Słabość GPW jest łatwa do wyjaśnienia

Mateusz Morawiecki napotkał opozycję, która wolałaby, żeby sto procent OFE przeszło do FRD

Publikacja: 30.05.2018 10:09

Piotr Kuczyński, główny analityk, Dom Inwestycyjny Xelion

Piotr Kuczyński, główny analityk, Dom Inwestycyjny Xelion

Polskie akcje są relatywnie tanie, konkurencja w postaci zakupu mieszkań na wynajem staje się coraz mniej opłacalna (bo rosną koszty zakupu mieszkań), a tymczasem indeksy na polskiej giełdzie zachowują się wręcz fatalnie. WIG20 był w chwili pisania tekstu ponad 40 procent pod szczytem z 2007 roku.

W tym czasie indeksy na większości giełd przekraczały szczyt z 2007 roku (przed kryzysem i upadkiem Lehman Brothers) o ponad 50 procent. W wielu przypadkach był to wzrost dużo większy (indyjski SENSEX zyskał ponad 200 proc.). O powodach słabości naszego parkietu pisałem już wielokrotnie, ale jak widać, trzeba o tym przypominać, więc niniejszym to czynię.

Pierwszą przyczyną słabości nie jest wcale to, że w WIG20, czyli w spółkach o największej płynności, dominującym właścicielem jest państwo. To oczywiście może zagranicznych inwestorów nieco niepokoić, ale nie jest fundamentem słabości GPW. A bez zagranicznych inwestorów hossy w Polsce nie będzie. Mogą być odbicia, ale nie hossa.

Są dwa podstawowe, trwałe, problemy i jeden, który pojawił się w ostatnim czasie, i na który nie mamy żadnego wpływu. Zacznijmy od tego ostatniego. Jak można było przewidzieć (wiele razy o tym mówiłem), dolar zaczął się umacniać, a rentowności obligacji amerykańskich rosły, przełamując ponadtrzydziestoletni trend spadkowy.

Pomińmy przyczyny – ważny jest skutek. Kapitał jest wysysany z rynków rozwijających się (i nie tylko z nich) i kierowany na aktywa dolarowe. To zaś przez umocnienie dolara daje się mocno we znaki potężnie zadłużonym gospodarkom krajów rozwijających się. W ciągu 10 lat zadłużenie ich wzrosło z 4,5 do 19 bilionów dolarów. Tym zaowocował ultratani pieniądz, czyli zerowe stopy procentowe i skup aktywów z z rynku przez banki centralne (QE).

Te czynniki przyspieszyły (bo zdecydowanie nie były jedynymi) upadek argentyńskiego peso i tureckiej liry (straciły w kilka miesięcy po około 30 proc.). Tureckiej walucie bardzo przysłużył się prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, walczący z bankiem centralnym i wyznający wysoce oryginalną tezę mówiącą o tym, że to wysokie stopy procentowe napędzają inflację.

Drogi dolar, wysokie (rynkowe, a nie Fedu) stopy procentowe w USA, czyli wysysanie kapitału z rynków rozwijających się w połączeniu z argentyńsko-turecką grypą, musiały zaszkodzić również polskiemu rynkowi finansowemu. Ucierpiały zarówno indeksy, jak i waluta. Straty jednak były umiarkowane, co może sygnalizować, że Polska jest już dla inwestorów między rynkami rozwijającymi się a rozwiniętymi.

To wszystko (w połączeniu z geopolityką i chińsko-amerykańskimi zawirowaniami) wyjaśnia ostatnie turbulencje na rynkach. W tym oczywiście i na polskim rynku. Gdyby jednak tych czynników zwiększających ryzyko inwestycyjne nie było, to i tak pozostałyby nierozwiązane nasze, polskie, dwa problemy.

Pierwszy z nich nazywa się OFE. Przypominam, że blisko dwa lata temu, wtedy wicepremier Mateusz Morawiecki zaproponował, żeby OFE zlikwidować – 25 proc. miało przejść do Funduszu Rezerwy Demograficznej (FRD) oraz miało zostać zapisane na kontach w ZUS, a 75 proc. miało przejść do prywatnych funduszy inwestycyjnych. To rynkowi się nawet spodobało.

Problem w tym, że tajemnicą poliszynela jest to, że Mateusz Morawiecki napotkał opozycję, która wolałaby, żeby sto procent OFE przeszło do FRD. Od tego czasu zapadła cisza. Nikt już o losie OFE nie mówi, co rodzi powszechne podejrzenie, że rząd trzyma OFE jak świnkę skarbonkę na komodzie. Jeśli zabraknie pieniędzy, to świnkę się rozbije, a te 180 mld złotych bardzo się przyda. Problem w tym, że przekazanie akcji z OFE do FRD doprowadziłoby do potężnej, niewidzianej nigdy, bessy na GPW.

Jak w takiej sytuacji, kiedy nie ma ostatecznych decyzji, można oczekiwać długotrwałego zaangażowania funduszy zagranicznych w zakup naszych, relatywnie tanich, akcji? Szybki rozwój polskiej gospodarki nie jest tutaj poważną zachętą.

Drugim problemem są pracownicze plany kapitałowe (PPK). Można się zastanawiać, czy ich wprowadzenie będzie skutkowało masowym pozostawaniem w systemie (zapis ma być automatyczny z możliwością wypisania), czy może masowym opuszczeniem PPK. Nie o to tutaj jednak chodzi. Uczestnicy rynku są w większości przekonani, że powstanie PPK zastąpi OFE i bardzo pomoże we wzroście giełdowych indeksów. Załóżmy, że tak właśnie się stanie (ja mam poważne wątpliwości, ale liczy się pogląd większości).

Problemem jest to, że ze wszystkich stron (pracodawcy, związki zawodowe, część polityków) pomysł na PPK jest kontestowany. Miały powstać w styczniu 2019, a teraz nie wiadomo, czy powstaną w połowie 2019 roku i zupełnie nie wiadomo, w jakiej powstaną formie. Czy w sytuacji, kiedy losy OFE i PPK są nieznane, poważny kapitał zagraniczny może dłużej u nas zagościć? Nie może i dlatego pozostaje apelować do rządzących, żeby szybko wyjaśnili sytuację, dla dobra posiadaczy akcji i losów GPW.

Piotr Kuczyński główny analityk, Dom Inwestycyjny Xelion

Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem
Felietony
Dyskretny urok samotności
Felietony
LSME – duże wyzwanie dla małych spółek
Felietony
Złoty wciąż ma potencjał do aprecjacji, ale w wolniejszym tempie
Felietony
Jak wspominam debiut WIG20