A ekonomistów nie uczy się – a na pewno nie uczyło przed dekadą, gdy studiowałem – że spiritus movens przedsiębiorców może być coś innego niż dążenie do maksymalizacji zysku, na przykład wielkoduszność, honor i tym podobne rycerskie wartości.

Koncepcję rycerskości gospodarczej ukuł skądinąd dobrze znany wszystkim adeptom ekonomii Alfred Marshall, autor słynnego wykresu, na którym przecinają się krzywe popytu i podaży, wyznaczając rynkową równowagę. Ze sporu o naturę ludzką, który ekonomiści toczyli jeszcze na przełomie XIX i XX w., Marshall nie wyszedł jednak zwycięsko. Górę wzięli orędownicy koncepcji homo oeconomicus, człowieka gospodarującego. Taki osobnik jest w pełni racjonalny, ma precyzyjnie określone i niezmienne preferencje i cele, a to przesądza o jego decyzjach. Nie ma i nie było chyba ekonomisty, który nie zdawałby sobie sprawy, że ludzka natura jest daleko bardziej skomplikowana. A jednak homo oeconomicus trafił do „twardego rdzenia" nauk ekonomicznych. Dlaczego? Bo tę koncepcję łatwo włączyć do zmatematyzowanych modeli ekonomicznych, a to właśnie ich zastosowanie daje ekonomii status nieomal ścisłej nauki, która – tak jak fizyka czy chemia – jest w stanie odkrywać uniwersalne prawa rządzące rzeczywistością. Status, którego ekonomii zazdroszczą przedstawiciele innych nauk społecznych.

Filozofia ekonomii, której poświęcona jest „Metaekonomia", czyli refleksja nad metodami stosowanymi przez ekonomistów, nad przyjmowanymi przez nich założeniami i przyświecającym im celami, nie pozostawia żadnych złudzeń: ekonomia nauką ścisłą nie jest i być nie może, bo podstawowym obiektem jej zainteresowania jest człowiek. A to oznacza – jak zauważa w „Metaekonomii" Łukasz Hardt, członek Rady Polityki Pieniężnej i jeden z redaktorów tej antologii – że ekonomia musi być nauką pokorną.

Jej teoretycy i praktycy muszą sobie zdawać sprawę, że ich wnioski – choć pożyteczne dla autorów polityki gospodarczej – nie są uniwersalnie obowiązujące, a głęboko u ich podstaw leżą zwykle ukryte sądy wartościujące, które nie wszyscy podzielają. Choćby ten, że maksymalizowanie bogactwa jest tożsame z maksymalizowaniem dobrobytu. Ekonomiści, choćby chcieli, nie uciekną od sądów normatywnych (czyli jak powinno być, w odróżnieniu od sądów pozytywnych, czyli jak jest), a tych nie da się formułować bez zakorzenienia w refleksji filozoficznej. GS