzie słabł. Ale wydaje mi się, że poprawa wyników FUS ma nie tylko charakter cykliczny, ale też strukturalny. Wynika m.in. z wprowadzenia systemu e-składki, który uszczelnił system emerytalny, zwiększył wpływy do FUS niezależnie od koniunktury. Jeśli chodzi o finanse publiczne, jesteśmy dość dobrze przygotowani na spowolnienie.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28