Trochę wcześniej, chiński wicepremier Liu He stwierdził, że Chiny chcą rozwiązać konflikt handlowy z USA na drodze spokojnych negocjacji i nie chcą zaostrzać konfliktu. Stephen Mnuchin, amerykański sekretarz skarbu, powiedział natomiast, że jeśli Chiny zgodziłyby się na uczciwe relacje, to USA podpisałyby z nimi umowę handlową "w ciągu sekundy".

Zanim jednak doszło do tej wymiany oświadczeń, inwestorzy przygotowywali się na dalsze zaostrzenie konfliktu.

W piątek chiński rząd ogłosił przecież, że nałoży (w dwóch fazach: 1 września i 15 grudnia) 5-10 proc. karne cła na import z USA warty 75 mld USD rocznie. Trump odpowiedział na Twitterze, że wobec tego, od 1 października towary z Chin sprowadzane za 250 mld USD rocznie, oclone 25 proc. stawką, zostaną oclone stawką 30 proc. a 10 proc. karne cła mające być stopniowo nakładane od 1 września na towary sprowadzane za 300 mld USD rocznie zostaną oclone na 15 proc. Prezydent wezwał też amerykańskie firmy, by wycofały się z Chin.

W niedzielę Trump, podczas szczytu G7 we Francji, przyznał jednak, że "ma wątpliwości", co do dalszego zaostrzania wojny handlowej. Rzeczniczka Białego Domu Stephanie Grisham i prezydencki doradca ekonomiczny Larry Kudlow stwierdzili, że Trump może żałować tego, że nie nałożył większych ceł na produkty z Chin. Te sprzeczne sygnały trzymały inwestorów w niepewności.

O ile więc poniedziałkowa sesja na giełdach w Azji upłynęła pod znakiem mocnych spadków, to część europejskich indeksów giełdowych lekko zyskiwała po południu.