Katar stał się ofiarą własnych ambicji

Saudowie wykorzystali okazję, by uderzyć w gazową potęgę, która ponad 20 lat temu wyrwała im się spod kontroli.

Publikacja: 11.06.2017 10:00

Ad-Dauha, stolica Kataru, jest ważnym centrum finansowym, a także wielkim hubem dla linii lotniczych

Ad-Dauha, stolica Kataru, jest ważnym centrum finansowym, a także wielkim hubem dla linii lotniczych.

Foto: Archiwum

Szacunki Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie pozostawiają wątpliwości – Katar jest najbogatszym państwem świata, jeśli chodzi o PKB w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. W tym roku jego PKB na głowę (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) ma wynieść 129 tys. USD. Ta mała monarchia znad Zatoki Perskiej pozostawia w tyle Luksemburg (107 tys. USD), Singapur (90,7 tys. USD), Norwegię (70,7 tys. USD) czy sąsiednią Arabię Saudyjską (55,5 tys. USD), nie mówiąc już o pobliskim Iranie (18,9 tys. USD). Oczywiście to bogactwo jest zbudowane na fundamencie ogromnych złóż surowców naturalnych. Katar odpowiada za około 30 proc. światowej produkcji gazu skroplonego (LNG), z którego cząstka trafia do polskiego gazoportu w Świnoujściu. Katarski gaz pomaga nam zmniejszać zależność od rosyjskiego surowca. Sukces gospodarczy tego małego emiratu został zbudowany w podobny sposób jak dobrobyt innych arabskich monarchii, ale władze w Ad-Dausze potrafiły dobrze to bogactwo wykorzystać. Katar stał się więc jednym z centrów finansowych Bliskiego Wschodu, a państwowy fundusz inwestycyjny Qatar Investment Authority zgromadził aktywa sięgające 335 mld USD i stał się akcjonariuszem m.in. banków Barclays i Credit Suisse. Katarskie linie Qatar Airways zaliczane są do grona najlepszych przewoźników lotniczych świata i są m.in. popularne wśród polskich podróżnych. Katar osiągnął również wielki prestiżowy sukces, zdobywając prawa do bycia gospodarzem piłkarskiego mundialu w 2022 r. Oszałamiające bogactwo, które stało się udziałem tego emiratu, przyniosło jednak również skutki uboczne.

Katar prowadził w ostatnich latach zbyt ambitną politykę zagraniczną, dążącą do przebudowy całego Bliskiego Wschodu. Polityka ta prowadziła do zadrażnień z innymi regionalnymi graczami i w ostatnich dniach zaowocowała widowiskową konfrontacją. Arabia Saudyjska, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem (dołączyły do nich później Jemen i Malediwy), wprowadziły obostrzenia na transakcje finansowe, a Saudowie zablokowali lądowe przejścia graniczne. Koalicja tych państw zarzuca władzom w Ad-Dausze finansowanie terroryzmu. Oskarżenia koncentrują się na katarskim wsparciu dla Bractwa Muzułmańskiego (śmiertelnego wroga m.in. egipskiej wojskowej junty) i powiązanych z nim sannickich organizacji terrorystycznych takich jak palestyński Hamas, ale również... wspieraniu szyickiej, proirańskiej opozycji w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej. Ten drugi zarzut na pierwszy rzut oka brzmi absurdalnie. Trzeba jednak pamiętać, że bliskowschodnia polityka zawsze ma drugie, a nawet trzecie dno. I tak jest również w przypadku tego konfliktu.

Finansowy dżihad

Prezydent USA Donald Trump podczas majowej wizyty w Arabii Saudyjskiej wzywał miejscowe elity, by wypędziły terrorystów z „waszych miejsc kultu, waszych społeczności, z waszej świętej ziemi i z tej Ziemi". Saudyjczycy posłuchali i zajęli się walką z terroryzmem u sąsiada. Pretekstem do tego był tweet zamieszczony na koncie oficjalnej katarskiej agencji prasowej, w którym przytoczono rzekomy cytat z emira Kataru Tamima bin Hamada al-Thaniego. Znalazły się w nim wyrazy poparcia dla Bractwa Muzułmańskiego, Hamasu, Hezbollahu, Iranu oraz Izraela (!), a także opinia, że Trump nie utrzyma się na stanowisku. Agencja oraz emir twierdzili później, że konto zostało zhakowane, a cytat jest fałszywy. Saudowie oraz sprzymierzone z nimi państwa uznały ten cytat za dobry pretekst do uderzenia w Katar. Ten emirat został błyskawicznie oskarżony o całe zło dotykające regionu. Co gorsza, część z tych oskarżeń ma poważne podstawy.

Wsparcie Kataru dla różnych organizacji ekstremistycznych jest tajemnicą poliszynela. Tamtejsza monarchia angażowała się m.in. w destabilizację Egiptu, Libii i Syrii, wspierając Bractwo Muzułmańskie oraz różne inne radykalne organizacje fundamentalistyczne. Pieniądze od katarskich potentatów trafiają m.in. do Jabhat al-Nusra, czyli syryjskiej gałęzi Al-Kaidy, oraz do tzw. Państwa Islamskiego. E-maile Hillary Clinton opublikowane przez WikiLeaks wskazują, że od kilku lat amerykański Departament Stanu miał świadomość, że pieniądze rządu w Ad-Dausze wspomagają ISIS. W 2014 r. David Cohen, podsekretarz w Departamencie Skarbu odpowiedzialny za kwestię walki z finansowaniem terroryzmu, publicznie określił Katar jako państwo bardzo tolerancyjne wobec finansowania ekstremistów. Tego rodzaju polityka trwa zresztą od wielu lat. Abdul Karim al-Thani, członek katarskiej rodziny monarszej, zapewnił schronienie Abu Musabowi al-Zarkawiemu, przywódcy irackiej Al-Kaidy. Przez pewien czas mieszkał i prowadził interesy w Katarze Khalid Szejk Mohamed, jeden ze współpracowników Osamy bin Ladena, główny planista zamachów z 11 września 2001 r. Obecnie ze schronienia w Katarze korzysta szejk Al-Kardawi, nieoficjalny przywódca Bractwa Muzułmańskiego, i bez problemu rozpowszechnia stamtąd swój wywrotowy przekaz w innych państwach regionu.

Problem jednak w tym, że Katar nie jest jedynym państwem Bliskiego Wschodu finansującym terrorystów. Pieniądze dla ISIS czy Frontu al-Nusra idą również z Arabii Saudyjskiej czy ZEA. Oskarżenia o finansowanie terroryzmu są więc tylko pretekstem, by uderzyć w zbyt ambitnego rywala, który był wyraźnie faworyzowany przez administrację Obamy (kosztem Arabii Saudyjskiej), a przy tym potrafił utrzymać dobre stosunki z Iranem.

Wątek irański w całej tej historii kryje zresztą wiele tajemnic. Izraelski serwis Debka (uznawany za źródło mające dobre kontakty w służbach specjalnych Izraela) donosi, że cały kryzys został sprowokowany przez działania dyplomatyczne Kataru. W połowie maja Teheran odwiedził Mohammed bin Abdulrahman al-Thani, katarski minister spraw zagranicznych (i jak się można domyślić, członek rodziny monarszej). Konferował tam m.in. z gen. Kassemem Soleimanim, dowódcą irańskich sił w Iraku oraz Syrii. Mieli oni rozmawiać o tym, jak storpedować amerykańskie plany budowy regionalnej koalicji wymierzonej w Iran oraz o tym, jaką nagrodę Katar dostanie za udział w sabotażu tych planów. Iran i Katar dzielą się obecnie jednym z morskich pól gazowych, a emir Kataru był jedynym arabskim monarchą, który złożył gratulacje po wyborze irańskiego prezydenta Hassana Rouhaniego na nową kadencję. Katar jest małym państwem grającym jednocześnie na wiele frontów. To jak dotąd umożliwiało mu przetrwanie.

Na to nakłada się również rywalizacja na rynku energetycznym. Spór ten sięga 1995 r., gdy ojciec obecnego emira Kataru obalił swojego prosaudyjskiego ojca i zdecydował, że katarski gaz będzie trafiał na światowe rynki poprzez terminale LNG. Zrezygnował on z projektów gazociągów mających iść przez Arabię Saudyjską. Rok później doszło w Ad-Dausze do nieudanego zamachu stanu, o którego finansowanie oskarżono Saudów i Bahrajn. – Katar był kiedyś państwem wasalnym Saudów, ale wykorzystał swoje gazowe bogactwo do zdobycia dla siebie niezależnej roli. Reszta regionu czekała na okazję, by przyciąć Katarowi skrzydła – twierdzi Jim Krane, ekspert ds. energetyki z Rice University w Houston. To gazowe bogactwo posłużyło również do finansowania telewizji Al-Dżazira, transmitującej na cały świat arabski przekaz, który bywa niewygodny dla miejscowych monarchów i reżimów. Ta stacja telewizyjna pokazała swoją siłę, m.in. pokazując w przychylny sposób rewolucje w Egipcie, Libii i Syrii.

Scenariusz działań

Według portalu Debka saudyjski król Salman, władca ZEA szejk Mohamed bin Zayed al-Nahyan i egipski prezydent Abdel-Fattah el-Sisi postawili katarskiemu emirowi ultimatum. Domagają się zerwania przez Katar wszelkich porozumień zawartych z Iranem dotyczących innych krajów regionu, deportowania egipskich działaczy Bractwa Muzułmańskiego i odcięcia wsparcia dla Hamasu. Zerwanie stosunków dyplomatycznych i blokada transportowa są pierwszymi krokami w kampanii nacisków na władze w Ad-Dausze.

Czy kryzys dyplomatyczny przemieni się w coś gorszego? Scenariusz wojenny jak na razie można wykluczyć z prostego powodu – w Katarze znajduje się CENTCOM, czyli amerykańskie dowództwo regionalne na obszar m.in. całego Bliskiego Wschodu. Stacjonuje też tam amerykańska flota i działa baza lotnicza Al-Udeid, będąca największą tego typu instalacją USA w regionie. Trudno sobie wyobrazić, by Saudyjczycy ryzykowali konflikt ze swoim amerykańskim protektorem. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest przewrót pałacowy. Szejk Saud bin Nasser al-Thani, kuzyn obecnego władcy Kataru, ogłosił niedawno powstanie pierwszej katarskiej opozycyjnej partii politycznej. Być może to on zastąpi wkrótce obecnego emira w Ad-Dausze, a presja na Katar w postaci blokady transportowej jest po prostu sugestią dla elit emiratu, by przeprowadziły bezkrwawy pałacowy zamach stanu. Kilka lat temu obecny emir zdobył władzę, obalając ojca w podobnym bezkrwawym przewrocie.

A później regionalni gracze wrócą do interesów, w tym do interesów prowadzonych z państwami, które są im oficjalnie wrogie (Izrael, Iran...). Tak to na Bliskim Wschodzie bywa...

[email protected]

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych