Kupiłem po 3,10 zł, i sprzedałem po 2 zł. Ostrzegam!

Kluczowi akcjonariusze sprzedają akcje na górce, deklarując, że z tego co pozyskali, pożyczą spółce na rozwój.

Aktualizacja: 31.08.2020 11:23 Publikacja: 31.08.2020 05:00

Dariusz Jarosz, prezes martis Consulting

Dariusz Jarosz, prezes martis Consulting

Foto: materiały prasowe

„Już pisałem o tym, ale napiszę, jak się to skończyło. Kupiłem po 3,1 zł dokładnie za 31 000 zł (oczywiście +prowizja). Na drugi dzień spadło do 2 zł. Próbowałem dzwonić na infolinię banku się dowiedzieć, jak mogę anulować ten zakup, żeby mi zwrócili całe moje pieniądze. Nic się nie dowiedziałem. Następnie byłem na komisariacie zgłosić sprawę policji, licząc że oni pomogą i odzyskają mi te pieniądze. Oni nic nie wiedzieli, oni nie mają pojęcia, nie znają się na tym, kto tam pracuje, to ja nie wiem. Dziś byłem u prawnika. 200 zł wziął za poradę. Jego porada to »nie da się nic zrobić«. Ja nie wiem, czy to kolejny oszust, czy co? 200 zł wyłudził zamiast mi pomóc. Wkurzyłem się i sprzedałem te akcje za 20 000 zł i tyle. Mam dość. Straciłem w ciągu tygodnia 11 tys. zł!!! A kupiłem je dlatego, że eksperci na forum pisali, że zaraz urośnie do 5–6 zł. To były całe moje oszczędności, może dla was to nie są duże kwoty (dla was ekspertów, co tutaj piszą i obracają dużymi kwotami), ale dla mnie to były oszczędności całego życia. Także ostrzegam innych!!!" – to jeden z wpisów, jaki pojawił się ostatnio na popularnym forum giełdowym.

Czy należy się dziwić, że są osoby, które kompletnie nie rozumieją, na czym polega przygoda z inwestowaniem na GPW? Nie, nie należy. One były, są i będą, a pojawiają się zawsze w większej liczbie przy okazji każdej hossy na warszawskim parkiecie. Przechodzą kurs szybkiej edukacji, a że każdy dobry kurs musi słono kosztować, to pamiętać będą długo.

Z drugiej strony mamy emitentów, którzy też się uczą, jak kreatywnie budować swoją wartość. Od nich, a raczej od ich zarządów należałoby wymagać więcej. Tak się jednak dzieje, że ci drudzy mają sporą przewagę nad pierwszymi, bo ich ryzyko związane z ewentualną karą za świadome „nadmuchiwanie balona", czyli kapitalizacji spółki, a potem sprzedaży akcji na tzw. górce jest niewielkie. Nie jest to też zabronione, aczkolwiek wątpliwe etycznie, ale przy dużych sumach etyka schodzi na drugi plan.

Nie wymienię nazw konkretnych spółek, ale patentów na rozbudzenie oczekiwań, a potem korzystne wyjście z inwestycji tzw. insiderów poprzez sprzedaż akcji jest sporo. Dotyczy to zarówno spółek z głównego parkietu, jak i New Connect, choć w tym drugim przypadku jest ich zdecydowanie więcej.

Nie każda spółka może być beneficjentem obecnej hossy. Idealna to taka, która działa w sektorze produkcji gier, biotechnologii, fotowoltaiki lub medycyny, czyli będącym na radarach łowców okazji. Jeśli nie działa to przecież może działać, a pierwszym krokiem jest zmiana nazwy, zmiana profilu działalności, rozszerzenie profilu lub zainwestowanie w spółkę, która już ten profil posiada. W kolejnym kroku należy rozbudzić oczekiwania rynku dotyczące oczekiwanych benefitów związanych z przyszła produkcją leku, szczepionki, maseczki, testu lub czymkolwiek co zawiera słowo Covid.

Podobnie działamy w przypadku gier i fotowoltaiki. Nie jest ważne, to czy wychodzimy z biznesem na zero, ale to, ile listów intencyjnych zdołamy podpisać albo ile dotacji zdołamy wyciągnąć. Nie możemy też zapomnieć o ciągle grzanych kryptowalutach z wciąż modnym blockchainem. Ostatnio jedna ze spółek z małego parkietu poinformowała o rozpoczęciu działalności na rynku odzysku ciepła odpadowego związanego z ich wydobywaniem w kopalniach.

Jeśli chodzi o sprzedaż akcji na tzw. górce to można to zrobić w sposób bardziej lub mniej elegancki, choć niesmak i tak pozostanie. Bardziej elegancki to taki, który jest „zalegendowany". Spółka potrzebuje szybkiego kapitału, a nie może liczyć ani na bank, ani na wpływy z nowej emisji, bo nie ma chętnych. Co robi? Kluczowi akcjonariusze sprzedają akcje na górce, deklarując, że z tego, co sprzedali pożyczą spółce na rozwój. A że sprzedali więcej niż było potrzeba, to trudno, po prostu chcieli się podzielić unikatowym towarem z innymi, bo ci inni, generując wielki popyt, o to sami się prosili. Więc zrobili to niejako z potrzeby serca, a nie jakiejś tam chęci zysku.

Można też sprzedać bez legendy, starając się później jakieś usprawiedliwienie dorobić w stylu. Spółka „osiąga swoje dawno zaplanowane cele i jest na dobrej drodze do komercjalizacji poszczególnych technologii. W tym przekonaniu nie jesteśmy odosobnieni, skoro sprzedaż akcji przez członków zarządu lub wiodącego akcjonariusza znalazła swoją odpowiedź w popycie inwestorów. Wobec osiągniętych przez spółkę w ostatnim czasie celów oraz widocznego rosnącego zainteresowania akcjami nie powinno dziwić, że ich pewna liczba została zaoferowana rynkowi przez osoby zarządzające".

Według niektórych emitentów nawet przesuniecie publikacji raportu okresowego na późniejszy termin i sypanie przez zarząd akcjami „na cenowej górce", którą sama spółka wywołała, nie jest niczym zdrożnym. Gdyby nie przesunęła terminu, obowiązywałby okres zamknięty, czyli zakaz jakikolwiek transakcji przez insiderów. A tak można przecież oświadczyć że „przesunięcie terminu publikacji raportu okresowego jest dopuszczalną i powszechnie stosowaną przez spółki praktyką rynkową", stosowaną przez spółkę już w przeszłości.

Czyli, wszystko jest zgodne z prawem i w dodatku wytłumaczalne. Jednak, czy świadome kreatywne podkręcanie wartości spółki i sprzedaż jej akcji przez insiderów nie powinny być karalne? Powszechnie znany przykład oferty publicznej GetBacku sugeruje, że tak, chociaż i w tym przypadku odpowiedzialność prawdziwych beneficjentów nadmuchanej kreatywnie spółki jest iluzoryczna.

Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20
Felietony
Wszystko jest po coś i ma znaczenie
Felietony
Znieczulica regulacyjna
Felietony
DORA – kluczowe wyzwania w zakresie odporności cyfrowej instytucji finansowych