Miniony rok na warszawskim parkiecie pokazał, że rozmaite narzędzia analityczne i prognostyczne mogą zawodzić. Pisaliśmy już, że po raz pierwszy w historii WIG poszedł – ku naszemu zaskoczeniu – ścieżką zupełnie niepasującą do tego, co działo się w gospodarce, oraz niezgodną z trendami w stopach procentowych czy też w podaży pieniądza. Zawiodła też prosta analiza techniczna, która w kwietniu kazała traktować wybicie WIG w górę z kilkunastomiesięcznej konsolidacji jako sygnał powrotu hossy i ataku na historyczny szczyt z połowy 2007 roku – los spłatał figla analitykom: zaraz po tym sygnale rozpoczęła się fala spadkowa trwająca niemal nieprzerwanie przez resztę roku. Wiele do życzenia pozostawia też analiza nastrojów rynkowych („sentymentu"). Kiedy już wydawało się, że nastroje są już tak złe, że gorsze być nie mogą, sytuacja wcale nie uległa trwałej poprawie.
Czy wszystko to oznacza, że rynek akcji jest w 100 procentach zdany na ślepy los i nie istnieją żadne ramy wyznaczające punkty, w których walory warto akumulować/sprzedawać? Czy to przysłowiowe kasyno? Jeśli chodzi o krótkoterminowy horyzont inwestycyjny, to być może tak faktycznie jest. Co innego jednak, jeśli chodzi o inwestowanie w horyzoncie co najmniej kilkuletnim – z naszej analizy wynika, że tutaj w ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadza się do jednej kwestii – wycen akcji. To właśnie one na dłuższą metę wyznaczają swoiste ramy dla wahań notowań.
Ubolewanie Newtona
Łatwo się o tym przekonać, przyglądając się naszemu wykresowi, w którym poziomy WIG skonfrontowaliśmy z dwoma podstawowymi fundamentalnymi miernikami wartości: zagregowaną wartością księgową oraz zagregowanymi przychodami ze sprzedaży (pod wykresem tłumaczymy sposób zagregowania danych). Poniżej kilka naszych obserwacji na ten temat.
Po pierwsze, nie powinno dziwić, że na dłuższą metę oba parametry finansowe w miarę systematycznie rosną. To konsekwencja wzrostu gospodarczego oraz inflacji, które przekładają się na nominalny i realny wzrost przychodów i kapitałów (wartości księgowej) ogółu spółek na GPW. Uwagę zwraca jednocześnie fakt, że kapitały są bardziej stabilne, zaś przychody ze sprzedaży są bardziej wrażliwe na koniunkturę gospodarczą w Polsce/na świecie. W ostatnich trzech latach sprzedaż jest w stagnacji, podczas gdy kapitały (powoli) rosną.
Nawet biorąc pod uwagę największe historyczne wahania poziomu przychodów (kryzys 2008/2009), są one niewspółmiernie małe w porównaniu z „ekscesami", do jakich dochodzi na rynku akcji. Siła wahań notowań bywa wielokrotnie większa w porównaniu ze zmianami fundamentalnych wyznaczników wartości. Przypomina się tu słynne ubolewanie genialnego Isaaca Newtona, który stracił fortunę na spekulacji: „Potrafię obliczać ruch ciał niebieskich, ale nie szaleństwo ludzi". Skoro już jesteśmy przy temacie słynnych postaci, to warto przypomnieć, że dysproporcje między wahaniami cen akcji i ich wartością „wewnętrzną" legły u podłoża całej filozofii inwestycyjnej stworzonej przez Benjamina Grahama, słynnego ojca analizy fundamentalnej i mentora Warrena Buffetta (patrz ramka).