Jedna z najwybitniejszych postaci na światowym rynku finansowym, prekursor tanich funduszy indeksowych, współtwórca Vanguard, firmy zarządzającej obecnie „jedynie" dwoma bilionami dolarów aktywów. O co chodzi?

Przyjrzyjmy się temu bliżej. Czy rzeczywiście płacenie komuś na przykład 3–4 proc. rocznie za zarządzanie akcjami to dużo? Przecież rynek akcji przynosi bardzo duże zyski i jeżeli ktoś dobrze zarządza, to jakie ma znaczenie, czy płacimy 1 proc. czy też 4 proc. rocznie?

Od początku 1995 roku do końca grudnia 2012 roku, czyli przez ostatnie 18 lat, WIG dał zarobić 10,82 proc. średniorocznie. To o tego rodzaju „zysku brutto systemu finansowego" jest mowa w cytacie powyżej. Przyjmijmy zatem, że taka będzie średnia zyskowność naszego rynku finansowego przez kolejne 50 lat. Inwestujemy 1 mln zł. Po 40 latach mamy 60,90 mln zł. Można powiedzieć, że świetny wynik. I to z reguły widzimy na wykresach zachęcających do inwestowania. Ale płaciliśmy komuś średnio 3,5 proc. rocznie za zarządzanie (to są owe „koszty systemu finansowego"). Nasza stopa zwrotu spada z 10,82 proc. do 7,32 proc., a końcowa wielkość naszej inwestycji maleje do... 16,87 mln zł. Płacimy też przecież podatki. Obniżamy zatem naszą stopę o kolejne 1,5 proc. do 5,82 proc., co daje nam w efekcie kwotę 9,60 mln zł. Już nie będę załamywał czytelnika, nakładając na to inflację, pokazując w efekcie, ile tak naprawdę przyrósł nasz majątek w ujęciu realnym.

Koszty inwestora wyniosły tylko 3,5 proc. rocznie. Niedużo. Ale same te koszty sprawiły, że zamiast 60,90 mln zł, mamy 16,87 mln zł. Jestem przekonany, że wynik jest szokujący. Czy to coś zmieniłoby w naszym podejściu? Widać, jak bardzo koszty mogą zrujnować inwestycje i to może dlatego znaczna część inwestorów nie widzi zadowalających efektów swojego oszczędzania.

Otóż bardzo dużym błędem popełnianym przez inwestorów jest brak dbałości o koszty. Wytłumaczeniem jest to, że większość inwestorów analizuje swoje inwestycje w horyzoncie jednorocznym i wyrażeniami w procentach. Trudno wtedy zobaczyć istotny efekt wpływu kosztów na mój finalny wynik inwestycyjny. Bo koszt 3,5 proc. od jednego miliona to tylko 35 tys. rocznie. Tyle że to przeradza się w miliony zł w ciągu 40 lat! Ktoś powie, że 40 lat to za długi okres. Tak naprawdę jednak, szczególnie przy pewnym poziomie majątku, nasz horyzont inwestycyjny zaczyna się od momentu rozpoczęcia inwestycji do momentu śmierci lub przekazania majątku, a to statystycznie jest kilkadziesiąt lat. Dobre inwestowanie polega głównie na ocenie czy „gra jest warta świeczki", to znaczy czy potencjalny zysk usprawiedliwia ryzyko jakie podejmuję (np. kupując akcje). Otóż przy pewnym poziomie kosztów mamy bardzo małe szanse, że zarobimy w długiej perspektywie więcej niż na lokacie (a jeśli już to niedużo więcej), a duże ryzyko, że zarobimy mniej. To po co ponosić ryzyko? To już lepiej pozostawić środki na lokacie. No, chyba że chcemy altruistycznie dokonywać transferu wypracowanego przez siebie bogactwa z realnej części gospodarki do sektora finansowego? Ale to już zupełnie inna kwestia.