Bykom zapewne przyświeca przekonanie, że luzowanie ilościowe w Europie będzie miało na rynkach akcji podobny skutek jak w przypadku indeksów amerykańskich. Założenie jest dość mocne i podszyte sporą dozą nadziei. Szczególnie że Europa in plus wyróżniała się już od dłuższego czasu, a więc można uznać, że w sporej części czynnik luzowania jest już w cenach akcji europejskich.

Nasz rynek na tym tle zachowywał się znacznie gorzej. Owszem, nie leży w strefie euro, ale wydaje się, że czynnik geograficzny nie jest tu aż tak istotny. Nadal polskie spółki nie są przedmiotem zainteresowania wystarczająco dużego kapitału, by ceny rozpoczęły marsz w górę. Mamy za to za sobą sporą fazę osłabienia, w ramach której indeksy osiągnęły już poziomy interesujące z długoterminowej perspektywy.

Historia uczy, że dobre wyceny mogą być jeszcze lepsze. Zatem ostatecznie o szansach na wzrost cen będziemy rozmawiać, gdy na rynku pojawi się popyt zdolny i zdecydowany do poważnych zakupów. Obecnie bowiem kupujący są raczej stroną bierną. Wzrost obrotu ma miejsce w czasie spadków podszytych strachem. To ważna wskazówka, ale w dalszym horyzoncie. Ten strach może się jeszcze przez jakiś czas pojawiać. Mimo wszystko wiele wskazuje na to, że potencjał do przeceny powoli się wyczerpuje, choć trzeba uważać na napompowane Niemcy.