Nie liczmy na szybki powrót do normalności

Z głównym ekonomistą banku Citi Handlowy Piotrem Kaliszem rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Publikacja: 05.07.2020 05:00

Nie liczmy na szybki powrót do normalności

Foto: GG Parkiet

Pod koniec czerwca pisałeś, że „głęboka recesja będzie sprzyjać stopniowemu spadkowi inflacji w tym roku". Dzień później GUS oszacował wstępnie, że inflacja wzrosła w czerwcu do 3,3 proc. rok do roku, z 2,9 proc. miesiąc wcześniej. Wygląda na to, że był to efekt podwyżek cen usług. Czy to zmienia twoje oczekiwania?

Jeśli chodzi o średnioterminowy trend, to moje oczekiwania się nie zmieniły. Można spodziewać się, że w horyzoncie sześciu miesięcy zarówno inflacja CPI, jak i inflacja bazowa (nie obejmuje cen energii, w tym paliw i żywności – red.), będą wyraźnie niższe niż obecnie. Krótkoterminowe wahania inflacji skłaniają jednak do zastanowienia. Przypuszczam, że mogą one być pokłosiem działania tarcz antykryzysowych. Firmy otrzymały w ostatnich miesiącach wsparcie, które zapewniło im płynność, i dzięki temu nie muszą od razu konkurować obniżkami cen. Ale na dłuższą metę popyt konsumpcyjny będzie słabł, co będzie obniżało inflację. Oczywiście po ostatnich niespodziankach przewidujemy, że ścieżka inflacji będzie wyższa, niż wcześniej zakładaliśmy, ale jej kształt będzie podobny. Zamiast do około 2 proc. na koniec roku, inflacja może wyhamować do 2,5 proc., a na początku 2021 r. może spaść do około 1,5 proc.

Może sam słabszy popyt nie wystarczy, aby stłumić presję na podwyżki cen, skoro jednocześnie w niektórych branżach pojawiły się ograniczenia podażowe? Tak jest w przypadku usług kosmetycznych, fryzjerskich czy dentystycznych, które w nowym reżimie sanitarnym nie mogą przyjąć tyle samo klientów, ile wcześniej.

Konieczność dostosowania się do nowych wymogów sanitarnych to na pewno jedno ze źródeł podwyżek cen usług. Niemniej są to najprawdopodobniej jednorazowe podwyżki. Zmiana modelu biznesowego z dnia na dzień jest trudna i łatwiej jest próbować zwiększyć marże poprzez podwyżki cen. Ale na dłuższą metę, jeśli popyt będzie słabszy i firmy będą musiały konkurować o klientów, to nie będą dalej podnosiły cen. Na razie firmy mogły nie odnotować tego mniejszego popytu, bo konsumenci mieli oszczędności, realizowali odroczone wydatki itd. Moim zdaniem to się jednak będzie zmieniało. Część gospodarki, np. sfera rozrywki, długo nie wróci do normalności. A to może tłumić popyt na inne usługi, na przykład kosmetyczne.

Jednocześnie pandemia wywołała zmiany, które mogą sprzyjać popytowi na usługi i podwyżkom ich cen. Na przykład więcej niż zwykle osób spędzi wakacje w kraju, a popyt na krajowe usługi turystyczne pobudzi jeszcze bon.

Sektor turystyczny jest bardzo zróżnicowany. W części tego sektora dużą rolę odgrywają turyści z zagranicy oraz podróże biznesowe. Tych ostatnich nie ma teraz prawie wcale. Niewykluczone, że efekt netto ograniczenia ruchu transgranicznego będzie dla całej gospodarki lekko ujemny. Zyskają niektóre segmenty sektora turystycznego: domki letniskowe, mniejsze pensjonaty itp. Inne segmenty, np. duże hotele czy muzea, mogą stracić. Przełożenie tego na inflację nie jest więc oczywiste.

Popyt konsumpcyjny będzie zależał od sytuacji na rynku pracy, która jak dotąd pozostaje relatywnie dobra. Sądzisz, że nie poznaliśmy jeszcze ostatecznej skali zniszczeń, które na tym rynku wywoła kryzys?

Tarcze antykryzysowe zamroziły rynek pracy na kilka miesięcy. W marcu ekonomiści mówili, że wsparcie powinno być powszechne, a nie celowane, bo nie można odróżnić dobrych firm od złych. Chodziło o to, żeby zapobiec bankructwom zdrowych firm i związanego z tym skoku bezrobocia, które mogłoby się utrwalać. I to się udało. Dziś trudno oczekiwać, że bezrobocie zwiększy się w takim stopniu, jak sugerowały prognozy z początku pandemii. Jednocześnie widać, że bezrobocie zwiększa się wbrew sezonowym trendom w czasie, gdy firmy wciąż otrzymują wsparcie płynnościowe. Można więc oczekiwać, że w II połowie roku, gdy tego wsparcia już nie będzie, albo będzie miało mniejszą skalę, bezrobocie będzie nadal rosło.

Jak dużego wzrostu stopy bezrobocia rejestrowanego oczekujesz?

Pod koniec marca obawialiśmy się, że stopa bezrobocia może w tym roku przebić 10 proc. Teraz uważamy, że górną granicą jest 9 proc., a być może nawet to jest prognoza pesymistyczna (w czerwcu, jak szacują przeciętnie ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści, stopa bezrobocia wynosiła 6,2 proc. – red.). Tylko że wzrost tego wskaźnika z 5 proc. do choćby 8 proc. i tak oznaczałby ogromną zmianę sytuacji na rynku pracy. Przed kryzysem rynek pracy był ciasny, brakowało pracowników, co pchało w górę płace i przekładało się na inflację. Teraz ten element zniknął. A jednocześnie pracownicy z Ukrainy, którzy wyjechali po wybuchu epidemii, powoli zaczynają do nas wracać. To będzie zmniejszało presję na wzrost płac i w rezultacie również presję na ceny.

Czy jest możliwe, że pogorszenie sytuacji na rynku pracy nie będzie wpływało na konsumpcję tak jak w przeszłości? Można argumentować, że transfery socjalne stabilizują dochody gospodarstw domowych.

W II kwartale załamanie konsumpcji było nieuniknione, niezależnie od sytuacji na rynku pracy. Mniej było możliwości wydawania, a więcej wymuszonych oszczędności. Powstałe w ten sposób oszczędności mogą być wydane, ale to będzie zależało właśnie od tego, jak gospodarstwa domowe będą oceniały przyszłość, perspektywy zatrudnienia i zarobków. Spodziewamy się, że wydatki dyskrecjonalne będą malały w ujęciu rok do roku jeszcze w III i IV kwartale, choć nie tak szybko jak w II kwartale. Z kolei program 500+ i inne transfery socjalne wygładzają wydatki podstawowe, które w trakcie kryzysu siłą rzeczy nie załamały się tak bardzo jak wydatki dyskrecjonalne.

Jak oceniasz ryzyko, że w Polsce dojdzie do drugiej fali epidemii, a jej skala będzie tak duża, że ponownie wymusi zamknięcie części sektorów gospodarki?

Niedawno zrewidowaliśmy nasze prognozy polskiej gospodarki, obecnie spodziewamy się spadku PKB w tym roku o 4 proc., zamiast o 5 proc. Ta zmiana była podyktowana głównie czynnikami zewnętrznymi. Wydaje się że w Niemczech recesja będzie płytsza, niż można się było obawiać. Obecnie spodziewamy się tam spadku PKB o około 5,5 proc. Ale nie zmienia to faktu, że pandemia pozostaje poważnym zagrożeniem. Nasza obecna prognoza dla Polski jest ostrożna właśnie dlatego, że liczymy się z drugą falą epidemii Covid-19 albo wydłużaniem się obecnej fali zachorowań. W świetle tego, co mówią epidemiolodzy, inne scenariusze noszą znamiona myślenia życzeniowego. Gdy zrobi się zimniej, ludzie będą spędzali więcej czasu w zamkniętych przestrzeniach, a zachorowalność może się zwiększyć. Jednocześnie zakładamy jednak, że obędzie się bez ponownego lockdownu, bo służba zdrowia będzie lepiej przygotowana na epidemię, a zmiany w organizacji pracy mogą ograniczać tempo transmisji wirusa.

Nawet bez takich oficjalnych ograniczeń aktywności ekonomicznej, jakie obowiązywały od połowy marca do maja, druga fala epidemii może być dla gospodarki bardzo bolesna. Sama konieczność zamknięcia szkół i przedszkoli mocno ogranicza dostępność pracowników.

W naszych prognozach staramy się brać to pod uwagę. Nasz podstawowy scenariusz jest wypośrodkowany. Nie zakładamy pełnego lockdownu, ale też nie zakładamy pełnego powrotu do normalności. Poza wszystkim, zakładamy, że konsumpcja szybko się nie odbuduje, bo konsumenci będą ciągle niepewni przyszłości. Wystarczy, że 10 proc. konsumentów będzie wydawało mniej niż zwykle, żeby to było odczuwalne dla całej gospodarki. W przypadku inwestycji przedsiębiorstw spodziewamy się głębokiego spadku w II połowie roku. Oczywiście niektóre firmy, żeby się dostosować do nowych okoliczności, będą musiały inwestować, ale nie wszystkie mogą sobie na to pozwolić.

Inwestycje publiczne mogą skompensować załamanie inwestycji prywatnych? Rząd zapowiada, że będzie chciał tym kanałem rozruszać gospodarkę, czemu sprzyjać będą unijne fundusze, w tym prawdopodobnie nowy Europejski Fundusz Odbudowy.

Z inwestycjami publicznymi jest ten problem, że trudno jest szybko uruchamiać nowe, duże projekty infrastrukturalne. Nawet inwestycje współfinansowane z funduszy unijnych, gdy motywacja do ich szybkiej realizacji jest duża, niemal zawsze się opóźniają. Impuls inwestycyjny trudniej jest wprowadzić w życie niż impuls konsumpcyjny. Dlatego wyraźnego odbicia inwestycji ogółem spodziewam się dopiero w połowie 2021 r.

Czy wobec tego rząd powinien myśleć o jakimś impulsie konsumpcyjnym? Niemcy, których rokowania – jak powiedziałeś – wyraźnie się poprawiły, postawiły m.in. na czasową obniżkę stawek VAT.

Na pewno warto to rozważyć. Przejściowa obniżka VAT mogłaby przyspieszyć odkładane wydatki konsumentów, ale raczej tych średniozamożnych i zamożnych. Z drugiej strony na razie wcale nie jest jasne, czy potrzebujemy dodatkowej silnej stymulacji gospodarki. Już same otwieranie gospodarek, w Polsce i za granicą, to jest silny impuls. W przyszłym roku spodziewamy się wzrostu PKB o 4,7 proc. Jeśli ten scenariusz będzie się materializował, to nie będzie potrzeby dodatkowego pobudzania konsumpcji. W obecnej sytuacji polityka gospodarcza musi być elastyczna, musi się dostosowywać do bieżących danych z kraju i otoczenia zewnętrznego.

Wróćmy jeszcze do inflacji. Poza kręgami ekonomistów dość powszechne są obawy, że ona wcale nie zacznie spadać, bo napędza ją łagodna polityka pieniężna NBP, w tym „dodruk pieniądza", jak często określa się program skupu obligacji skarbowych.

Wpływ polityki NBP na bieżącą inflację jest niewielki, chyba że mówimy o skutkach osłabienia złotego, a to osłabienie wiążemy z polityką pieniężną. Ale to też nie był silny mechanizm. Na dłuższą metę tym, co może mieć na inflację największy wpływ, jest polityka fiskalna, stymulująca popyt. Działania NBP mają tu znaczenie o tyle, o ile ułatwiają prowadzenie ekspansywnej polityki fiskalnej. Taka jest zresztą obecnie ich rola. Skup obligacji ma na celu miedzy innymi ustabilizowanie rynku obligacji tak, żeby można było sprawnie realizować program stymulacji fiskalnej.

Piotr Kalisz jest głównym ekonomistą ds. Europy Środkowo-Wschodniej w banku Citi Handlowy. Z tą instytucją związany jest od 2005 r. Wcześniej przez kilka lat był ekonomistą w PKO BP. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej, posiada certyfikat CFA.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych