Miarą nierównowagi w Target2 jest suma nadwyżek (należności od innych państw eurosystemu) jednych państw albo równa im suma deficytu (zobowiązań) innych państw. Obecnie sięga ona około 900 mld euro, w porównaniu z 600 mld euro jesienią 2014 r. i blisko 1100 mld euro w szczytowym punkcie w 2012 r.

Do kryzysu fiskalnego nierównowaga w systemie Target2 praktycznie nie występowała. Nadwyżki na rachunku obrotów bieżących (odzwierciedlające głównie nadwyżki handlowe) tych państw, które je wykazywały, jak Niemcy i Holandia, były równoważone przez odpływ kapitału do krajów z południa Eurolandu. Gdy te ostatnie utraciły wiarygodność kredytową, ten przepływ ustał. Utrzymujące się nierównowagi na rachunkach obrotów bieżących sprawiały, że jedne kraje stawały się wierzycielami wobec reszty eurosystemu, a inne dłużnikami. Nierównowaga w systemie Target2 zaczęła maleć dopiero po lipcu 2012 r., gdy Europejski Bank Centralny zapowiedział, że zrobi wszystko, co będzie potrzebne, aby uratować strefę euro przed rozpadem. Ta deklaracja sprawiła, że kapitał znów zaczął płynąć na południe.

Ponowny wzrost nierównowagi w Target2 może teoretycznie oznaczać, że z obrzeży strefy euro znów ucieka kapitał. Zdaniem Jacka Allena, ekonomisty z firmy analitycznej Capital Economics, tak się jednak nie dzieje. Przykładowo, o ile w latach 2010–2012 suma depozytów w bankach z południa Eurolandu zmniejszała się, bo ich klienci transferowali oszczędności do stabilniejszych państw, o tyle od kilku lat powoli, ale systematycznie, się zwiększa. – Wyjaśnieniem wzrostu nierównowagi w Target2 może być wykorzystywanie przez banki z południa strefy euro pieniędzy, które otrzymują za odsprzedawane EBC w ramach QE papiery, do zakupów aktywów w krajach z rdzenia – uważa Allen. Rzeczywiście, nierównowaga zaczęła się powiększać pod koniec 2014 r., gdy EBC rozpoczął program QE, czyli skup papierów dłużnych za wykreowane pieniądze. – Jeśli tak się dzieje, oznacza to, że gospodarki z centrum Eurolandu w większym stopniu korzystają na QE niż kraje z południa Eurolandu, które go bardziej potrzebują – zauważa ekonomista.