W środę wieczorem zakończyło się posiedzenie Fedu i zgodnie z oczekiwaniami stopy procentowe zostały podniesione o 25 pkt bazowych. Projekcje makro przyniosły rewizję w górę prognoz dla wzrostu gospodarczego oraz zatrudnienia. Ponadto utrzymano scenariusz trzech podwyżek stóp procentowych w tym roku (łącznie z marcową), chociaż tylko jednego głosu zabrakło, by środek oczekiwań przesunął się w kierunku czterech podwyżek. Na lata 2019–2020 liczbę podwyżek zwiększono do pięciu. Generalnie można odnieść wrażenie, że azymut amerykańskiego banku centralnego wciąż jest jastrzębi. Reakcje rynków nie były jednak do końca zgodne.
Dziwne reakcje rynków
W pierwszej reakcji euro umocniło się w środowy wieczór do dolara z 1,2260 do 1,2369 USD, co sugerowało, że komunikat Fedu został jednak zinterpretowany gołębio. Szkopuł w tym, że giełda zareagowała spadkami i S&P500 zniżkował z 2729 do 2711 pkt. „Dziwne reakcje rynków po decyzji Fedu" – tak swój poranny, czwartkowy komentarz zatytułował Piotr Kuczyński, główny analityk DI Xelion. Eksperci próbowali szukać wytłumaczenia tej sytuacji. – Podczas konferencji prasowej Jerome Powell był ostrożny, dając do zrozumienia, że Fed cały czas stara się znaleźć „kompromis" w temacie stóp procentowych, a „z danych nie wynika, że jesteśmy u progu przyspieszenia inflacji" – tłumaczył Marek Rogalski, analityk DM BOŚ. Jego zdaniem ta zbytnia elastyczność, czy wręcz powściągliwość, to właśnie powód środowej deprecjacji dolara.
Z kolei spadki na Wall Street tłumaczono czynnikami pozamonetarnymi, a mianowicie ryzykiem wojny handlowej na linii USA – Chiny. W środę bowiem na łamach Wall Street Journal sugerowano, że Chińczycy mają przygotowywać działania odwetowe wobec USA, gdyby Biały Dom zdecydował się na nałożenie wyższych ceł na produkty z obszaru technologii i telekomunikacji importowane z Chin. W reakcji Biały Dom ogłosił w czwartek, że Donald Trump podpisze memorandum nakładające wyższe cła na import z Chin wart 60 mld USD jeszcze tego samego dnia. Wygląda więc na to, że z perspektywy rynków akcji na drugi plan, przynajmniej na razie, zeszła kwestia polityki Fedu, a głównym czynnikiem ryzyka jest brawura gospodarza Białego Domu.
Widać to było bardzo dobrze po reakcji parkietów europejskich. W czwartkowe popołudnie DAX spadał o 1,3 proc., CAC40 o 1,4 proc., a WIG20 nawet o 2,1 proc. Kontrakty terminowe na S&P500 w tym samym czasie traciły 1,1 proc., zapowiadając spadkowy początek handlu na Wall Street. Można powiedzieć, że wróciliśmy do tradycyjnego zestawu ryzyk. Po uspokojeniu obaw o brexit i wybory parlamentarne w krajach europejskich brakowało bowiem ważnego, politycznego źródła niepewności. Donald Trump z nawiązką tę lukę wypełnia.
Gorsze dane z Niemiec
Kiepskie nastroje na rynkach akcji miały swoje źródło także w kalendarium makroekonomicznym. Ostatnie dni przyniosły bowiem kilka negatywnych odczytów z kluczowych gospodarek. Mowa m.in. o naszych zachodnich sąsiadach. W środę opublikowano indeks ZEW, który obrazuje nastroje wśród niemieckich ekonomistów. Jego wartość spadła z 17,8 do 5,1 pkt, co zdaniem niektórych analityków może sugerować, że szczyt koniunktury w eurostrefie już za nami. – W komentarzach sygnalizowaliśmy, że protekcjonistyczne zapędy Trumpa są szczególnie dużym zagrożeniem dla gospodarki naszego zachodniego sąsiada. Ponadto obniżka ostatnich wskaźników PMI ostrzega, że tempo dynamicznego wzrostu nie może trwać wiecznie, a niemiecka gospodarka znajduje się w dojrzałej fazie ożywienia – tłumaczył Patryk Pyka, analityk DI Xelion. Jakby tego było mało, w czwartek opublikowano gorsze od prognoz wstępne odczyty PMI dla usług i przemysłu Niemiec za marzec. Gorzej od prognoz wypadły też analogiczne wskaźniki dla Francji i całej strefy euro. Dla USA indeks usługowy wypadł poniżej oczekiwań, ale przemysłowy powyżej. Jastrzębie wciąż mają więc argumenty.