Na liście za 2011 rok będą 133 firmy ze Stanów Zjednoczonych. To o cztery więcej niż łącznie z Japonii i z Chin, które będą miały w tym rankingu odpowiednio 68 i 61 przedsiębiorstw.

Ale warto pamiętać, że zaledwie sześć lat temu na liście było tylko 16 chińskich firm, a więc o prawie cztery razy mniej niż obecnie. Amerykańska gospodarka była wtedy reprezentowana przez 176 przedsiębiorstw, z których co najmniej jedno – Lehman Brothers – już nie istnieje.

Robert Kimmitt, były zastępca sekretarza skarbu USA, zwraca uwagę, że zważywszy na bardzo szybki rozwój chińskiej gospodarki i pęd tamtejszych przedsiębiorstw do światowej czołówki, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że liczba wielkich chińskich spółek dalej będzie rosła. Amerykańskie środowiska biznesowe coraz bardziej jednak niepokoi to, że większość tych dużych chińskich firm należy do państwa, w tym trzy z pierwszej dziesiątki listy „Fortune" – China Pertoleum and Chemical Corp., China National Petroleum i wreszcie State Grid, która szczyci się tym, że dostarcza energię miliardowi klientów. Zdaniem Amerykanów chińskie państwowe przedsiębiorstwa korzystają ze źródeł tańszego, bo subsydiowanego z budżetu finansowania, a to zmniejsza konkurencyjność ich rywali już nie tylko na chińskim rynku, na którym pomagają im również inne przepisy, ale także na rynku międzynarodowym i coraz częściej na amerykańskim. USA wspierają starania OECD na rzecz uregulowania tych kwestii, mimo że Chiny nie należą do tej organizacji.

Z coraz większym rozmachem na międzynarodowym rynku działają chińskie domy maklerskie. Ich pierwszym przyczółkiem jest zazwyczaj Hongkong. Guosen Securities w tym roku ponaddwukrotnie zwiększył liczbę zatrudnionych w swoim biurze w tym mieście i szuka tam nowych powierzchni biurowych do wynajęcia.

China International Capital Corp. jest już w pierwszej dziesiątce gwarantów emisji akcji w Hongkongu, a w segmencie fuzji i przejęć wyprzedza ją jedynie Goldman Sachs.