Stabilne banki to nie to samo, co stabilny sektor finansowy

Krach na rynku nieruchomości w USA sprzed dekady rozlał się na całą światową gospodarkę, bo słabe okazały się banki. Dziś są mocniejsze, co nie znaczy, że kryzysów już nie będzie.

Publikacja: 15.09.2018 08:30

Stabilne banki to nie to samo, co stabilny sektor finansowy

Foto: Bloomberg

Pierwsze symptomy najgłębszego od lat 30. XX w. globalnego kryzysu finansowego pojawiły się latem 2007 r. Bank BNP Paribas zawiesił wówczas możliwość umarzania jednostek uczestnictwa niektórych spośród swoich funduszy rynku pieniężnego, uchodzących wcześniej za alternatywę dla depozytu na żądanie: dawały niewielką, ale pewną stopę zwrotu i umożliwiały niemal natychmiastową wypłatę zainwestowanych środków. Miesiąc później w Wielkiej Brytanii doszło do pierwszego od 150 lat runu na bank: przed oddziałami Northern Rock, który miał problemy ze spłatą krótkoterminowych zobowiązań wobec funduszy rynku pieniężnego, ustawiły się długie kolejki deponentów próbujących wycofać swoje oszczędności. W październiku tamtego roku w USA i wielu innych krajach (także w Polsce) główne indeksy giełdowe osiągnęły historyczne szczyty. W marcu 2008 r., miesiąc po nacjonalizacji Northern Rock, zbankrutował amerykański bank inwestycyjny Bear Stearns.

GG Parkiet

To tylko kilka z wielu możliwych cezur kryzysu. Ale jego kulminacyjnym punktem i w efekcie symbolem stał się upadek Lehman Brothers, do którego doszło 15 września 2008 r. To wydarzenie było też główną przyczyną gruntownej przebudowy systemu regulacji finansowych, które podjęto po 2008 r. Nowy ład miał radykalnie ograniczyć ryzyko wstrząsu o porównywalnej sile. – To spowolni nieco wzrost gospodarczy, ale zmniejszy o 70 proc. ryzyko wybuchu poważnego kryzysu bankowego – oceniał latem 2011 r. Michel Barnier, ówczesny unijny komisarz ds. usług finansowych i rynku wewnętrznego, przedstawiając projekt aktów prawnych, które wprowadziły w Europie zalecenia Bazylejskiego Komitetu ds. Nadzoru Bankowego, znane jako Bazylea III.

Obraz po rewolucji

Większość ekspertów nie ma wątpliwości, że regulacyjna burza – która wciąż jeszcze nie przeminęła – istotnie wzmocniła sektor bankowy. – Dzięki większym buforom kapitałowym, bardziej odpowiedzialnej polityce kształtowania bilansu aktywów i pasywów, lepszemu zarządzaniu płynnością banki nie stanowią już poważnego zagrożenia systemowego w większości rozwiniętych gospodarek, w szczególności w USA – ocenił w komentarzu dla agencji Bloomberga Mohamed el-Erian, doradca ekonomiczny grupy ubezpieczeniowej Allianz.

Archiwum

Jakie były kluczowe reformy regulacyjnej architektury? – Pokryzysowe zmiany regulacyjne wprowadziły ostrzejsze wymogi dotyczące poziomu kapitałów w bankach i, co bardzo ważne, wprowadziły wymogi dotyczące płynności i dźwigni finansowej. Tego wcześniej nie było. Kłopoty niektórych banków przed dekadą wynikały w znacznym stopniu z agresywnej strategii zarządzania płynnością. Na przykład Northern Rock w 70 proc. finansował swoje aktywa krótkoterminowymi pożyczkami na rynku międzybankowym. Dzisiejsze regulacje na to już nie pozwalają – tłumaczy „Parkietowi" Konrad Kompa, kierownik w departamencie zarządzania ryzykiem w Credit Suisse. Jak dodaje, równie ważne było wyróżnienie banków systemowo ważnych, które są poddane jeszcze bardziej rygorystycznemu nadzorowi. – W 2008 r., gdy taka instytucja traciła płynność, nadzór miał dwie możliwości. Albo pozwolić jej upaść, co oznaczało kryzys, albo ratować ją pieniędzmi podatników. Teraz jest inaczej. Duże banki muszą mieć plany restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji. W tych planach wykorzystana jest koncepcja bail-in, która zakłada, że część długu banków w razie kłopotów zamieniana jest na akcje, na kapitał – wyjaśnia Kompa, jeden z organizatorów konferencji na temat stabilności sektora finansowego dekadę po kryzysie, która odbędzie się w październiku w Warszawie („Parkiet" objął nad nią patronat medialny).

Zmieniło się też podejście banków do zarządzania ryzykiem. – Zwiększyło się znaczenie stress-testów (testów warunków skrajnych – red.). Banki przeprowadzają nie tylko testy wskazane przez nadzór, ale też własne. Ich wyniki mają duży wpływ na działalność banków, np. na wypłatę dywidend – mówi Kompa. Do tego sposób wynagradzania pracowników sektora finansowego zmienił się tak, aby nie zachęcał ich do podejmowania nadmiernego ryzyka.

Wpływ tych zmian regulacyjnych na działalność banków podsumował w styczniowym raporcie Komitet ds. Globalnego Systemu Finansowego, działający pod auspicjami Banku Rozrachunków Międzynarodowych. Wśród najważniejszych tendencji, widocznych zwłaszcza w Europie i wśród największych instytucji w USA, wymieniał znaczący wzrost buforów kapitałowych kredytodawców, ich mniejszą aktywność na rynkach kapitałowych i ograniczenie ich międzynarodowych powiązań.

Wielka dźwignia wciąż dostępna

To wszystko nie oznacza jednak, że sequel globalnego kryzysu jest wykluczony. – Nauczyliśmy się już, że regulacje są zawsze uszyte na miarę minionego kryzysu, a nie przyszłego. Nikt nie wie, jaki będzie kolejny kryzys, ale raczej jest pewne, że nie będzie taki jak poprzedni – mówił niedawno w wywiadzie dla „Parkietu" John Garvey, dyrektor działu usług doradczych dla sektora finansowego w PwC. Nie brak też głosów, że nowy system regulacji jest zbyt skomplikowany. Do skrajności tezę tę posunął Richard Bookstaber, były finansista, który doszedł do wniosku, że współczesny system finansowy jest nadmiernie skomplikowany. Według niego coraz to nowe regulacje są kolejną warstwą komplikacji, które czynią zachowanie całego systemu nieprzewidywalnym.

Jednocześnie, jak się wydaje, niektóre spośród najprostszych i potencjalnie najskuteczniejszych instrumentów regulacyjnych nie zostały w pełni wykorzystane. Thomas Hoenig, do niedawna wiceprzewodniczący amerykańskiej Federalnej Korporacji Ubezpieczeń Depozytów (FDIC), od lat zwraca uwagę, że Bazylea III zwiększyła wymogi kapitałowe, ale głównie w stosunku do aktywów ważonych ryzykiem. Tymczasem ocena ryzykowności poszczególnych aktywów – w czym banki mają sporą swobodę – budzi kontrowersje. Faktycznie kapitał banków w świetle pokryzysowych regulacji może wynosić zaledwie 3 proc. nominalnej (nie ważonej ryzykiem) wartości ich aktywów.

Kryzysy są w naturze finansów

Kilka tygodni temu na łamach „Parkietu" Jeremy Stein, były członek zarządu Rezerwy Federalnej, zwracał uwagę, że nawet najlepsze regulacje na niewiele się zdadzą, jeśli nie będą egzekwowane. A w USA administracja Donalda Trumpa już zabrała się do rozluźniania pęt, którymi sektor bankowy został w ostatniej dekadzie skrępowany. Ale nawet pomijając ten tzw. cykl regulacyjny, zgodnie z którym regulacje są zaostrzane po kryzysie, a następnie łagodzone, gdy pamięć o nim słabnie, przekonanie, że zmiany w prawie i systemie nadzoru mogą całkowicie wyeliminować kryzysy, to iluzja.

Jak tłumaczył Stein, kryzysy leżą po prostu w naturze świata finansów. – Sektor finansowy zasadniczo szuka sposobów na zamianę długoterminowych, niepłynnych aktywów w coś bezpiecznego i płynnego, co będzie przyciągało inwestorów. Czyli finansuje niepłynne, długoterminowe aktywa krótkoterminowym długiem. Nadmiar tego ostatniego jest źródłem kryzysów. Rozumiemy to, ale te zobowiązania stale zmieniają formę – zauważył. – Sektor finansowy ewoluuje, także pod wpływem regulacji. Pewne jego funkcje są odtwarzane w innej formie, poza polem widzenia nadzorców. Ostatnio na przykład mocno rozwinął się segment otwartych funduszy inwestujących w obligacje korporacyjne. Formalnie jednostki uczestnictwa w funduszach nie są papierami dłużnymi, są bardziej jak akcje. Ale klienci mogą wycofać swoje środki na żądanie, jak z depozytów. I w tym sensie to jest działalność parabankowa, którą po kryzysie nie zajęliśmy się tak kompleksowo jak bankami – dodał. Na to, że skutkiem ubocznym zwiększenia stabilności sektora bankowego było wypchnięcie najbardziej ryzykownych transakcji do tzw. bankowości cienia, zwróciła uwagę niedawno także Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Gaszenie czy podżeganie?

Zasięg i skala kolejnego kryzysu będą w dużej mierze zależały także od tego, kiedy on wybuchnie. Obecnie bowiem banki centralne i inne instytucje publiczne mają ograniczoną przestrzeń do reakcji na ewentualne wstrząsy. Nawet w USA, gdzie bank centralny podwyższa od kilku lat stopy procentowe, są one wciąż dużo niższe, niż były przed kryzysem. W wielu innych krajach są wciąż na poziomie z apogeum kryzysu. A jednocześnie rządy są bardziej zadłużone, niż były przed dekadą, co utrudniłoby im poluzowanie polityki fiskalnej, gdyby zaszła konieczność pobudzenia gospodarki. – Brakuje suchego prochu, którym można by walczyć z kryzysem – przyznaje El-Erian. To paradoks, bo jednocześnie – jak od lat ostrzega Bank Rozrachunków Międzynarodowych, a ostatnio coraz częściej także MFW – pozostająca w „kryzysowym trybie" polityka pieniężna istotnie zwiększa ryzyko kolejnego krachu.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych