Hokejowa liga NHL. O puchar lorda Stanleya

Absolutni debiutanci Vegas Golden Knights czy prowadzeni przez Aleksandra Owieczkina Washington Capitals? Kto wygra w finale NHL na początku czerwca?

Publikacja: 31.05.2018 12:00

Aleksiej Owieczkin, kapitan Washington Capitals, to jedna z największych i najlepiej opłacanych gwia

Aleksiej Owieczkin, kapitan Washington Capitals, to jedna z największych i najlepiej opłacanych gwiazd NHL.

Foto: Archiwum

Hokejowa liga zza oceanu zna wiele wspaniałych historii, ale ta jest naprawdę wyjątkowa: drużyna, która rozgrywa swój pierwszy sezon w lidze, dotarła do wielkiego finału. Kiedy przed kilkoma miesiącami pisałem na tych łamach o hokeistach z Las Vegas, sezon dopiero się zaczynał, a debiutanci notowali serię efektownych zwycięstw. Już to było niespodziewane, a dla niektórych komentatorów nawet szokujące. Wszystkim wydawało się, że z czasem Złoci Rycerze stracą impet. Nic z tego – podopieczni trenera Gerarda Gallanta dotarli w imponującym stylu prawie na szczyt, czyli do wielkiego finału. Tu mierzą się z Washington Capitals. Rywalizacja, która zaczęła się w poniedziałek w Las Vegas, toczy się do czterech zwycięstw. Capitals po raz ostatni zagrali w finale równo 20 lat temu: w 1998 roku okazali się słabsi od Detroit Red Wings. Liderem stołecznej drużyny jest Aleksander Owieczkin, jedna z największych i najlepiej opłacanych gwiazd ligi. Kto będzie zwycięzcą?

Ekipa wyrzutków?

W rankingu, stworzonym przed sezonem przez ESPN, szanse Vegas Golden Knights na zdobycie tytułu mistrzów NHL, oceniono najniżej ze wszystkich drużyn! Zajęli ostatnie, 31. miejsce (ich przeciwnicy w finałowej rozgrywce uplasowali się na trzeciej pozycji). Żartowano, że mogą co najwyżej wygrać w kategorii sprzedaż gadżetów. To akurat się sprawdziło, marketingowcy odrobili lekcję. Klimat dla hokeja w Vegas okazał się nadspodziewanie dobry, na mecze do nowoczesnej T-Mobile Arena przychodzi po 18 tysięcy fanów, to czwarta najwyższa frekwencja w lidze. Przychody z samej sprzedaży biletów szacuje się na 65 milionów dolarów.

Nad ekspertami przewidującymi fatalne wyniki sportowe drużyny nie ma się co znęcać, bo hokej w wydaniu NHL jest bardzo ciężki do typowania. Były jednak pewne podstawy, by sądzić, że nie musi być tak źle. O drużynie z Las Vegas mówi się, że to ekipa wyrzutków, których nie chciały inne kluby. Tymczasem to nie do końca prawda. Przed sezonem dla klubu urządzono specjalny draft – szkoleniowcy Golden Knights mogli wybierać zawodników z innych drużyn, by stworzyć własną. Pozostałe kluby mogły zatrzymać czołowych hokeistów, tych, których sobie zastrzegli, ale przecież nie wszystkich. Krótko mówiąc – nie jest tak, że do Las Vegas trafili sami najgorsi.

Debiutujący w rozgrywkach NHL Toronto Arenas też dotarli do wielkiego finału i nawet wygrali. Tyle tylko, że to był 1918 rok. Rok później Arenas nazywali się już Toronto St. Patricks, a osiem lat później – Toronto Maple Leafs, i tak już zostało. W Toronto Arenas grali w większości zawodnicy, którzy wcześniej występowali w Toronto Blueshirts. Z kolei w sezonie 1967/1968 w finale wystąpili debiutujący w lidze St. Louis Blues (przegrali z Montreal Canadiens 0:4). Ale to był sezon, w którym ligę poszerzono o sześć zespołów i wrzucono je wszystkie do jednej konferencji – ktoś z nowych musiał więc zagrać w finale. Są to historie kompletnie nieporównywalne z tą, której świadkami jesteśmy obecnie. W Ameryce jeszcze czegoś takiego nie grali. I to nie tylko w NHL, ale też trzech pozostałych wielkich ligach zawodowych (NFL, NBA, MLB).

Rosyjska strzelba

Siłą drużyny z Las Vegas jest zespołowość, ale nie ma wątpliwości, że jej gwiazda to były bramkarz Pittsburgh Penguins, trzykrotny zdobywca Pucharu Stanleya, Marc-Andre Fleury, który broni prawie 95 procent strzałów rywali. Powie ktoś – skoro jest taki dobry, to dlaczego Penguins oddali go rywalom? To był ich wybór – Fleury ma 33 lata, więc zdecydowali, że lepiej postawić na młodszego bramkarza i zatrzymać Matta Murraya. Skoro już o bramkarzach mowa: bramki Capitals też strzeże dobry fachowiec. W dwóch ostatnich meczach finału Konferencji Wschodniej Braden Holtby nie dał sobie strzelić ani jednego gola.

Niekwestionowanym liderem Washington Capitals jest jednak Aleksander Owieczkin, jeden z najlepszych hokeistów świata. Wybrany z pierwszym numerem draftu w 2004 roku, trzykrotny MVP (najbardziej wartościowy zawodnik) ligi, bije kolejne strzeleckie rekordy (przed rozpoczęciem finałowej batalii było to 607 goli i 515 asyst), ale ciągle nie zdobył Pucharu Stanleya. Staje więc przed wielką szansą. Ile jeszcze takich dostanie? W końcu ma już 32 lata. Jest gwiazdą NHL i bohaterem Rosji, bo jest gotów stawić się na każde powołanie. Niedawno twierdził, że zagra w koreańskich igrzyskach, mimo że NHL zabroniła tego swoim zawodnikom. Na igrzyska w Pjongczangu ostatecznie nie pojechał, ale i tak znowu podbił serca rodaków. W 2008 roku podpisał z Capitals 13-letni kontrakt wart 124 miliony dolarów. To była pierwsza dziewięciocyfrowa suma na kontrakcie zawodnika w historii NHL.

Właściciel klubu z Waszyngtonu Ted Leonsis zainwestował w drużynę zaraz po przegranym finale, czyli w 1999 roku. Jest też właścicielem innego zespołu ze stolicy – koszykarskich Wizards, w których występuje Marcin Gortat. „Forbes" wycenia jego majątek na nieco ponad miliard dolarów. Leonsis twierdzi, że miał przeczucie, iż ten sezon będzie wyjątkowy. Z kolei Bill Foley, większościowy udziałowiec klubu z Las Vegas deklaruje, że jest podekscytowany, a bracia Joe i Gavin Maloof, udziałowcy mniejszościowi, nie kryją radości, że weszli w ten interes. Gavin mówił ostatnio: – Każdy mecz na własnym parkiecie to duża impreza. A zespół jest niezwykły. Będę szczery: myślałem, że wygramy 10, może 15 meczów – przyznał młodszy z braci.

Z tym prognozowaniem hokejowej przyszłości w NHL jest jak widać ciężko. Wystarczy wspomnieć Los Angeles. Tam początki były trudne. Jack Kent Cooke kupił Kings i wymyślił sobie, że Los Angeles stanie się stolicą światowego hokeja. Zbudował nawet okazałą halę, słynną Forum. Udało mu się w koszykówce, Los Angeles Lakers pod jego rządami grali o najwyższe cele. Z hokejem było trudniej. W 1979 roku sprzedał cały sportowy interes Jerry'emu Bussowi. Nowy właściciel poprowadził Lakers do kolejnych sukcesów w NBA, ale z Kings też miał problem.

Kupię, sprzedam, zamienię

Klub przejął w końcu Bruce McNall. Do tej pory hokeiści Kings występowali w tych samych barwach co koszykarze Lakers, czyli w purpurze i złocie. McNall uznał, że Kings muszą się odciąć od koszykarzy. Na nowe kolory wybrano biały i czarny, do których dołożono złoty (podobno dlatego, że McNall zajmował się antycznymi monetami). Nowe barwy zaprezentował jako pierwszy Wayne Gretzky, który został kupiony z Edmonton Oilers w 1988 roku. W latach 2012 i 2014 Kings wygrali Puchar Stanleya. W tegorocznych play-off mieli nieszczęście trafić od razu na drużynę Vegas...

Z kolei kiedy zaczynali Minnesota North Stars od razu uznano, że w tej okolicy hokej to pewnik. – Zawsze uważaliśmy, że Minnesota przypomina Kanadę – pisze w swojej książce („Opowieści z tafli NHL") Wayne Gretzky i to nie jest tylko jego wrażenie. Faktycznie zespół dwukrotnie wystąpił w finale Pucharu Stanleya, przewinęło się przez niego wielu znakomitych zawodników, a miejscowi kibice kochali hokej. Ale na początku lat 90. drużynę kupił Norman Green. Był doświadczony w hokejowym biznesie, ale też w przenoszeniu drużyn. Nie on jeden, transakcje „kupię, sprzedam, zamienię" są normalne w amerykańskim świecie sportu. W 1979 roku Green kupił Atlanta Flames i przeniósł organizację do Calgary. Mimo to decyzja o przeniesieniu North Stars do Dallas była szokująca. Oczywiście nie wzięło się to znikąd, Green nie był aż takim szaleńcem. Twierdził, że dokłada do interesu, lokalne władze niewiele mu pomagają, a hala Met Center była przestarzała. Green dopiął więc swego, chociaż kibice mieli do niego olbrzymie pretensje.

Na szczęście to nie był koniec hokeja w Minnesocie. W sezonie 2000/2001 do ligi dołączył Minnesota Wild. Ciekawostka, na którą zwraca uwagę Wayne Gretzky: Komisja Sportów i Obiektów Sportowych w Minnesocie pożałowała 15 milionów dolarów, żeby zatrzymać drużynę w mieście, a zapłaciła 285 milionów, by sprowadzić ją z powrotem. W Teksasie też ciągle mogą się cieszyć hokejem – teraz ich drużyna występuje pod nazwą Dallas Stars.

Trofeum dla najlepszych w amerykańsko-kanadyjskiej hokejowej lidze ufundował lord Stanley. Zaczęło się od listu, który został odczytany podczas kolacji Stowarzyszenia Sportowców Amatorów Ottawy. „Dobrym pomysłem byłby puchar, który otrzymywałaby co roku najlepsza drużyna hokejowa w Kanadzie. Jestem skłonny ufundować trofeum, które byłoby co roku wręczane zwycięskiemu klubowi". Był 1982 rok, a lord Stanley był gubernatorem generalnym Kanady. W hokeja grała jego córka, która wystąpiła w pierwszym meczu hokejowym kobiet oraz trzej synowie. Rok później okazały puchar odebrała drużyna Montreal Hockey Club. Kto podniesie go tym razem? Jak wynika z wszystkiego, co napisane powyżej, lepiej nie typować.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej".

[email protected]

Parkiet PLUS
Marek Piechocki, prezes LPP: Nie pozwę ich za raport o Rosji. Na razie
Parkiet PLUS
Analitycy widzą przestrzeń do zwyżek notowań firm z indeksu WIG20
Parkiet PLUS
Dobra koniunktura podbiła płace prezesów
Parkiet PLUS
Najdroższe akcje. Warto je mieć?
Parkiet PLUS
Mimo rekordów WIG-u coraz mniej spółek uczestniczy w hossie na GPW
Parkiet PLUS
Czy chińska nadwyżka jest groźna dla świata?