Czarno to widzę

Z profesorem Krzysztofem Rybińskim, rektorem Uczelni Vistula w Warszawie, rozmawia Elżbieta Glapiak

Aktualizacja: 24.02.2017 03:06 Publikacja: 28.11.2011 12:52

fot. d. golik

fot. d. golik

Foto: Archiwum

Jaki jest najczarniejszy, pana zdaniem, scenariusz, jeśli chodzi o rozwój wypadków w strefie euro i Unii Europejskiej?

Eurogedon – to jest najczarniejszy scenariusz. Finansowa dwubilionowa asteroida o średnicy Grande Raccordo (obwodnicy Rzymu – red.) rąbnie w unijny rynek finansowy, dokonując milenijnych zniszczeń. Oczywiście zanim rąbnie, zostaną podjęte próby uniknięcia katastrofy. Będą kolejne szczyty unijne i globalne, będą ogłaszane kolejne programy, które „na pewno" zahamują rozprzestrzenianie się kryzysu. Na koniec przed szereg wyjdzie Super Mario (Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego) i odpali bazookę naładowaną pieniędzmi. Ale to już na nic. Grecką zarazą zainfekowane są Włochy, mają już wysoką gorączkę i drgawki, oraz Francja, która ma na razie stan podgorączkowy, lekkie poty i katar. Ale banki francuskie już teraz się chwieją. Cóż się dziwić, skoro aktywa pięciu największych banków Francji prawie trzykrotnie przekraczają francuski PKB. Francja wyhodowała sobie globalne instytucje finansowe na narodowym kapitale zaufania. A ten kapitał to teraz już tylko kapitalik, a niedługo nawet i tego nie będzie. Kiedy Rzym upadnie, francuskie banki będą musiały sobie poradzić z ponad 400 mld euro ekspozycji na Włochy. Jak wielkie to będą straty, tego nikt dzisiaj nie wie, ale na pewno zbyt wielkie, żeby uniknąć nacjonalizacji największych banków francuskich. I oczywiście włoskich.

Dlaczego odpalenie bazooki z pieniędzmi nic nie da?

Z kilku powodów. Po pierwsze, już to przerabialiśmy w postaci QE1 i QE2 (programy ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli kupowania przez bank centralny aktywów, zwłaszcza obligacji, za dodrukowane pieniądze – red.) w USA. Tamte programy drukowania pieniędzy spowodowały wzrost, ale na rynkach aktywów. Zdrożały akcje, surowce, waluty rynków wschodzących, ale gdy tylko inwestorzy się zorientowali, że wydrukowane pieniądze generują nowe bańki spekulacyjne, nie przyspieszają jednak inwestycji i nie zwiększają zaufania, nastąpiły silne spadki. Tak samo będzie, jeżeli EBC zdecyduje się na druk pieniądza. Po drugie, jeżeli bazooka zostanie odpalona bez zgody Niemiec, może to prowadzić do rozpadu strefy euro. Tak więc jedyną skuteczną bronią, przynajmniej na krótką metę, nie jest bazooka, tylko panzerfaust. Ale Niemcy raczej go nie użyją.

Jaki może być przebieg wydarzeń w czarnym scenariuszu?

To łatwo przewidzieć. Oprocentowanie włoskich obligacji trwale przekroczy 7 procent, potem skoczy na 8–9 procent, Włosi przeprowadzą jedną aukcję obligacji, zapłacą 8 procent z pokryciem niewiele przekraczającym ofertę i skapitulują, prosząc o wsparcie. Jednocześnie rząd technokratów Mario Montiego będzie musiał sobie poradzić z masowymi strajkami w odpowiedzi na ogłoszony plan oszczędnościowy. Zapłoną samochody i siedziby banków jak w Grecji, tylko na odpowiednio większą skalę. Nastroje antyrządowe będą podsycane przez media, które są w ręku organizatora imprez bunga-bunga na słonecznej Sardynii. Pojawią się kolejne dane, najpierw PMI, a potem z realnej gospodarki wskazujące na głęboką recesję we Włoszech. Nastąpi panika na giełdach. Jak mawiają pięciominutowi spekulanci: będzie winda albo sanki, które przebiją dołki z marca 2009 roku. To wydarzy się później, niż powinno, ponieważ włoski urząd statystyczny ogłosił, że nie poda wstępnych danych o PKB do czasu policzenia pełnych danych. Może mają jakieś problemy, może chcą dać rynkom jeszcze trochę spokoju. Cóż, będzie przykra niespodzianka dla inwestorów tuż przed gwiazdką. W tym samym czasie będą padały jak kostki domina kolejne banki, ponieważ „uczeni w Excelu" policzą, jakie będą straty tych banków na kiedyś bezpiecznych obligacjach rządowych, które wchodzą z wagą ryzyka zero do wskaźnika adekwatności kapitałowej. Okaże się, że wiele banków ma ujemne kapitały i będzie fala paniki, przy której panika po upadku Lehmana to tylko niewinna fala dla początkujących surferów. Będzie ciężka recesja, która potrwa kilka lat, w tym czasie upadną wszystkie rządy, bez wyjątku, bo ludzie obarczą rządzących winą za kryzys. Bańka kredytowa tworzyła się dwie dekady, zapłacimy za nią i teraz.

Czy efekty można porównać do sytuacji po wojnie światowej?

Nie, tego nie da się porównać z okresem powojennym. Wtedy była olbrzymia utrata realnego majątku, ale była też olbrzymia energia w ludziach, chęć odbudowy kraju, wizja lepszej pokojowej przyszłości. Byli liderzy w Europie, którzy mogli tą wizją zarazić narody. Był też plan Marshalla, czyli pieniądze od wujka Sama. A teraz wujek Sam nie ma nawet na drinka dla Krystyny, a wujek Hu ma smoka w kieszeni. Politycy unijni co prawda mają wizję, każdy widzi swój słupek jak najwyższy, tylko Unia się o te słupki przewróci. A ludzie przyzwyczaili się do unijnego socjalu i łatwo go nie oddadzą. Jak to się mówi: „robić im się nie chce", pracują po 35 godzin, w perspektywie mają obiecane wysokie emerytury. Kryzys im to wszystko odbierze i pojawi się gniew. Wszędzie. Zatem po wojnie były nadzieja i wizja budowania wspólnego lepszego jutra. Teraz są gniew, wściekłość i obrona przywilejów. To zupełnie inna sytuacja.

Co nastąpi potem?

Siedem lat chudych. Rozpocznie się bolesny proces delewarowania, któremu będzie towarzyszyła recesja. To musi potrwać, nikt nie wie ile, może trzy lata, może pięć, a może dekadę. Wiele będzie zależało od tego, czy przeprowadzimy w Unii Europejskiej konieczne reformy, czy usprawnimy wspólny rynek, czy wręcz przeciwnie, pogrążymy się w oparach szalonych narodowych protekcjonizmów. Jeżeli to pierwsze, to recesja będzie krótsza, jeżeli to drugie, to potrwa może nawet dekadę. Oczywiście, gdy ludzie ubożeją (ale bez przesady, pamiętajmy o tym, że w wielu krajach na świecie żyją za dolara dziennie) wówczas budzą się różne demony. Również polityczne. Pojawią się demiurgowie odnowy duchowej i moralnej, ludzie, których w tym bezkręgowym medialnym korycie pełnym intelektualnych zlewek będzie wyróżniała silna i czytelna wizja. Tylko ta wizja może być mroczna i zakładać zmierzch bogów.

Jak pan odbiera krytykę pod swoim adresem za czarnowidztwo? Czy nie czuje się pan z tym niekomfortowo?

Niekomfortowo się czuję, gdy założę za ciasny T-shirt. Idą bardzo ciężkie czasy i każdy powinien się zastanowić, jak to przetrwać bez większych uszczerbków na zdrowiu i w swoich finansach. To dotyczy całej gospodarki. Z pewnością polecimy na dno, już spadamy, tylko niewielu jeszcze to dostrzega, bo ciągle mamy we krwi dużą dawkę unijnych sterydów, co nieco przytępia zdolność wnikliwego myślenia. Za jakiś czas solidnie rąbniemy. Od nas zależy, czy się tylko potłuczemy, wstaniemy i pójdziemy dalej, może nawet pobiegniemy. Bo jeśli na uderzenie się nie przygotujemy i spadniemy na plecy, na skały, to możemy sobie przetrącić kręgosłup i trudno będzie wstać i kuśtykać, a o bieganiu będziemy mogli zapomnieć. Rząd i parlament powinny szybko przeprowadzić pakiet reform uodparniających Polskę na uderzenie rzymskiej asteroidy. Zresztą oni to dobrze wiedzą, tylko się boją reakcji społeczeństwa i spadku popularności.

To samo dotyczy każdego z nas z osobna. Możemy się przygotować i jakoś to przetrwać albo zignorować wszechobecne sygnały nadchodzącego kryzysu, ale wtedy zostaniemy poważnie poturbowani, finansowo i życiowo. Nie wiem, kiedy i z jaką siłą ten kryzys uderzy w polską gospodarkę i w polski sektor bankowy. Dopuszczam możliwość realizacji najgorszych scenariuszy, takich, o których nie wolno mówić w mediach. Dlatego przygotowałem rodzinne finanse na taką ewentualność i innym radzę, żeby poważnie przeanalizowali to, co się dzieje, próbowali sobie wyobrazić to, co się może wydarzyć, i podjęli odpowiednie decyzje.

Wchodzimy z dużą prędkością w bardzo ostry zakręt dziejów finansowych świata, w rozklekotanym samochodzie, na łysych oponach, nad przepaścią, w którym pięciu kierowców szarpie kierownicę, każdy w swoją stronę. Ten pojazd może jakimś cudem utrzymać się na drodze. Ale przezorni powinni wyskoczyć w biegu, z pewnością trochę się potłuką, lecz zaoszczędzą sobie nerwów dalszej jazdy oraz nieobliczalnych konsekwencji finansowych, gdyby pojazd jednak wypadł z trasy i runął w przepaść.

Co to oznacza w praktyce, jak można zabezpieczyć swoje rodzinne finanse?

Nie mogę innym udzielać rad, bo każdy ma inny apetyt na ryzyko, inną wiedzę finansową, różne oszczędności i potrzeby. Chroniąc swoją rodzinę przed przewidywanymi skutkami kryzysu, ulokowałem znaczną część naszych oszczędności w 100-procentowo państwowym banku na zielonej wyspie, w dolarach. Ponadto od mniej więcej roku utrzymuję krótką pozycję na indeksach giełdowych i planuję ją utrzymać jeszcze przez co najmniej rok. To powinno moją rodzinę zabezpieczyć przed konsekwencjami czarnego scenariusza, czyli kryzysu finansowego o biblijnych proporcjach.

Krzysztof Rybiński

Jest ekonomistą i publicystą, był wiceprezesem NBP (2004–2008). Ukończył studia na Wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki oraz na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował jako informatyk w firmie komputerowej w Japonii, następnie jako pracownik naukowo-dydaktyczny na WNE UW. Był m.in. konsultantem Banku Światowego. W 1997 r. został głównym ekonomistą warszawskiego oddziału banku ING, był też głównym ekonomistą BZ WBK, w latach 2002–2004 – głównym ekonomistą Banku BPH.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty