Gdyby nie anioły biznesu, wśród największych korporacji świata prawdopodobnie próżno by było szukać m.in. takich firm, jak Apple i Amazon.com. Komputerowy koncern spod znaku jabłuszka i największa internetowa księgarnia fazę niemowlęcą przeżyły bowiem przede wszystkim dzięki możnym prywatnym inwestorom, którzy zaufali ich założycielom i powierzyli im pieniądze na rozkręcenie działalności.
Pieniądze na start
Bez aniołów pewnie nie grałoby teraz radio Holiday FM, umilające brytyjskim turystom pobyt na Wyspach Kanaryjskich i w innych hiszpańskich kurortach. Prawdopodobnie nie działałby też internetowy portal Price Minister, na którym Francuzi handlują grami komputerowymi, książkami, płytami DVD, telefonami komórkowymi czy sprzętem fotograficznym. Kto wie, czy wciąż funkcjonowałaby niemiecka firma va-Q-tec, specjalizująca się w nowatorskich rozwiązaniach dla transportu chłodniczego.
Choć samo pojęcie nie ma może zbyt długiej tradycji, to anioły biznesu istniały już od początku historii kapitalizmu. Dzięki pieniądzom powierzonym przez znajomych, swoje pomysły mógł realizować Henry Ford, którego firma wyrosła później na jedną z największych korporacji na świecie. Podobnie prywatni inwestorzy pomogli w pierwszych sukcesach spółki założonej przez Alexandra Grahama Bella, przekształconej później w koncern AT&T.
Firm o początkach podobnych do Holiday FM, Apple czy Forda jest mnóstwo. Dokładnych statystyk nie ma, bo aniołowie nie zawsze są skorzy do dzielenia się informacjami o swoich inwestycjach, ale szacuje się, że tylko w Wielkiej Brytanii co roku wspierają ponad trzy tysiące dopiero raczkujących przedsiębiorstw, pompując w nie około połowy miliarda funtów. Za Atlantykiem w ten sposób do firm trafia ponad 50 mld dolarów, a liczbę aniołów ocenia się na prawie trzy miliony. Według szacunków, w Europie aktywnych aniołów jest 125 tysięcy, ale rynek ma duży potencjał i niedługo liczba może wzrosnąć do miliona - bo tyle osób interesuje się inwestowaniem o charakterze business angel.