Zejście lawiny ze szczytów Wall Street

USA › Zaledwie kilka tygodni trwało świętowanie ustanowienia rekordów długości trwania zarówno hossy na nowojorskiej giełdzie, jak i ekspansji amerykańskiej gospodarki.

Publikacja: 14.10.2018 11:07

Foto: GG Parkiet

Tuż po tym, jak ostatni z głównych nowojorskich indeksów – przemysłowy wskaźnik Dow Jonesa – zdołał pokonać styczniowe maksimum, nastąpiła gwałtowna ucieczka inwestorów z rynku akcji. Podobnie jak w przypadku lutowej fali panicznej wyprzedaży również tym razem winę przypisano szybko rosnącym rentownościom obligacji, tym razem dorzucając jeszcze eskalację wojny handlowej między USA a Chinami.

W efekcie trwającej zaledwie pięć sesji przeceny, rozpoczętej 4 października, indeks Nasdaq znalazł się na poziomie z maja bieżącego roku, niwelując większość wysokiego, bo 14-procentowego, ale za to mozolnego i poprzecinanego licznymi korektami, wakacyjnego wzrostu. Również inne indeksy na Wall Street, choć biły w ostatnich miesiącach historyczne rekordy, nie dokonywały tych wyczynów w sposób sugerujący jakąś „irracjonalną wybujałość", której można było doszukiwać się podczas 8-procentowego rajdu z pierwszych trzech tygodni roku.

Perspektywiczny rynek akcji

Rozpoczęte wiosną wzrosty trwały dość długo, miały niezbędne okresy przystankowe oraz podbudowę fundamentalno-wynikową, a przez większość czasu towarzyszył im umiarkowany optymizm inwestorów. Trudno było przyczepić się do tak wygenerowanej hossy. Liderzy wzrostów również zmieniali się dość często i wcale nie były to jedynie spółki należące do grona FANGs, których indeks miał swój szczyt już w czerwcu. Ten sektor pozostaje od miesięcy głównym składnikiem portfeli inwestorów, ale ich entuzjazm do tego niejednorodnego zestawu spółek wykorzystujących nowoczesne technologie w różnych dziedzinach życia w ostatnich tygodniach coraz wyraźniej przygasał.

Niezaprzeczalnym faktem jest jednak to, że inwestorzy giełdowi podczas minionych wakacji przeprosili się z amerykańskim rynkiem akcji i uznali go za najbardziej perspektywiczny. Stało się to kosztem rynków wschodzących i europejskich spółek, które z różnych względów przeżywały od początku roku ciężkie chwile. W rezultacie do amerykańskich akcji napłynęło w minionych trzech miesiącach prawie 40 mld dolarów, czyli niewiele mniej niż podczas styczniowej euforii. Jednak obecnie nie był to rezultat pogoni za uciekającym pociągiem, który zawsze w wyniku zbyt dużej prędkości musi się wykoleić na pierwszym zakręcie (tak jak to się stało w lutym), ale wynikiem zwycięstwa najsilniejszego ogniwa w globalnym łańcuchu finansowym i gospodarczym. Co prawda, patrząc na wzrost odsetka giełdowych optymistów, jakaś korekta amerykańskiemu rynkowi należała się pod koniec września, ale do poziomów styczniowej ekscytacji inwestorom wciąż daleko (wykres 1).

Rynkowa zmienność, która objawiła się w tym roku (choć malała w czasie wakacji), zmusza do większej ostrożności. Dlatego październikowa wyprzedaż nie powinna moim zdaniem dokonać większych spustoszeń w portfelach giełdowych graczy niż lutowa panika. Główny „winowajca" wcześniejszej siły Wall Street, czyli indeks Nasdaq, który jako jedyny wskaźnik nie przetestował swojej 200-sesyjnej średniej od połowy 2016 roku (brexit), po środowych „dożynkach" właśnie się z nią zetknął. Tym samym wykonany już został najniższy wymiar kary za zbyt wysokie zaufanie, jakim w ostatnich miesiącach inwestorzy darzyli spółki technologiczne. Chyba że mamy do czynienia z krachem, którego pierwowzór mieliśmy w 1987 roku. Październik lubi być miesiącem tego typu wydarzeń.

Obligacje niewinne?

Niektórzy analitycy przyczyn obecnego zamieszania doszukują się w coraz większej eskalacji wojen handlowych. Byłby jednak to chyba jednak pokaz zbyt dużej inercji rynku. Zarówno wcześniejsze ogłaszanie planów coraz to nowych taryf, jak i wcielanie tych zapowiedzi w życie wywoływało za każdym razem coraz słabszą reakcję inwestorów, choć teoretycznie ekonomiczne skutki tych batalii powinny być coraz mocniej odczuwalne. Nie było przy tym nowej informacji mogącej stanowić ostatni kamyczek niezbędny do wywołania obsunięcia się giełdowej lawiny.

Nie jest nim raczej plotka, że w produktach Appla czy Amazona miały znajdować się chińskie microchipy szpiegujące. Chociaż, z drugiej strony, Donald Trump może wykorzystać takie fake newsy do podjęcia kolejnych działań odwetowych i to na polu bardzo wrażliwym dla wielu firm technologicznych w USA. Również decyzja Jeffa Bezosa o podwyższeniu płacy minimalnej pracownikom Amazona do poziomu 15 dolarów w USA, choć mogła nie spodobać się wielu akcjonariuszom, nie była raczej iskrą rozpoczynającą giełdowy pożar. Jest ona raczej świadectwem siły amerykańskiej gospodarki, realności presji płacowej oraz sygnałem do kontynuacji presji inflacyjnej. I tu dochodzimy do kolejnej z potencjalnych przyczyn obecnych rynkowych zawirowań, czyli wzrostu rentowności długoterminowych obligacji amerykańskiego rządu. Ten sam pretekst wykorzystali inwestorzy do usprawiedliwienia lutowego załamania na rynkach akcji. Ale tak jak wtedy, tak i tym razem, jest to moim zdaniem mało przekonujący argument. Ceny obligacji zaczęły mocniej spadać już od początku września i choć trend ten nasilał się, nie przeszkodziło to ani indeksowi S&P 500, ani przemysłowemu indeksowi Dow Jonesa w ustanawianiu kolejnych rekordów. Nie wiem, dlaczego akurat poziom 3,20 proc. na amerykańskiej dziesięcioletniej obligacji miałby mieć moc stwórczą przewrócenia indeksu Nasdaq o 10 proc. w tydzień, a poziom 3,10 proc. byłby wciąż odpowiedni do przeprowadzenia kolejnego ataku S&P 500 na szczyty (do czego doszło na początku października).

Stopy procentowe a rynek

Dlaczego w ogóle rentowności obligacji tak urosły w ciągu ostatniego miesiąca (z poziomu 2,8 proc.)? Nie doszukiwałbym się tu spiskowych teorii sugerujących działania odwetowe Chin lub Rosji. Najprostszym wyjaśnieniem, analogicznym zresztą do tego z przełomu lat 2017–18, jest wyraźny wzrost cen ropy, jako jednego z podstawowych źródeł presji inflacyjnej w gospodarce (wykres 2). Pomogły też dobre dane napływające z USA, nieodmiennie wskazujące na rozgrzanie amerykańskiej gospodarki. Można tu wymienić 5-proc. dynamikę wzrostu produkcji przemysłowej, czy pozostające na najwyższych od 2004 roku poziomach wskaźniki PMI dla usług i przemysłu (wykres 3). W takich warunkach jedynie Donald Trump może dziwić się kolejnym podwyżkom stóp przez FED i wyrażać swoją dezaprobatę dla stanowiska Jerome'a Powella sugerującego ostatnio, że do neutralnego poziomu kosztu pieniądza jeszcze daleko.

To raczej perspektywa szybszych i większych podwyżek stóp procentowych mogła mieć większe znaczenie przy wywołaniu lawiny giełdowych spadków niż wzrost rentowności dziesięcioletnich obligacji. Zgodnie z nauką płynącą z analizy zachowania się krzywej rentowności i jej korelacji z procesami gospodarczymi, to spadki długoterminowych stóp procentowych przy wzroście stóp kontrolowanych przez FED są sygnałem do odwrotu z rynku akcji (tak było m.in. w pierwszych miesiącach 2000 roku). Co więcej, z tego punktu widzenia ostatni wzrost rentowności dziesięcioletnich obligacji miał pozytywną konsekwencję – krzywa rentowności przestała się „wypłaszczać", co oznacza, że sygnał zakończenia ekspansji gospodarczej w USA może przyjść później (rentowności dwulatki powyżej dziesięciolatek).

Nieznana przyczyna spadków

Generalnie trudno jest znaleźć jednoznaczne przyczyny stojące za tak gwałtownymi spadkami, które pojawiły się znienacka, tuż po zdobyciu nowych szczytów przez główne indeksy akcji na Wall Street. Być może dopiero z czasem prawdziwe podłoże tych spadków stanie się oczywiste, ale może być też tak, że pod koniec roku przyczyny te mogą okazać się równie mało istotne jak powody 13-procentowego spadku indeksu NYSE FANG+ z drugiej połowy marca, który z perspektywy kolejnych trzech miesięcy okazał się jedynie bolesnym epizodem.

Tak czy inaczej, z punku widzenia fundamentów spółek, w tym technologicznych, w ostatnich tygodniach nie zaszły istotne zmiany, które usprawiedliwiałyby zniwelowanie całości trwających od maja zdrowych w swej naturze zwyżek. Mam nadzieję, że rozpoczynający się za chwilę nowy sezon wyników na amerykańskiej giełdzie ponownie przywróci inwestorom wiarę w solidność podstaw tego najdłuższego w historii trendu wzrostowego. Nie skończył go lutowy minikrach, więc zejście październikowej lawiny również nie musi oznaczać końca hossy. Trzeba jednak pamiętać, że z każdym miesiącem jesteśmy bliżej niż dalej od zmiany cyklu i w gospodarce, i na rynku.

Podsumowując, skoro sam prezydent Donald Trump określił środowe silne spadki indeksów giełdowych jako w zasadzie „dobrą sprawę", korektę, na którą wszyscy czekaliśmy od dłuższego czasu, to nie wypada mi nie zgodzić się z jego spokojną oceną całej sytuacji, choć sam tak panicznej wyprzedaży nie oczekiwałem. Jeśli te spadki miałyby być prawdziwym krachem, to powinny skończyć się w ciągu tygodnia lub dwóch, ale mogłyby pociągnąć za sobą znacznie większe straty niż te 5 proc. na indeksie S&P 500 w ciągu pięciu sesji. W takim scenariuszu zdołalibyśmy jednak odrobić dużą część spadków jeszcze w tym roku. Niestety, o pobicie wrześniowych rekordów wszech czasów byłoby już trudno. Gorzej, jeśli mamy do czynienia z sygnałem końca hossy. Należy pamiętać, że początek bessy wygląda zazwyczaj jak jedna z wielu korekt. Trudno natomiast wyrokować, która z nich stanie się przyczynkiem do zmiany trendu. Wszystkie tegoroczne próby wystraszenia inwestorów nie miały dalszych, negatywnych konsekwencji. Mam nadzieję, że tym razem (jeszcze) będzie podobnie.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych