Na sympozjum w Jackson Hole przewodniczący Fedu Jerome Powell zapowiedział zmianę rozumienia celu inflacyjnego tej instytucji: będzie ona dążyła do tego, aby inflacja była na poziomie 2 proc. średnio w dłuższym okresie czasu, a nie w każdym momencie. Czy to jest zmiana o istotnych implikacjach dla polityki pieniężnej, czy techniczny niuans?
Dla obserwatorów polityki pieniężnej to oczywiste, że bank centralny nie może utrzymywać inflacji stale na poziomie celu. A Fed już od dłuższego czasu sygnalizował, że 2 proc. to jest optymalny poziom inflacji, a nie górna granica tego, co Fed może akceptować. W wystąpieniu Powella chodziło o coś innego: to podkreślenie, że nawet jeśli gospodarka USA zacznie się przegrzewać, inflacja wzrośnie powyżej 2 proc., a rynek pracy będzie mocny, to Fed nie będzie przez jakiś czas reagował, tylko będzie chciał się upewnić, że wzrost inflacji z niskiego w ostatnich latach poziomu jest zjawiskiem trwałym. Zmieni się więc funkcja reakcji banku centralnego, który przez jakiś czas będzie ignorował poprawę sytuacji w gospodarce.
W najbliższej przyszłości skutków tej zmiany raczej nie odczujemy, bo i tak nikt podwyżek stóp procentowych nie oczekiwał. Ale co będzie w dalszej perspektywie? Część ekonomistów uważa, że przy obecnym rozumieniu celu Fed nie zdecydowałby się na podwyżki stóp w latach 2015–2018. Czekają nas dekady zerowych stóp?
Dokładnie taki sygnał chciał wysłać Powell. Rynek i tak nie wyceniał podwyżek stóp procentowych w przewidywalnej przyszłości. Nawet bez tej zmiany rozumienia celu Fed jeszcze długo nie mógłby rozważać podwyżki stóp procentowych. Chodziło więc o wysłanie przekazu, że stopy zostaną bez zmian przez bardzo długi okres.