Czy to ostatnia brexitowa szarża premiera Borisa Johnsona?

UE/Wielka Brytania. Spór Londynu z Brukselą ma głębsze przyczyny, niż może się wydawać mieszkańcom kontynentu. Ma też wymiar transatlantycki, zależny od wyniku wyborów w USA.

Publikacja: 21.09.2020 05:15

Brytyjski premier Boris Johnson znów pokazał, że jest w stanie ostro zagrać w negoacjacjach z Unią E

Brytyjski premier Boris Johnson znów pokazał, że jest w stanie ostro zagrać w negoacjacjach z Unią Europejską.

Foto: AFP

Brytyjski premier Boris Johnson po raz kolejny pokazał, że w kwestii brexitu nie ma dla niego żadnych granic. Po tym, jak negocjacje z Brukselą w sprawie umowy handlowej między Wielką Brytanią a UE ugrzęzły w martwym punkcie, wyznaczył Unii czas do 15 października na wypracowanie porozumienia. Oznacza to, że po zakończeniu brexitowego okresu przejściowego (kończącego się 31 grudnia 2020 r.) relacje między UE a Wielką Brytanią mogą się już opierać tylko na uznaniowych i nieprzewidywalnych decyzjach władz w Londynie i w Brukseli. Oraz oczywiście na zasadach obowiązujących wewnątrz Światowej Organizacji Handlu (WTO).

Premier Johnson dodatkowo sprowokował unijnych decydentów, przedstawiając projekt ustawy o rynku wewnętrznym naruszający porozumienie, na podstawie którego Wielka Brytania wyszła z Unii. Ustawa ta ma oficjalnie zapewnić swobodę handlu pomiędzy poszczególnymi częściami składowymi Zjednoczonego Królestwa, a wzbudza ogromne kontrowersje, gdyż pozwala rządowi złamać punkty porozumienia brexitowego dotyczące Irlandii Płn. i jej granicy celnej.

Ustawa została już przyjęta w pierwszym czytaniu przez Izbę Gmin, a w tym tygodniu są spodziewane głosowania nad poprawkami do niej. Jedna z tych poprawek, zgłoszona przez grupę deputowanych rządzącej Partii Konserwatywnej, którzy nie chcąc zaostrzać relacji z UE, przewiduje, że ustawa o rynku wewnętrznym nie może być sprzeczna z prawem międzynarodowym, czyli m.in. z porozumieniem brexitowym. Dopiero się przekonany, czy ci konserwatywni rebelianci zdobędą wystarczająco dużo głosów, by ją przeforsować (pojawiły się przecieki, że Johnson doszedł z nimi do porozumienia dzięki obietnicy, że odda w ręce parlamentu decyzję, kiedy wdrożyć najbardziej kontrowersyjne zapisy ustawy o rynku wewnętrznym).

Najbliższe tygodnie w parlamencie brytyjskim powinny obfitować w intrygi, proceduralne gry i zwroty akcji. UE znów będzie miała niewielki wpływ na tę rozgrywkę. Brytyjską ustawę może zaskarżyć do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Wyrok tego sądu zapadłby jednak po paru latach (zapewne wówczas, gdy już mało kto będzie pamiętał, czego dotyczył spór) i byłby bardzo trudny do wyegzekwowania. Premier Johnson lubi stawiać przeciwników przed faktami dokonanymi.

Nic nie jest pewne

GG Parkiet

Niepewność dotycząca relacji pomiędzy Londynem a Brukselą może więc w nadchodzących tygodniach znów mocno ciążyć funtowi i innym brytyjskim aktywom. I trudno się temu dziwić. Podobny scenariusz już przerabialiśmy.

– Krótko- i średnioterminowa prognoza dla brytyjskich aktywów z każdym dniem się pogarsza. Brexitowa premia za ryzyko na rynku akcji w przypadku spółek najbardziej zaangażowanych na rynku brytyjskim ostatnio ponownie wzrosła. Mimo że według niektórych inwestorów jest to idealny moment na zakup akcji z dyskontem, naszym zdaniem czynników ryzyka jest zbyt wiele i w tak niepewnych warunkach rozsądniej byłoby zmniejszyć ekspozycję na aktywa brytyjskie – twierdzi Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku.

Funt brytyjski od początku września stracił już prawie 4 proc. wobec dolara (10 i 11 września kurs był poniżej 1,28 USD za 1 GBP, ale w zeszłym tygodniu lekko odbił, w okolice 1,29 USD), ponad 3 proc. wobec euro i ponad 2 proc. do złotego. To nie są jeszcze poziomy świadczące o panice – w marcowym dołku kurs dochodził do 1,14 USD za 1 funta. Wyraźnie widać jednak, że brexitowe wstrząsy niepokoją inwestorów. Brytyjski indeks giełdowy FTSE 100 spadł od początku roku o 19 proc., podczas gdy niemiecki DAX wyszedł w tym czasie praktycznie na zero, a francuski CAC 40 stracił 15 proc.

Wygląda na to, że w grze zostały obecnie jedynie scenariusze, które jeszcze kilka miesięcy temu rynki uznałyby za złe. Może oczywiście dojść do jakiegoś przełomu w negocjacjach. Pojawiły się na przykład przecieki, że Wielka Brytania może pójść na ustępstwa w kwestii rybołówstwa na kanale La Manche, jeśli problem granicy celnej Irlandii Północnej zostanie rozwiązany w sposób dla niej zadowalający. Inwestorzy powinni jednak szykować się też na fiasko. – Uważamy, że istnieją zasadniczo trzy warianty rozwoju relacji brytyjsko-europejskich: 1) słabe porozumienie, czyli najbardziej optymistyczny scenariusz, 2) brak porozumienia albo 3) brak porozumienia w atmosferze wyjątkowej wrogości. Jak dotąd wydaje się, że rząd Wielkiej Brytanii preferuje wariant numer trzy, jednak sytuacja może szybko się zmienić. To prawdziwy rollercoaster – uważa Dembik.

O co toczy się gra

Spór unijno-brytyjski rodzi oczywiście pytania o to, kto go zaczął i czy jest sens, by go kontynuować. Bruksela wskazuje, że konflikt rozpoczął rząd Borisa Johnsona, który nagle postanowił złamać porozumienie brexitowe. Brytyjscy decydenci twierdzą jednak, że w ten sposób reagowali jedynie na zachowanie Michela Barniera, głównego unijnego negocjatora. Miał on zagrozić, że Unia prawnie zablokuje możliwość dostaw żywności do Irlandii Płn. z reszty Zjednoczonego Królestwa, jeśli Londyn nie zgodzi się na jej warunki. Ustawa o rynku wewnętrznym ma więc być jedynie zabezpieczeniem przed takim scenariuszem i środkiem nacisku na Brukselę. W grę wchodzą skomplikowane kwestie polityczne związane ze statusem Irlandii Północnej, gdzie przez kilka dekad toczyła się de facto wojna domowa (pomiędzy irlandzkimi republikanami a unionistami, czyli zwolennikami Londynu), zakończona w 1998 r. Porozumieniem Wielkopiątkowym.

„Protokół dotyczący Irlandii Północnej został przyjęty z przeświadczeniem, że Bruksela zgodzi się na porozumienie o wolnym handlu, podobne jak z Kanadą, Japonią czy Koreą Płd., niemające żadnych dodatkowych haczyków – tak jak obiecywał pan Barnier. W związku z tym pomiędzy Wielką Brytanią a Ulsterem nie miało być niczego więcej niż łagodna granica handlowa. Na tej podstawie unioniści twierdzili, że to zaakceptują. Od tego momentu UE przesunęła bramki. Perspektywa rozejścia się bez umowy handlowej i powstania barier celnych wewnątrz Zjednoczonego Królestwa ma implikacje konstytucyjne dla Irlandii Północnej i tworzy o wiele ostrzejszą granicę handlową na Morzu Irlandzkim, niż wyobrażali sobie unioniści. W ten sposób sprawa ta wkracza na obszar Porozumienia Wielkopiątkowego. (...) Potrzeba trochę hucpy, by twierdzić, że »«twarda« (elektroniczna) granica celna na wyspie Irlandii jest wielkim zagrożeniem dla pokoju, gdy niemal identyczna granica celna na Morzu Irlandzkim nie ma znaczenia, choć dzieli części składowe Zjednoczonego Królestwa i dotyczy dziesięć razy większego handlu. Porozumienie Wielkopiątkowe też jest traktatem międzynarodowym. Umowa o wyjściu z UE nie może go obchodzić i nakładać nowego reżimu konstytucyjnego bez zgody unionistów" – pisze Ambrose Evans-Pritchard, publicysta dziennika „The Telegraph".

Spór dotyczy jednak nie tylko przyszłości Irlandii Północnej i jej granicy celnej. Artykuł 10 tzw. protokołu dotyczącego Irlandii Północnej (będącego częścią umowy o wyjściu z UE) daje Unii możliwość kwestionowania brytyjskiej pomocy publicznej dla spółek i wpływania na politykę przemysłową, jeśli mają one związek z Irlandią Północną. Brytyjski rząd chciałby oczywiście uniknąć takiego scenariusza.

Czy warto jednak prowadzić aż tak ostrą rozgrywkę z UE? Analitycy Goldman Sachs twierdzą, że jeśli nie dojdzie do zawarcia umowy handlowej pomiędzy Wielką Brytanią a Unią, to gospodarka brytyjska może ponieść jeszcze większe koszty niż te związane z pandemią koronawirusa (choć oczywiście będą one bardziej rozłożone w czasie). Również inne ośrodki badawcze kreślą czarne scenariusze. –Wielka Brytania jest najgorszą dużą gospodarką, z najgorzej radzącą sobie walutą wśród państw rozwiniętych i słabym rynkiem akcji odkąd Boris Johnson wygrał wybory w grudniu zeszłego roku. Obawiam się, że przyszły rok może być nawet gorszy ze względu na kombinację Covid i skutków negocjacji brexitowych – wskazuje Anatole Kaletsky, założyciel firmy badawczej Gavekal Research.

Rząd Johnsona starał się jak dotąd pokazywać, że Wielka Brytania ma alternatywę i może zawierać umowy na korzystnych warunkach z gospodarkami pozaeuropejskimi. W ostatnich tygodniach udało się jej m.in. zawrzeć umowę o wolnym handlu z Japonią. Premier wielokrotnie też wskazywał na perspektywę zawarcia dobrego porozumienia handlowego z USA. Prezydent Donald Trump dawał zaś do zrozumienia, że lubi brytyjskiego przywódcę i chętnie zawrze z nim taką umowę. W listopadzie odbędą się jednak w USA wybory prezydenckie, a jeśli Trump je przegra, perspektywa korzystnej umowy handlowej się oddali. Były wiceprezydent Joe Biden, kandydat demokratów na prezydenta, zapowiedział już, że nie będzie porozumienia handlowego z Wielką Brytanią, jeśli brytyjski rząd złamie to, co uzgodnił z UE m.in. w kwestii granicy celnej Irlandii Północnej. Zwycięstwo Bidena byłoby więc dla Londynu koszmarnym scenariuszem, co przyznają nawet ci brytyjscy konserwatyści, którzy jak dotąd nie przepadali za Trumpem i jego polityką. Wielka Brytania może po wyborach w USA stać się bardzo samotną wyspą, stawiającą się Europie.

Gospodarka światowa
Biden stawia na protekcjonizm. Chce potroić cła na chińską stal
Gospodarka światowa
Rosja/Chiny. Chińskie firmy i banki obawiają się sankcji?
Gospodarka światowa
Dolar tworzy problem dla banków centralnych
Gospodarka światowa
Dlaczego ten zrządzający uwziął się na kosmetycznego giganta L’Oreala
Gospodarka światowa
Wzrost PKB Chin lepszy od oczekiwań
Gospodarka światowa
MFW ponownie nie docenił witalności amerykańskiej gospodarki