Trudniej ściągnąć spółki z giełdy

Brak problemów płynnościowych i zmiany w przepisach powodują, że OFE i TFI zaciekle walczą o wyższe ceny w wezwaniach. Ten trend zdaniem ekspertów będzie kontynuowany.

Aktualizacja: 10.03.2018 09:00 Publikacja: 10.03.2018 08:53

Wezwania do sprzedaży akcji zawsze budziły wiele emocji, szczególnie jeśli ich celem było wycofanie spółki z obrotu giełdowego. Nic dziwnego, bo oczekiwania sprzedających zwykle bywają rozbieżne z ofertą kupującego. Ostatnio wezwań i wycofań spółek z GPW jest dużo więcej niż wcześniej – tylko w latach 2016 i 2017 ogłoszono w sumie 74 wezwania i wycofano 39 firm z obrotu (więcej na ten temat w ramce poniżej). Ale od niedawna przeprowadzić delisting jest trudniej, co przyczyniło się do większej aktywności akcjonariuszy mniejszościowych, głównie TFI i OFE, w walce o wyższe wyceny w wezwaniach.

Będzie sporo walki o wyższe ceny

Chodzi o przepisy, które weszły w życie wiosną 2016 r. Zgodnie z nimi, aby zablokować głosowaną na walnym zgromadzeniu uchwałę o zniesieniu dematerializacji akcji, wystarczy mieć już tylko 10 proc. głosów podczas obrad. Oznacza to, że akcjonariusz chcący spółkę wycofać musi mieć co najmniej 90 proc., o co może być trudno, jeśli w akcjonariacie znajdzie się choćby parę walecznych OFE lub TFI. Przed zmianą przepisów wystarczyło mieć 80 proc. głosów na walnym zgromadzeniu, aby przeszła uchwała o przywróceniu akcjom formy dokumentu.

Pierwszą ofiarą nowych regulacji był Redan, a właściwie Radosław Wiśniewski, jego główny akcjonariusz, któremu nie udało się przegłosować zniesienia dematerializacji akcji tej odzieżowej spółki dzięki mobilizacji mniejszościowych akcjonariuszy skupionych wokół Opoki TFI. Później inwestorzy finansowi również aktywnie walczyli – skutecznie domagali się podwyżki cen w wezwaniach na akcje m.in. Synthosu, Robygu, Kredyt Inkaso, Integeru, InPostu, Tarczyńskiego, a obecnie zaciekła walka toczy się o AAT Holding.

– Sprzedający chciałby otrzymać jak najwyższą cenę, a kupujący zapłacić jak najniższą. Zasada ta jest szczególnie eksponowana, jeśli nie można liczyć na dalsze relacje, czyli właśnie w sytuacji delistingów. Dodatkowym czynnikiem różnicującym korzyści po obu stronach jest fakt, że dla akcjonariusza większościowego wartość spółki po delistingu rośnie – inaczej by przecież tego nie robił, a dla mniejszościowego – niekoniecznie, bo nawet jeśli wartość spółki wzrasta, to pojawiają się problemy ze zbyciem akcji i ograniczany jest zakres ochrony akcjonariuszy mniejszościowych, przez co korzyści ze wzrostu wartości spółki może nigdy nie zobaczyć – mówi Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych. Dodaje, że dlatego wprowadzono wymogi dotyczące ceny minimalnej, które mają zapewnić, aby akcjonariusz mniejszościowy nie był zmuszany do pozbycia się akcji poniżej ceny rynkowej. Dodatkową ochroną dla akcjonariuszy mniejszościowych jest konieczność podjęcia decyzji o delistingu przez WZA określoną większością głosów.

Ale w ostatnich miesiącach przypadków podnoszenia pierwotnych cen było wyjątkowo dużo. – W wielu z ostatnich wezwań kupujący zdawali sobie sprawę z niskich, atrakcyjnych dla nich wycen, i chcieli z tego skorzystać. Dodatkowo mogli przypuszczać, że niektórzy inwestorzy finansowi mogą chcieć poprawić płynność swoich portfeli, i sprzedać akcje, nawet jeśli ich zdaniem cena w wezwaniu była poniżej fundamentalnej wartości – komentuje Adam Łukojć, zarządzający w Allianz TFI. Dlatego jego zdaniem wciąż mogą zdarzać się przypadki, że udają się wezwania po niskich wycenach. Poza tym ubiegły rok pokazał, że delisting dotyczył całego spektrum spółek, okazji więc było więcej niż zwykle. – Wycofywane z obrotu są małe, średnie i duże spółki. Stąd wszędzie tam, gdzie inwestor na większościowy pakiet akcji widzi wartość dodaną w delistingu, OFE i TFI próbują uzyskać możliwie najlepszą cenę. Ale w każdym przypadku podniesienie ceny w wezwaniach należy traktować indywidualnie – mówi Dariusz Świniarski, zarządzający w DM TMS Brokers.

Czy nadal OFE i TFI będą naciskać na wyższe ceny w wezwaniach? – Jeśli ktoś ogłasza wezwanie, to znaczy, że zależy mu na spółce. Zakładam, że nie kupuje jej, by zyskać 5–6 proc. rocznie, tylko znacznie więcej. W tej sytuacji warto walczyć o podwyższenie ceny w wezwaniu. Tym bardziej że ryzyko jest niskie – uważa Marcin Materna, dyrektor działu analiz Millennium DM. Dodaje, że wzywający, ustalając pierwszą proponowaną cenę, i tak już traktują ją jako zaproszenie do negocjacji, mając na myśli, że ostatecznie zapłacą cenę o kilkanaście procent wyższą. – Inwestorzy finansowi generalnie wybierają te akcje, które ich zdaniem są niedowartościowane, i próbują sprzedać je dopiero wtedy, gdy ich cena osiągnie wartość fundamentalną. Wielu zarządzających widzi, że wartość fundamentalna akcji jest wyższa niż oferowana cena w wezwaniach, i nie sprzedaje ich, gdy nie jest zmuszona z powodów płynnościowych. A tych fundusze teraz nie mają, mimo że w ubiegłym roku dużych napływów nie było. I dlatego częściej walczą o wyższe wyceny – dodaje Łukojć.

Jego zdaniem trudno przewidzieć, jaka będzie sytuacja płynnościowa inwestorów finansowych, ale wygląda na to, że warunki dla wzywających będą coraz gorsze. – Gospodarka ma się dobrze, odpływów netto z funduszy nie ma i za rok, dwa wyceny powinny być wyższe, więc posiadacze akcji polskich spółek nie mają powodów, aby oddawać je teraz przy względnie niskich wycenach. Dlatego wzywającym może bardziej opłacać się zaoferowanie premii do obecnych dość niskich wycen, szczególnie w segmencie małych spółek, niż ogłaszanie wezwania za rok czy dwa, gdy ceny potencjalnie będą wyższe – dodaje zarządzający Allianz TFI.

– Fundusze, działając w interesie swoich uczestników, którzy powierzyli im środki, w każdym wezwaniu będą negocjowały twardo, celem uzyskania atrakcyjnej ceny. Inwestor ogłaszający wezwanie z celem wycofania akcji z obrotu musi się liczyć, że będzie musiał zaoferować cenę z premią do wartości rynkowej – przewiduje Świniarski.

Nieudane wezwanie bywa problemem

Dla akcjonariuszy mniejszościowych nieudane wezwanie może być jednak problemem, co pokazał przykład choćby Redanu, mającego słabsze wyniki i mocno przecenionego. – Proces wycofywania spółki z obrotu może doprowadzić do sytuacji patowej, np. kiedy decyzja o delistingu została podjęta, ale część akcjonariuszy mniejszościowych nie chce sprzedać akcji za zaproponowaną cenę albo kiedy akcjonariusz większościowy nie chce ich kupić – mówi Kachniewski. Aby tego uniknąć, regulacje przewidują możliwość żądania (przez każdą ze stron) przymusowego dokonania transakcji po określonej cenie. Wtedy jednak cena jest taka jak w wezwaniu, więc nie ma co liczyć na dodatkową premię.

– Oczywiście regulacje te nie są doskonałe, ale trudno oczekiwać lepszych – na każdym rynku regulacje dotyczące przejęć są bardzo krytykowane, gdyż dotyczą one konieczności ustalenia relacji pomiędzy stronami reprezentującymi skrajnie różne interesy, a przecież dobry kompromis najczęściej pozostawia obie strony sporu równie niezadowolone – mówi prezes SEG.

[email protected]

Jacek Tarczyński, prezes Tarczyńskiego

Jacek i Elżbieta Tarczyńscy, mimo że podnosili cenę dwa razy (początkowo wynosiła 10,5 zł, później 12,6 zł i 14 zł), nie przekonali funduszy i w wezwaniu zwiększyli swój udział głosów na walnym z 51,2 do tylko 68,7 proc.

Mariusz Raczyński, prezes i akcjonariusz AAT Holding

Inwestorzy finansowi nie chcą oddać w skupie akcji AAT Holding po 22–23 zł. Ma być wykorzystany do wycofania firmy z GPW. Nic dziwnego, skoro w ofercie publicznej jesienią 2015 r. sprzedawano akcje po 24 zł.

Oscar Kazanelson, szef rady nadzorczej Robyga

Tylko dzięki podwyższeniu ceny w wezwaniu na akcje Robyga z 3,55 zł do 4,0 zł spółka kontrolowana przez Goldman Sachs osiągnęła udział w kapitale umożliwiający przegłosowanie wycofania dewelopera z GPW.

Radosław Wiśniewski, główny akcjonariusz Redanu

W czerwcu 2016 r., tuż po zmianie przepisów, Wiśniewskiemu i jego sojusznikom nie udało się przegłosować wycofania odzieżowej firmy z GPW dzięki mobilizacji akcjonariuszy mniejszościowych skupionych wokół Opoki TFI.

Wycofań spółek z GPW więcej niż debiutów

Lata 2016 i 2017 minęły pod znakiem licznych wezwań na GPW – było ich odpowiednio aż 35 i 39 w porównaniu z 24 i 26 w 2014 i 2015 r. Co gorsza, zmalała jednocześnie liczba debiutów do 19 w 2016 i tylko 15 w 2017 r. (choć za to sporych w przypadku niektórych spółek). Dla porównania w latach 2014 i 2015 było to odpowiednio 28 i 30, nie wspominając już o rekordowym 2007 r., kiedy było ich aż 81. Nie każde wezwanie ma na celu ściągnięcie spółki z giełdy i nie każde kończy się sukcesem, więc liczba wycofań nie jest zbieżna z liczbą wezwań (jest także przesunięta w czasie). W roku 2016 bilans debiutów i wycofań był równy, ale w 2017 r. pierwszy raz ujemny i z publicznego rynku ubyło pięć spółek. Sporo wezwań z ubiegłego roku ma skutek jeszcze teraz i tylko w ciągu pierwszych dwóch miesięcy bieżącego roku wycofano z giełdy pięć firm (w tym czasie żadna nie zadebiutowała).

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych