Wokół Graala narosło tak wiele historii i historyjek, że trudno byłoby je zliczyć i upchnąć na jednej stronie formatu A4. Mity, które powstały podczas poszukiwania odpowiedzi związanych z relikwią, sprawiły, że Święty Graal stał się ikoną czegoś nieznanego, co może pomóc w udzieleniu odpowiedzi na wszelkie bolączki naszego bytu.

Rynki finansowe także stały się miejscem, w którym wykorzystywane jest to pojęcie, i od wielu lat znawcy praw ekonomii starają się doszukać wszędzie tam, gdzie inni nie umieją, niewidzialnych reguł rządzących cenami akcji. Najczęstszą metodą służącą rozszyfrowaniu tego, co zapisane jest w cenach, jest analiza techniczna bazująca na tym, co już się wydarzyło. Miłośnicy kresek, czyli tzw. technicy, są przekonani, że w przeszłości zapisana jest przyszłość, a zatem wystarczy znaleźć odpowiednik enigmy i złamać kod. Niestety, każdy Kowalski, Nowak czy Smith z odciśniętym monitorem na czole i stertą papieru milimetrowego pamiętającego czasy Universalu ma nikłe szanse na doszukanie się czegoś, czego nie rozwiązaliby Deep Blue i jego potomkowie. Wszystko to, co mogłoby zostać odkryte przez oko sprawnego analityka, zapewne zostało już opisane, opublikowane i sprawdzone w praktyce, zaś wyniki badań posłużyłyby do wyedukowania kolejnych pokoleń inwestorów.

I tutaj temat należałoby zamknąć, reasumując, iż Świętego Graala na wykresach nie może być i na pewno nie ma. Chyba nie ma. A może jest?

Moje zawahanie pojawiło się w momencie, gdy pochyliłem się nad ermenometrią – ezoterycznym zagadnieniem dotyczącym czasu i przestrzeni. Początkowo sceptycznie i z uśmiechem podchodziłem do tematu, w którym pojawiały się takie pojęcia, jak „wielowymiarowość czasu", „przestrzenna spirala logarytmiczna" czy „teoria względności Einsteina". Mając w pamięci, ile trudu kosztowało mnie zaadaptowanie kalendarza spiralnego Fischera czy też przysposobienie teorii fal Elliotta, podjąłem jednak wyzwanie. Początkowo na warsztat poszedł wzór Ermana, którego rozwiązaniem rzekomo miał się okazać punkt zwrotny na rynku, czyli tzw. szczyt albo dołek. Jego wstępna złożoność (pierwiastek z podwojonej sumy iloczynów dni kalendarzowych pomiędzy kluczowymi ekstremami) okazała się niczym innym jak wyprowadzeniem wzoru na przekątną trójkątnego graniastosłupa prostego zwanego równią pochyłą. Bryła ta mieści w sobie cztery kluczowe wierzchołki osadzone w jednej sferze, czyli przestrzeni, w której prawdopodobnie poruszają się ceny akcji, walut, indeksów i innych tworów wymyślonych przez człowieka. Po kilkunastu kwadransach załapałem, o co chodzi, zaś po kilku godzinach wertowania materiałów nt. geometrii przestrzennej zrozumiałem, co tak naprawdę Erman wymyślił – a może lepiej zabrzmiałoby, co tak naprawdę Erman uporządkował.

Odpowiedzią na zbiór moich niewiadomych, które pozwoliłem sobie skrzętnie odnotować na papierze milimetrowym, okazało się pytanie: dlaczego do zobrazowania zachowania się cen w czasie wykorzystuje się jedynie obraz dwuwymiarowy w postaci wykresu na kartce papieru czy ekranie monitora? Nie szukając prostego rozwiązania, podjąłem w kolejnych tygodniach żmudne badania nad zastosowaniem ermanometrii. Na warsztat poszedł WIG i dane dzienne uwzględniające nawet pierwsze kwietniowe notowanie w 1991 r. Efekt pracy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Pomiędzy wszystkimi liczącymi się szczytami i dołkami pojawiły się zależności opisywane przez Ermana, a średnia dokładność prognoz wahała się pomiędzy 0,5 i 1 proc. Czyżby Święty Graal był tak blisko przez tyle lat?