Lonzo Ball, czyli lokowanie produktu

Ma 20 lat, w NBA jeszcze nic nie osiągnął, tymczasem jego buty są już droższe od Jordanów. Ojciec i promotor w jednej osobie twierdzi, że syn jest najlepszy.

Publikacja: 26.12.2017 09:00

Lonzo Ballo (z prawej) został wybrany przez Los Angeles Lakers z drugim numerem w tegorocznym drafci

Lonzo Ballo (z prawej) został wybrany przez Los Angeles Lakers z drugim numerem w tegorocznym drafcie. W chwilę po ogłoszeniu tej decyzji radością dzielił się ze swoim młodszym bratem LaMelo, również koszykarzem, który ma zagrać w jednym z klubów na Litwie

Foto: AFP

W ubiegłym tygodniu sportowe media za oceanem analizowały, co takiego usłyszał młody zawodnik Lakers od LeBrona Jamesa. Było tak: po meczu Cleveland Cavaliers – Los Angeles Lakers gwiazdor gospodarzy podszedł do młodszego kolegi i długo coś mu opowiadał. Co? Tego nie wiadomo, bowiem robił to w sposób charakterystyczny dla sportowców w ostatnim czasie, czyli tak, jakby przekazywał największe tajemnice wywiadu, zasłaniając usta koszulką. Dziennikarze zajmujący się koszykówką spekulują nie od dzisiaj, że po zakończeniu obecnego sezonu najlepszy koszykarz świata zamieni Cavaliers na Lakers. Ten monolog utwierdził ich w tym przekonaniu. Lakers mają pieniądze, żeby zatrudnić LeBrona, ale to nie wystarczy, bo koszykarz ma ich dość (za sezon zgarnia ponad 30 mln dol., do tego dochodzą kontrakty reklamowe). Magnesem dla gwiazdora ma więc być właśnie Lonzo Ball.

Wielka buzia taty

Kim jest LeBron James, wiedzą chyba wszyscy chociaż trochę interesujący się sportem, ale kim jest Lonzo Ball, niekoniecznie wiedzą nawet ci, którzy w sporcie siedzą od lat, a nie mieszkają w Stanach. 20-latek, który gra dopiero pierwszy sezon w NBA, budził szalone zainteresowanie amerykańskich mediów, jeszcze zanim zaczął występować w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Zainteresowanie, jakiego nie było od lat. Dlaczego tak się stało? Niewątpliwie Lonzo ma nieprzeciętny talent, ale to by jeszcze nie wystarczyło. Było wielu wybitnie utalentowanych koszykarzy, również w poprzednich latach, a nawet w tym roku. Zresztą Lonzo Ball został wybrany z numerem drugim w drafcie, co w pewnym uproszczeniu oznacza tyle, że talent jednego zawodnika oceniono wyżej. A jednak ów koszykarz nie zajmował ani nie zajmuje nawet w połowie uwagi mediów, którą poświęcają Lonzo. Gdzie zatem tkwi przyczyna jego popularności?

Przede wszystkim w niewyparzonej buzi jego taty. Ojciec ma w tej historii niebagatelne znaczenie i równie dobrze mógłby być jej głównym bohaterem, na pewno byłby z tego zadowolony, ale nie dajmy mu tej satysfakcji. Kilka zdań trzeba mu jednak poświęcić. LaVar Ball należy do tych osób, które są znane z tego, że są znane. Trenował koszykówkę, potem futbol amerykański, ale w żadnej z tych dyscyplin nie zrobił kariery. Spłodził natomiast trzech synów, bardziej od siebie utalentowanych, i zajął się ich promocją. Ogłosił, że wszyscy podbiją NBA, a o najstarszym, czyli właśnie Lonzo, powiedział między innymi, że jest lepszy od Stephena Curry'ego. Curry to najlepszy rozgrywający ligi i jeden z najlepszych koszykarzy świata. LaVar łaskawie przyznał, że Curry „to dobry zawodnik", ale nie miał wątpliwości, że jego syn już teraz jest lepszy. Pan Ball senior nie uznaje żadnych autorytetów, obraził już połowę NBA, ale cel osiągnął: znalazł się w centrum uwagi.

Zbawiciel Lakers?

Kolejna sprawa to klub, do którego trafił Lonzo Ball. Los Angeles Lakers to klub legenda, najbardziej wartościowa (wraz z New York Knicks) marka w lidze, wyceniana na 3 mld dol., w czym nie przeszkadza nawet to, że od kilku lat osiąga fatalne wyniki sportowe. W ubiegłym roku karierę zakończył Kobe Bryant, ostatni symbol wielkości klubu. W poprzedni poniedziałek zastrzeżono dwa jego numery (przez dziesięć sezonów grał w koszulce z numerem 8, a dziesięć z numerem 24). Bryant poprowadził Lakers do pięciu mistrzowskich tytułów. W czasie tego wyjątkowego dla Bryanta wieczoru jego potencjalny następca nie błyszczał, a w ostatniej akcji meczu został zablokowany. Kobe pewnie by sobie na to nie pozwolił. Ale na Lonzo postawił sam Magic Johnson, prezydent Lakers do spraw koszykówki, kiedyś sam wybitny rozgrywający, w nadziei, że kibice w Los Angeles znowu będą oglądać showtime, czyli szybką i skuteczną grę, która doprowadziła klub do największych sukcesów. Na razie Lakers spisują się dość słabo. Ale fani z Miasta Aniołów cenią Lonzo również za to, że to swój chłopak, całe dotychczasowe życie związany z Kalifornią. Tu kończył szkołę średnią, tu grał na uczelni UCLA (University of California, Los Angeles), wreszcie spełnił marzenia o grze w Lakers.

Pozostaje kwestia, która w całym tym cyrku nieco umyka, a zdaje się dosyć istotna: czy mianowicie Lonzo Ball rzeczywiście jest tak dobrym koszykarzem, jak chciałby jego tata? Na odpowiedź jest zbyt wcześnie. Niewątpliwie ma talent, ale to nie musi wystarczyć, by podbić NBA. Na pewno jest bardzo wszechstronnym zawodnikiem. To wysoki rozgrywający, który nie tylko asystuje, ale też rzuca i zbiera. Właśnie ta uniwersalność zachwyciła Magica Johnsona. Lonzo ma specyficzną technikę rzutu, która raczej nie budzi zachwytu ani ekspertów, ani kibiców, wygląda dziwnie i na razie nie przynosi pożądanych efektów, czyli wielu punktów. Miał już kilka przebłysków, uzyskał triple-double (dwucyfrową zdobycz w punktach, asystach i zbiórkach) jako najmłodszy zawodnik w historii NBA, dotąd rekord należał do LeBrona. Na razie nie odmienił słabych Lakers, ale Jordan też nie od razu odmienił Bulls, ponieważ to niemożliwe. Oczywiście LaVar Ball uważa inaczej i o porażki drużyny oraz niewłaściwe prowadzenie jego syna oskarża trenera Lakers Luke'a Waltona. Podobno niedawno został poproszony przez władze klubu, aby powstrzymał się od krytykowania go za pośrednictwem mediów.

Dziennikarze rozkładają na czynniki pierwsze każdy mecz Lonzo, ale szczególna była jego wizyta w Nowym Jorku, czyli wyjątkowym mieście i wyjątkowej hali, jaką jest Madison Square Garden. LaVar zasiadł na trybunach w pierwszym rzędzie. Parę miejsc obok siedział, jak zwykle na meczach Knicks, ich wierny fan, reżyser Spike Lee. Widok był osobliwy: z jednej strony wielki LaVar Ball, a parę miejsc obok malutki Spike Lee, odziany jak zwykle w trykot Knicks. Obaj żywo reagowali na boiskowe wydarzenia. Lonzo zagrał dobry mecz, ale górą byli Knicks. Właściwie wizyta Lonzo niemal w każdym mieście budzi jakieś emocje. Cleveland – spotkanie z LeBronem. Oakland – spotkanie ze Stephenem Currym. Milwaukee – spotkanie z Jasonem Kiddem, obecnie trenerem drużyny z Milwaukee, a kiedyś świetnym rozgrywającym, do którego Lonzo jest często porównywany.

Ostatni zajazd na Litwie

Najnowszy odcinek sagi o rodzinie Ballów dotyczy młodszych braci Lonzo, 19-letniego LiAngelo i 16-letniego LaMelo. Obaj grają w koszykówkę i ojciec właśnie wytransferował ich na Litwę, co wedle jego deklaracji ma być dowodem, że pieniądze nie mają dla niego znaczenia. Bracia zagrają w klubie Vytautas Preny. Charles Barkley, były gwiazdor NBA, obecnie komentator, stwierdził, że nie wie, gdzie jest Litwa (nie wiadomo, czy żartował), ale ma nadzieję, że bardzo daleko i LaVar pojedzie tam razem z synami. Na razie można się pewnie spodziewać najazdu na Litwę amerykańskich dziennikarzy, bo przygody rodziny śledzą nie tylko tabloidy, ale i najpoważniejsze media. Jakie koszykarskie umiejętności prezentują młodsi bracia, to się dopiero okaże, LiAngelo dał się ostatnio poznać z innej strony – został aresztowany w Chinach za kradzież okularów. Przy tej okazji LaVar wszedł w spór z prezydentem Donaldem Trumpem, co akurat trudno uznać za zaskoczenie. Trump nazwał go ubogą wersją Dona Kinga, czyli kontrowersyjnego promotora walk bokserskich, i kazał być wdzięcznym za to, że syn nie utkwił na lata w chińskim więzieniu. LaVar odpowiedział, że Trump w żaden sposób się do tego nie przyczynił.

Trójka braci Ball jest związana z marką Big Baller Brand. Ojciec żądał astronomicznych sum za kontrakty z synami, których żaden z wielkiej trójki sportowych koncernów (Nike, Adidas, Under Urmour) nie miał zamiaru płacić. Stworzył więc własną markę, która produkuje buty, bluzy, koszulki, czapki. Lonzo ma buty sygnowane swoim nazwiskiem. Model ZO2 trafił do sprzedaży w cenie 495 dol. To cena z kosmosu, biorąc pod uwagę, że buty sygnowane nazwiskiem Michaela Jordana czy Kobe Bryanta kosztują około 200 dol. Ale LaVar stwierdził, że jeżeli kogoś nie stać, to widocznie nie jest wystarczająco dobrym koszykarzem. Oczywiście wylała się na niego fala hejtu, ale przecież właśnie o to mu chodziło. LaVar twierdzi, że jego synowie są najlepsi, a on zaprowadzi ich na szczyt. Niektórym nasuwają się więc skojarzenia z Richardem Williamsem, ojcem tenisowych sióstr Sereny i Venus. Papa Ball chciałby, żeby jego synowie byli tam, gdzie córki papy Williamsa. Inni porównują rodzinę Ball do celebryckiego rodu Kardashian. Najczęściej jednak wysuwa się porównanie użyte, ale nie wymyślone przez prezydenta Trumpa – że LaVar to Don King naszych czasów, że reprezentuje wszystko to, co w sporcie i wokół sportu najgorsze i że chodzi mu tylko o pieniądze. Mimo to, a może właśnie z tego powodu, wypada życzyć jego synom wszystkiego najlepszego.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej".

[email protected]

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych