Odległość między pomysłem a założeniem startupu jest ogromna. My jesteśmy na początkowym etapie, koncepcyjnym. Jest taka klasyfikacja dojrzałości technologii – Technology Readiness Levels, stosowana pierwotnie przez NASA. Jest w niej dziewięć poziomów zaawansowania, gdzie pierwszy to Basic Technology Research. To jest nasz poziom właśnie.
Nie wierzę jednak, że z tyłu głowy nie ma pan wizji, że pański projekt dociera do tych ostatnich poziomów, a więc jest wdrażany w praktyce...
Oczywiście, że mam. Fajnie jest mieć wpływ na rzeczywistość, a nie tylko na teorię. Niemniej zdaję sobie sprawę z tego, że kryptowaluty są wciąż w niewielkim stopniu używane jako środki płatnicze czy platformy dla inteligentnych kontraktów. Dlatego wiele z ciekawych projektów upada, bo po prostu nie ma na nie rzeczywistego popytu. Oczywiście może być tak, że jakiś system płatności bazujący na ethereum dotrze w klasyfikacji TRL do dziewiątego poziomu, ale co z tego, skoro i tak nikt nie będzie chciał tego używać. Zdobyte przeze mnie granty są po to, by zrozumieć przedstawione zagadnienia i przedstawić nowe idee. Oczywiście miłym skutkiem byłoby praktyczne wdrożenie, ale może być tak, że grant się powiedzie, a wdrożenia nie będzie. Taka jest specyfika badań podstawowych. Proszę pamiętać, że gdy w latach 70. pracowano w kryptografii nad ideą klucza publicznego, nikt nie wiedział, że na przestrzeni kolejnych lat mocno się ona rozwinie i znajdzie masę praktycznych zastosowań. Podobnie było z komputerem osobistym. Jego pierwsza, czysto teoretyczna, koncepcja powstała w latach 30. i była stworzona przez logików matematycznych. Musiało upłynąć kilka dekad, by takie urządzenie weszło do powszechnego użytku.
Ma pan kolejkę chętnych do pracy w centrum blockchaina?
Jestem w trakcie rekrutacji doktorantów i ludzi po doktoratach. Szukam ludzi z wykształceniem matematyczno-informatycznym. Na nadmiar chętnych jednak nie narzekam i to jest niestety szerszy problem. Mój wydział jest mały, a nasz model zakłada, że nasi magistranci robią u nas doktoraty. Tak się niestety nie zawsze dzieje – jest konkurencja ze strony innych uczelni i wydziałów, a także intratne prywatne oferty pracy. Na przykład Google ma w Warszawie duże laboratorium i wielu absolwentów chętnie podejmuje tam pracę, bo jest równie ciekawa i lepiej płatna. Poza tym Instytut Informatyki dostał jedną czwartą z około 30 wszystkich grantów ERC przyznanych w ciągu ostatniej dekady polskim uczelniom, więc nasi doktoranci mają w czym wybierać.
Zagraniczne uniwersytety, te najbardziej prestiżowe, rozwiązują ten problem tak, że ściągają do siebie doktorantów z innych krajów. My jednak nie mamy takiego prestiżu i raczej najlepsi Chińczycy oraz Hinudsi do nas nie przyjadą. Poza tym jesteśmy raczej małym instytutem. Możliwe, że jest to druga strona sukcesu: przez lata bardzo zajmowaliśmy się nauką, a zaniedbaliśmy politykę akademicką. A mamy świetny instytut, który dobrze radzi sobie w badaniach podstawowych, przy czym potrzebujemy przeskalowania.