Inwestorzy rozmyślają nad tym, jak koronawirus wpłynie na koniunkturę gospodarczą, porównując sytuację np. do epidemii SARS. A pan?
Skutków koronawirusa nikt nie jest w stanie przewidzieć. Jak to bywa w takich momentach, dziś wszyscy nagle stają się ekspertami w dziedzinie wirusów, gdy dochodzi do trzęsień ziemi, w dziedzinie trzęsień ziemi itd. Jeśli ktoś jest analitykiem, to trudno mu powiedzieć, że czegoś nie wie. A my nie wiemy. Skutków nie potrafią oszacować nawet potężne zespoły od zarządzania kryzysowego w Chinach, a zatem i nikt na świecie też nie. Czy to ma wpływ na realną gospodarkę? Na razie raczej nie. Przeróżne kataklizmy zdarzają się co jakiś czas, jak np. katastrofa w Fukushimie. Jeśli dostrzeżemy wpływ wirusa w jakichkolwiek danych, to będziemy się zastanawiać nad portfelem, ale prognozowanie jego wpływu dziś jest czystym hazardem.
Jak oceniacie dane z gospodarki w USA?
Jest bardzo silna. Z rynku pracy nie płyną żadne ostrzeżenia, by coś miało się przegrzać. W gospodarce amerykańskiej nie było widać niepokojącego spowolnienia. Wracając do koronawirusa, statystyki mówią, że w przypadku pojawienia się jakichś epidemii rynki akcji średnio zyskiwały 3 proc. w ciągu trzech miesięcy, a w sześć miesięcy 8,5 proc. To podpowiada, że lepiej w takich sytuacjach dobierać akcje. Tym bardziej że USA są wciąż motorem napędowym dla świata, w odróżnieniu od np. rynków wschodzących.
W USA sporo działo się wokół Tesli, której notowania wystrzeliły, a jeszcze niedawno niektórzy wieszczyli bankructwo spółki. Co z pozostałymi firmami technologicznymi?
Tesla to jeden z powodów, dla których my nie próbujemy grać na spadki akcji. To przykład transformacji w gospodarce trwającej lata. Dziś dzieje się to w przemyśle motoryzacyjnym, wcześniej obejmowało inne sektory, jak telekomunikacja czy bankowość. Tesla ma ten plus, że znajduje się na rynku amerykańskim, który chłonie wszystko, ma masę kapitału i pewnie przez długi czas będzie jeszcze w stanie wybaczać dużo. Jest to rynek, który potrzebuje takich technologicznych spółek wzrostowych. Z tym nie ma co się kłócić, tylko trzeba na tym jakoś korzystać. W naszym zespole zastanawialiśmy się, które spółki technologiczne stają się już biznesem bardziej cyklicznym, jak np. Apple, którego telefony użytkownicy wymieniają co kilka lat. Tesla na pewno jeszcze należy do grupy spółek, które dopiero zdobywają rynek i odbiorców.
Na GPW ostatnio rządzą małe i średnie spółki, ale w waszym portfelu się nie pojawią?
Od dłuższego czasu masa osób mówi, że polskie „misie" są tanie, a pierwsze jakiekolwiek oznaki siły od razu są ubierane w hossę. Zwykle jednak mówią tak zarządzający, którzy sami zarządzają takimi funduszami. Co jest naturalne – każdy widzi wartość w tym, na czym najbardziej się zna. Gdy akcje „misiów" spadają, wielu przekonuje, że to okazja, gdy wzrosną, że jeszcze nie jest drogo. Pytanie, czy te osoby kiedyś powiedziały – „sprzedaj »misie«"? Ale tak jak mówię, jest to naturalne. Patrząc z punktu widzenia klienta private banking, na żadną spółkę „misiową" czy fundusz, wybrany po przeczytaniu gdzieś, że jest tanio, nie ma miejsca. Na świecie jest wiele tanich rzeczy – ziemniaki, fiaty multipla. Ale czy to oznacza, że koniecznie trzeba je kupić? Pamiętajmy przy tym, że większość z nich nie spełnia kryterium płynności i innych jakościowych. To nie znaczy, że nie ma wartości w „misiach" – jest, niektóre spółki są mocno niedowartościowane. Ale potrzeba sporo czasu i wiedzy, aby „coś" znaleźć. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie: po co inwestujemy? Obstawianie zmiany trendów jest bardzo ryzykowne, prościej jest się ich trzymać. To, że akurat teraz „misie" zachowują się dobrze, to fakt, ale zarazem pokłosie tragicznej sytuacji poprzednich latach. Czy to moment zmian? Gospodarka zwolniła, choć rynek pracy wciąż jest silny, a ostatnio inflacja zaskoczyła in plus. Jest to mieszane środowisko. Polska giełda ma jednak problem strukturalny. Rynek kapitałowy został bardzo mocno poturbowany przez zabawy z OFE, poprzez wieloletnią politykę GPW i masę różnych rzeczy. Czy jest tanio? To po prostu wycena dużego ryzyka, jakim obarczone są polskie spółki. Owszem, nic nie spada wiecznie i „misie" też w końcu urosną. Niektóre pewnie okażą się hitami. Widzimy pewne pozytywne oznaki i bacznie się im przyglądamy. Obawiamy się jednak, że kapitał do nich zacznie płynąć jak zwykle za późno i potencjalnie w zbyt dużej proporcji. PAAN