Dur(n)a lex, sed lex

Od blisko półtora roku spółki publiczne mają obowiązek prowadzić listy menedżerów, osób prawnych z nimi powiązanych, ich rodzin oraz osób prawnych powiązanych z rodzinami.

Publikacja: 21.12.2017 05:00

Mirosław Kachniewski prezes zarządu SEG

Mirosław Kachniewski prezes zarządu SEG

Foto: Archiwum

Obowiązek ten był postrzegany jako tak irracjonalny, a kary za jego niewypełnienie jako tak oderwane od rzeczywistości, że nie wszyscy podeszli do tego wymogu z należytym szacunkiem. Ostatnie wydarzenia regulacyjno-nadzorcze każą jednak spojrzeć na to z innej perspektywy.

W pewnym uproszczeniu chodzi o to, że zgodnie z art. 19 MAR od 3 lipca 2016 r. wszystkie notowane spółki (w tym na rynku NewConnect) powinny prowadzić listy obejmujące członków zarządu i rady nadzorczej oraz ich rodziny, a także biznesy powiązane z nimi i z ich rodzinami. Oczywiście zebranie tego typu informacji obwarowane jest wieloma innymi wymogami dotyczącymi „kaskadowego" powiadomienia na piśmie stosownych osób i przechowywania kopii powiadomień.

Sankcja za dowolne naruszenie w tym zakresie (np. brak kopii powiadomienia w określonej dacie) powoduje zagrożenie karą do wysokości absolutnie oderwanej od realiów polskiego rynku kapitałowego, tj. 2 mln 75 tys. zł na osobę fizyczną, a 4 mln 150 tys. zł na osobę prawną. Dane zebrane przez Komisję Nadzoru Finansowego w ramach ostatniej „klasówki o MAR" wskazują jednak, iż najprawdopodobniej część menedżerów uznała, że żyją na Ziemi, a powyższe regulacje są z Księżyca, a zatem ich nie obowiązują.

Mój wniosek wynika z prostej matematyki – łącznie zgłoszono 6900 menedżerów (od 1 do 66, przy medianie 8) oraz 25 200 osób blisko związanych (od 0 do 285, przy medianie 24). Przy tak dużych liczbach najsensowniejsze wydaje się operowanie medianą, tym bardziej że przytoczone powyżej wartości minimalne i maksymalne wydają się – delikatnie rzecz ujmując – dziwne.

Matematycznie wychodzi nam zatem, że na jednego menedżera przypadają trzy osoby blisko związane. Pozornie wygląda to bardzo racjonalnie – współmałżonek i dwoje dzieci. Ale musimy przecież pamiętać, że w tych trzech osobach mają się znaleźć nie tylko członkowie rodziny (zdefiniowani zresztą nieco szerzej niż najbliższa rodzina), ale także wszelkie osoby prawne powiązane z menedżerami lub członkami ich rodzin na jeden z czterech sposobów: pełnienie obowiązków zarządczych, bezpośrednia lub pośrednia kontrola, podmiot utworzony dla przynoszenia korzyści lub podmiot, którego „interesy gospodarcze są w znacznym stopniu zbieżne z interesami takiej osoby", cokolwiek to znaczy.

Może się zatem okazać, że część menedżerów podeszła do sprawy w sposób niby-racjonalny, bo przecież nie można od racjonalnego menedżera oczekiwać wypełniania nieracjonalnych wymogów, jednocześnie grożąc sankcjami wyjechanymi w kosmos. Bo niby dlaczego miałby się spowiadać, z kim obecnie mieszka? Że płaci alimenty na rzecz dziecka z pierwszego małżeństwa? Że córka założyła startup, a syn nie może znaleźć pracy i wciąż jest na utrzymaniu rodziców? Ale za to niby-racjonalne podejście mogą zapłacić całkiem realnie, bo przecież dur(n)a lex, sed lex.

I tu przechodzimy do ciekawej paraleli ze świata sportu. Otóż właśnie się dowiedzieliśmy o zaniedbaniach formalnych popełnionych przez zarządy związków sportowych. Rzecz dotyczy zupełnie innego obszaru, ale ilustruje podejście regulatora do (nie)spełniania pewnych wymogów i konsekwencji zupełnie niewspółmiernych do popełnionego zaniedbania. Chodzi o to, że 440 członków zarządów 65 polskich związków sportowych zobowiązanych zostało do złożenia oświadczeń lustracyjnych, a niedopełnienie tego obowiązku wiązało się z pozbawieniem stanowiska.

Zakładam, że nie wszyscy potraktowali tę regulację poważnie. Że przecież nie można skazywać na karę śmierci za wejście na przejście dla pieszych na mrugającym zielonym. Że wymóg wprawdzie jest, ale jeśli się go nie dopełni w terminie, to się dopełni później i „jakoś to będzie". Moje założenie wynika z faktu, że aż 66 spośród nich (15 proc.) nie dopełniło tej formalności, przy czym 24 osoby zrobiły to, ale po terminie. Konsekwencją jest pozbawienie funkcji wszystkich tych 66 osób, co w np. w związkach sportowych curlingu czy płetwonurkowania oznacza pozbawienie ich całych pięcioosobowych zarządów.

Racjonalnie możemy sobie zadawać wiele pytań. Czy wymóg ten miał sens? Czy termin na jego realizację nie był zbyt krótki? Czy adresaci regulacji na pewno znali jej treść i konsekwencje? Czy sankcja jest proporcjonalna do przewinienia? Czy nie należało zacząć od pogrożenia palcem? Ale niezależnie od odpowiedzi to już się stało – związki straciły zarządy, a zarządy straciły związki. I choć nie dotyczy to rynku kapitałowego, to odzwierciedla pewien klimat, pewną – że się tak śmiesznie wyrażę – „kulturę" tworzenia i egzekwowania regulacji z pominięciem zdrowego rozsądku.

Mam nadzieję, że w przypadku list osób pełniących obowiązki zarządcze i list osób z nimi blisko związanych nie dojdzie do konieczności nakładania sankcji, bo przecież nawet „symboliczne" 10 proc. wartości sankcji maksymalnej stanowiłoby olbrzymią kwotę. Ale nadziei trzeba pomóc, dlatego apeluję o to, aby wszelkie – choćby najbardziej irracjonalne – wymogi były przestrzegane. Wiem, że to kosztuje i ogranicza zyski inwestorów, ale lepiej, żeby zapłacili oni za przestrzeganie prawa niż za nieprzestrzeganie, bo wówczas cena będzie o wiele wyższa.

Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek