Inwestorzy z niepokojem zareagowali na tę informację i sprzedawali akcje windykatora. Po południu ich cena była o 4 proc. niższa niż na wtorkowym zamknięciu.

Kierowany przez Szewczyka zarząd Kredyt Inkaso sprzeciwiał się połączeniu ze spółką Best, która we wrześniu 2015 r. kupiła pakiet niemal 33 proc. akcji konkurenta, płacąc 40 zł za papier. Kierownictwo Kredyt Inkaso nie wyraziło zgody na parytet wymiany akcji zaproponowany przez Best na potrzeby fuzji, oceniając go jako niekorzystny dla swoich akcjonariuszy. Od tego momentu między spółką a jej największym udziałowcem zaczęła się prawdziwa wojna, którą obie strony relacjonowały m.in. w #PROSTOzPARKIETU.

Jeżeli to była próba wrogiego przejęcia, to białym rycerzem (inwestorem ratującym spółkę przed taką operacją) okazał się fundusz private equity zarządzany przez Waterland, który rok temu – w drodze wezwania – kupił 61,2 proc. akcji Kredyt Inkaso, płacąc w dwóch etapach 25 zł, a następnie 20 zł za walor. Podmiot celował w zakup 66 proc. akcji windykatora.

Nie minął rok, a Best przypuścił kolejny atak, ogłaszając drugie wezwanie – lipiec–sierpień 2017 r. – na 33,01 proc. akcji konkurenta. Zaproponowana cena – 22 zł – raczej skazywała je na niepowodzenie, biorąc pod uwagę, ile kilka miesięcy wcześniej płacił fundusz private equity. Wzywającemu udało się kupić zaledwie 6 tys. akcji, czyli niecałe 0,05 proc. udziałów w kapitale i głosach na WZ Kredyt Inkaso. To jednak wystarczyło, żeby przekroczyć (minimalnie) próg 33 proc. udziałów w spółce, co Krzysztof Borusowski, prezes i właściciel Bestu, uznał za „wykorzystanie okazji" – jego spółka nie musi już ogłaszać wezwań, żeby dojść do 66 proc. udziałów w Kredyt Inkaso.