Dziesięć praktycznych wskazówek dla twórców strategii inwestycyjnych

Tytułowe porady to wypadkowa własnych doświadczeń, obserwacji i wywiadów. Nie jest to wyczerpujące kompendium giełdowej wiedzy gwarantujące sukces. To zestaw subiektywnych przemyśleń, które mogą się przydać.

Publikacja: 23.04.2019 13:00

Dziesięć praktycznych wskazówek dla twórców strategii inwestycyjnych

Foto: Adobestock

Istnieje milion sposobów zarabiania pieniędzy na rynkach. Ironią jest to, że są one bardzo trudne do znalezienia – powiedział kiedyś Jack D. Schwager, autor książki „Czarodzieje rynku". Mimo wysokiego poziomu trudności znalezienia przysłowiowego Świętego Graala podejmuje się niemal każdy, kto połknie giełdowego bakcyla. Bo nie da się ukryć – jest to podróż wciągająca, emocjonująca, a przy okazji bardzo pouczająca. Studiowanie wykresów i raportów finansowych, robienie testów, próby na prawdziwym rynku, interpretacja wyników, nowe spostrzeżenia, poprawki, kolejne testy i tak w kółko, a po drodze przechodzenie na przemian faz euforii i frustracji. Jeśli taki proces wygląda dla kogoś znajomo i interesująco, zachęcam do lektury.

Pułapka „świeżaka"

Zacznę trochę autobiograficznie. Pierwszy raz zainwestowałem własne pieniądze na polskim rynku kapitałowym w latach 2007–2008, a więc w ostatniej fazie pamiętnej hossy napędzanej głównie rynkiem nieruchomości. Żeby było ciekawiej, zdecydowałem się nie na akcje, tylko na kontrakty terminowe na WIG20. Namówił mnie na to kolega ze studiów. A że nie było nas wówczas stać w pojedynkę na depozyt zabezpieczający, to zrzuciliśmy się po około 2000 zł i mogliśmy otwierać pierwszą pozycję. Jak na „świeżaków" zachowywaliśmy się całkiem profesjonalnie, bo podejmowanie decyzji oparliśmy na systemie wybicia z progu zmienności. Nie był on niestety nasz – sygnał co tydzień publikowano na jednym z głównych portali poświęconych giełdzie. Był jednak dostęp do sygnałów historycznych, więc można było policzyć skuteczność i wcześniejsze wyniki. Były one na tyle zachęcające, że postanowiliśmy zaryzykować. Jeśli dobrze pamiętam, pierwsza pozycja była długa i nie od razu zaczęła zarabiać. Twardo trzymaliśmy się jednak zaleceń strategii i nie odwracaliśmy otwartej pozycji. Opłaciło się. Po kilku tygodniach podwoiliśmy zainwestowany kapitał i mogliśmy grać samodzielnie. Dobra passa trwała jeszcze kilka miesięcy i z początkowych 2000 zł udało mi się zrobić około 6000 zł. Pamiętam poranki, gdy na otwarciu sesji byłem 500 zł do przodu. Szybko sobie wówczas policzyłem, że jak tak dalej pójdzie, to nie będę musiał pracować. Rynek szybko sprowadził mnie na ziemię. Lądowanie było dość twarde, bo w jeden dzień straciłem tak dużo, że nie stać mnie było na pokrycie pełnego depozytu. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Otóż te pierwsze doświadczenia to były ważne lekcje, o czym przekonałem się dopiero po jakimś czasie i tak naprawdę przekonuję się do dziś.

Praktyka czyni mistrza

Przede wszystkim mam wrażenie, że gdy inwestujesz własne pieniądze, to chłoniesz rynkową wiedzę jak gąbka wodę. Gdy bowiem w grę wchodzą prawdziwe kwoty, to pojawia się też prawdziwa troska. Bardzo szybko rytuałem stało się dla mnie czytanie giełdowych komentarzy, śledzenie notowań największych spółek, a także obserwowanie sesji na Wall Street. Zupełnie inaczej smakowała też lektura „Sztuki spekulacji" Zenona Komara, bo z łatwością utożsamiałem się z tym, o czym pisze autor.

Poza tym wspomniany system wybicia z progu zmienności zachęcił mnie do zgłębienia tajników analizy technicznej, dzięki czemu lepiej rozumiałem to, w jaki sposób grałem. Zmierzam więc do tego, że na rynku warto zaczynać od razu od prawdziwych pieniędzy. Wystarczą niewielkie kwoty, by bardzo szybko poczuć panujące tutaj warunki i przekonać się, czy to miejsce dla nas. Oczywiście rachunek demo też jest bardzo dobry, ale bardziej by poznać, jak działają zlecenia i w ogóle cały mechanizm systemu transakcyjnego. Do poczucia prawdziwych emocji i zaangażowania się potrzebna jest gotówka.

Plan być musi

Podczas inwestowania – i nie będę teraz odkrywczy – warto mieć plan, nawet jakikolwiek. To, że kierowaliśmy się wspomnianym systemem, bardzo ułatwiało konsekwentne trzymanie się otwartych pozycji. A wiadomo, jak istotna na rynku jest dyscyplina. Jeśli wiesz, co masz robić w danym momencie, to czujesz się pewniej. Jeśli czujesz się pewnie, to nie podejmujesz decyzji na chybił trafił i nie wpadasz łatwo w rujnujące portfel pułapki behawioralne typu overtrading.

Błędem było oczywiście to, że system nie był naszego autorstwa. Ufałem jego wskazaniom tylko dlatego, że były publicznie dostępne. Dopiero po latach, gdy nauczyłem się obsługi MetaStocka i testowania prostych systemów, przekonałem się, że w trendach bocznych moja strategia nie miała prawa działać. W okresach mocnych ruchów system sprawdzał się świetnie, ale w konsolidacjach dawał mnóstwo fałszywych sygnałów, co na lewarowanym rynku potrafi być zabójcze. I tutaj ważna rada – trzeba bazować na własnych pomysłach inwestycyjnych, ale zanim wdrożymy je w życie, warto je przetestować.

Nie „PRZEtestuj"

Testowanie systemów, choć na pozór wydaje się trudne, wcale takie nie jest. Konieczność nauki języków programowania (w przypadku AmiBrokera i MetaTradera) może odstraszać, ale warto po tę wiedzę sięgnąć. Zwłaszcza że w sieci jest łatwo dostępna. Na przykład język MQL wykorzystywany w MetaTraderze bazuje niemal całkowicie na składni C++. Tego ostatniego znakomicie uczy Mirosław Zelent na kanale „Pasja informatyki" na YouTubie. Kilkanaście odcinków i można pisać pierwsze strategie.

Zwrócę jednak tutaj uwagę na dwie kwestie – dobrą i złą. Ta pierwsza jest taka, że kodowanie i testowanie systemów pozwala na szybką weryfikację własnych tez. Nieraz spotkałem się z tym, że coś, co wydawało mi się znakomitym rozwiązaniem (np. rozszerzenie stop lossa), okazywało się dla systemu zabójcze. Pamiętam też artykuł Pawła Małmygi, analityka DM PKO BP, w którym dowodził, że jeden z popularnych oscylatorów lepiej sprawdza się wtedy, gdy gra się wbrew jego książkowym sygnałom. Nie zawsze więc to, co wydaje się oczywiste lub intuicyjne, sprawdza się w praktyce.

Druga kwestia dotyczy tego, by uważać na tzw. dopasowywanie krzywej do danych. Chodzi o to, że w backtestingu można w prosty sposób optymalizować wiele parametrów, co oznacza, że moduł testujący dobierze nam takie ich wielkości, dla których wyniki historyczne są najlepsze. W ten sposób dostaniemy system dopasowany do przeszłości, co oznacza, że z wysokim prawdopodobieństwem nie sprawdzi się w aktualnych warunkach (których nigdy nie „widział").

Zamknięcie, nie otwarcie

Obsługa modułów testujących pozwala na sprawdzenie niezliczonej liczby pomysłów w relatywnie krótkim czasie. Zazwyczaj jednak szukamy klucza do zysków w złym miejscu. Gdy zacząłem modyfikować system wybicia z progu zmienności, to sprawdzałem tylko różne warianty wchodzenia na rynek (np. wejście po cenie zamknięcia z dnia powstania sygnału). To jest zazwyczaj droga donikąd. W ostatecznym rozrachunku wynik na transakcji zależy od momentu, w którym ją zamkniemy. Dlatego należy się bardziej skupiać na sygnałach wyjścia z rynku. „Dobrym sprawdzianem jest przetestowanie serii pozycji otwartych w sposób czysto przypadkowy, bez zważania na kierunek trendu i wybór właściwego momentu. Po przeprowadzeniu 30 lub więcej testów polegających na zastosowaniu do takich transakcji zasad wychodzenia z rynku należy zbadać, czy udało się ostatecznie wyjść na zero. Jeśli nie, oznacza to, że stosowane zasady zamykania pozycji wymagają doskonalenia" –czytamy w książce „Komputerowa analiza rynków terminowych".

W tym miejscu należy też wspomnieć o stop lossach. Są niezbędne. Zlecenie stop trzeba traktować jak polisę ubezpieczeniową. Trzeba je stosować, akceptując fakt, że w wielu przypadkach zostaną zrealizowane. Gdybym to wiedział w 2007 r., być może nie wyzerowałbym swojego rachunku i pozostał na rynku futures nieco dłużej. Oczywiście zawsze przy wyborze stop lossa jest pytanie o jego dokładne umiejscowienie. Wiadomo, że muszą być na tyle blisko, by nie rujnować naszego budżetu, i jednocześnie na tyle daleko, by przypadkowy ruch ceny nie „wyrzucił" nas z rynku. Konia z rzędem temu, kto wskaże ten pułap. Zazwyczaj jest to kwestia indywidualna, zależna i od poziomu awersji do ryzyka, i od charakteru rynku, na którym gramy. Mnie bardzo bliskie były zazwyczaj dwie koncepcje. Pierwsza mówiąca, że stop powinien być na takim poziomie, którego przekroczenie zmienia nasze postrzeganie rynku. Druga bazująca na wskaźnikach zmienności i uzależniająca poziom zlecenia obronnego od przeciętnego zakresu wahań w danym okresie.

Pokerowe zagrywki

Sygnały otwarcia, zamknięcia, stop lossy, backtesty to nie wszystko. Z pytaniem o to, co jest kluczowym elementem każdej strategii, zwróciłem się kiedyś do doświadczonego tradera Tomasza Filipiaka, który był już na takim etapie, że automatyzował swoje koncepcje w MQL-u. – Fundamentalną sprawą jest zarządzanie wielkością pozycji – czyli to, jak duże transakcje zawieramy – i odpowiednia kontrola ryzyka. Niektórzy twierdzą, że ich nie rusza strata 30 proc. A przecież wystarczą trzy takie transakcje z rzędu i jesteśmy bankrutami – odpowiedział. Poprosiłem o przykład. – Załóżmy, że chce pan otworzyć pozycję o wielkości pół lota. Nie wchodzi pan jednak od razu w całą pozycję, ale otwiera ją partiami, wraz z korzystną zmianą kursu – 0,1, 0,2 i 0,2 lota. Gdy pozycja zaczyna zarabiać, zamykamy z zyskiem 0,1 lota, dla 0,2 lota przesuwamy stop lossa, aby wyjść na zero (break even), a pozostałe 0,2 lota zostawiamy z pierwotnym stop lossem. Dzięki temu w najgorszym przypadku na 0,1 lota zarobimy, 0,2 lota zamkniemy bez zysku, a stratę poniesiemy tylko na trzeciej części. Z kolei w przypadku, gdy rynek pójdzie we właściwym kierunku, zarobimy na 0,4 lota – usłyszałem. Brzmi bardzo konkretnie i trochę przypomina strategie karciane, które mówią – w uproszczeniu – by grać tylko wtedy, gdy karta nam sprzyja.

Najważniejsza twoja głowa

I na koniec zostawiłem to, co w zasadzie powinno być na początku. Chodzi o kwestie psychologiczne. Miałem tę nieprzyjemność, że w pierwszych transakcjach od razu zarobiłem. To sprawiło, że poczułem się pewny siebie, niczym „król parkietu". Ego zwycięzcy rośnie w tempie geometrycznym i niestety całkowicie zniekształca postrzeganie rynku. Byłem przekonany, że skoro udało mi się dwa–trzy razy, to będzie udawało się zawsze. Teraz wydaje mi się to niepoważne, ale trochę ponad dekadę temu byłem faktycznie przekonany, że Świętego Graala mam w kieszeni.

Gdyby głowę grającego inwestora podłączyć do aparatu monitorującego aktywność poszczególnych obszarów mózgu, to na ekranie byłaby prawdziwa dyskoteka. Po wywiadach z ekspertami w dziedzinie finansów behawioralnych – Piotrem Zielonką i Tomaszem Zaleśkiewiczem – przekonałem się, na jak wiele pułapek jesteśmy narażeni. W wielu przypadkach, zwłaszcza w warunkach podwyższonego stresu, uruchamiają się w naszych głowach zakorzenione gdzieś głęboko mechanizmy i działają na naszą niekorzyść. Najbardziej powszechny przykład dotyczy tzw. zjawiska dyspozycji, zgodnie z którym mamy tendencję do szybkiego zamykania zyskownych pozycji i do zbyt długiego utrzymywania tych przynoszących straty. Zła wiadomość jest taka, że są to efekty bardzo silne, powodujące, że nie trzymamy dyscypliny, odchodzimy od planu, a w konsekwencji wszystko to, o czym pisałem wyżej, staje się bezużyteczne. Dobra wiadomość jest taka, że można obserwować swoje reakcje i nad nimi panować. Nie jest to łatwe, ale możliwe. Warto podjąć trud. Przyda się nie tylko na rynku.

DZIESIĘĆ WSKAZÓWEK

- Nie trać dużo czasu na demo. Zacznij grę od małych, ale prawdziwych pieniędzy.

- Przygotuj sobie plan gry, nawet najprostsze zasady kupna i sprzedaży.

- Archiwizuj i analizuj swoje wyniki transakcyjne.

- Naucz się obsługi programów analitycznych i modułów testujących.

- Weryfikuj swoje pomysły inwestycyjne na danych historycznych.

- Skupiaj się bardziej na sygnałach zamknięcia, a nie otwarcia pozycji.

- Traktuj stop lossy jak obowiązkową polisę ubezpieczeniową.

- Zarządzaj kapitałem i pozycją niczym pokerzysta kartami.

- Obserwuj swoje reakcje i emocje. Próbuj nad nimi panować.

- Zaakceptuj to, że będziesz ponosił straty.

Inwestycje
Kamil Stolarski, Santander BM: Polskie akcje wciąż są nisko wyceniane
Inwestycje
Emil Łobodziński, BM PKO BP: Na giełdach nie dzieje się nic złego
Inwestycje
Niemiecki DAX wraca do walki o 18 000 pkt
Inwestycje
Uspokojenie nastrojów sprzyja korekcie spadkowej na rynku ropy naftowej
Inwestycje
Michał Stajniak, XTB: Kakao na ścieżce złota, szuka rekordów
Inwestycje
Łańcuch wartości i jego rola w badaniu istotności