Antypody znów walczą z wirusowym wrogiem

Władze zdecydowały się na lokalny powrót kwarantanny, choć poważnie uderzy to w ożywienie gospodarcze.

Publikacja: 22.08.2020 18:02

Premier Nowej Zelandii Jacinda Arden i premier Australii Scott Morrison byli chwaleni za to, że ich

Premier Nowej Zelandii Jacinda Arden i premier Australii Scott Morrison byli chwaleni za to, że ich kraje poradziły sobie z pandemią koronawirusa. Teraz okazuje się, że świętowanie sukcesów było przedwczesne.

Foto: AFP

Nowa Zelandia była wskazywana jako kraj, który znakomicie poradził sobie z koronawirusem. Oficjalne dane mówią tam o ponad 1,6 tys. zachorowań i tylko 22 przypadkach zgonów. Ostra kwarantanna trwała tam od 25 marca do 9 czerwca. (Jak to przełożyło się na spadek PKB w drugim kwartale, dowiemy się dopiero we wrześniu, ale już pierwszy kwartał przyniósł 1,6 proc. spadku kw./kw. i 0,2 r./r.). Jeszcze na początku sierpnia celebrowano to, że minęły 100 dni bez nowych lokalnych zakażeń Covid-19 w Nowej Zelandii. 12 sierpnia rząd wprowadził jednak kwarantannę na 12 dni w liczącym 1,5 mln mieszkańców mieście Auckland, a na terenie reszty kraju zaostrzył restrykcje. Przesunął też o cztery tygodnie (na 17 października) wybory parlamentarne. Zrobił to po tym, gdy odkryto nowe ognisko zakażeń liczące... 12 osób. Ostra reakcja nowozelandzkiego rządu sprowokowała prezydenta USA Donalda Trumpa do mówienia o „okropnym wzroście zachorowań" w Nowej Zelandii. – Każdy, kto obserwuje sytuację, łatwo dostrzega, że dziewięć przypadków infekcji dziennie u nas kontrastuje z tysiącami przypadków dziennie w USA – odpowiedziała mu nowozelandzka premier Jacinda Arden. Skoro jednak to tylko dziewięć przypadków dziennie, to czy warto było wprowadzać z tego powodu ostrą kwarantannę w największym mieście kraju i sabotować w ten sposób ożywienie gospodarcze? To mocno kontrastuje z polityką wielu europejskich rządów i amerykańskich stanów, które wstrzymują się z zaostrzaniem koronawirusowych restrykcji, pomimo tego, że liczba infekcji rośnie u nich o wiele mocniej niż w Nowej Zelandii.

Przerwany boom

Pod poważnym znakiem zapytania znalazła się też strategia walki z koronawirusem wdrażana przez władze Australii. Kraj ten był, podobnie jak Nowa Zelandia, uznawany za prymusa w walce z tym niewidzialnym zagrożeniem. Liczbę zachorowań ograniczono tam do mniej niż 24 tys., a zgonów do 438. Wzrost infekcji w stanie Victoria (o kilkaset przypadków dziennie) spowodował jednak, że w stanie tym wprowadzono kwarantannę „stopnia trzeciego", a w mieście Melbourne ostrzejszą – „stopnia czwartego". W Melbourne obowiązuje godzina policyjna od 22.00 do 5.00, a podczas niej ludzie mogą wychodzić z domu tylko do pracy lub z ważnych względów zdrowotnych i bezpieczeństwa. Na takie drakońskie obostrzenia zdecydowano się, choć premier Scott Morrison stwierdził, że kwarantanna będzie „druzgocąca" dla gospodarki stanu Victoria, a resort finansów wyliczył, że może ona ściąć o 1,75 pkt proc. ze wzrostu PKB Australii w trzecim kwartale i podwyższyć stopę bezrobocia do 10 proc. (z 7,5 proc. w lipcu i 5,3 proc. w styczniu). O ile przed kwarantanną w Victorii powszechnie spodziewano się, że gospodarka Australii wróci do końca 2021 r. lub na początku 2022 r. na poziom z 2019 r., o tyle analitycy National Australia Banku prognozują teraz, że stanie się to dopiero w 2023 r.

„Szacujemy, że dłuższy i ostrzejszy okres kwarantanny w Victorii spowolni wzrost australijskiego PKB w trzecim kwartale do 1,25 proc. kw./kw. (wcześniej prognozowaliśmy 3 proc. kw./kw.), a cały 2020 r. przyniesie 4,1 proc. spadku PKB (wcześniej prognozowaliśmy 3,4 proc. PKB)" – piszą analitycy Goldman Sachs. Wygląda jednak na to, że gospodarka kraju jest ciągnięta w dół przez jeden stan. W pozostałych sytuacja epidemiczna jest o wiele lepsza, a restrykcje dużo łagodniejsze. „Jest bardzo niewiele potwierdzonych infekcji na 80 proc. terenów Australii. Poza Melbourne widać zachęcającą poprawę w danych wysokiej częstotliwości pokazujących na większą aktywność gospodarczą" – dodają eksperci Goldman Sachs.

Co prawda dane o australijskim PKB za drugi kwartał poznamy dopiero na początku września, ale wszystko wskazuje na to, że kraj wpadł już w pierwszą recesję od 29 lat (PKB spadł w pierwszym kwartale o 0,3 proc. kw./kw., ale wzrósł o 1,4 proc. r./r.), a Bank Rezerw Australii prognozuje, że gospodarka skurczy się w tym roku o 4 proc., to oczywiście byłby lepszy wynik niż w przypadku większości państw Europy, ale i tak byłby to największy roczny spadek australijskiego PKB od co najmniej II wojny światowej. Międzynarodowy Fundusz Walutowy jest większym pesymistą i spodziewa się, że PKB Australii spadnie w tym roku o 6,7 proc., a Nowej Zelandii o 7,2 proc. (gdy np. PKB Polski ma spaść o 4,6 proc., a USA o 5,9 proc.). Spadki PKB w tych krajach to oczywiście nie tylko wina restrykcji związanych z pandemią. W gospodarkę Australii uderzyło w pierwszej połowie roku też pogorszenie koniunktury na globalnych rynkach surowcowych (ale ożywienie gospodarcze w Chinach zwiększa popyt na australijskie metale przemysłowe, węgiel oraz surowce rolne).

Bank Rezerw Australii starał się łagodzić kryzys, obniżając swoją główną stopę procentową do rekordowo niskiego poziomu 0,25 proc. Jego prezes Philip Lowe wzywał ostatnio rząd do większej stymulacji fiskalnej. Gabinet premiera Scotta Morrisona wdrożył już działania stymulacyjne warte 289 mld dolarów australijskich (206,5 mld USD), czyli 14,6 proc. PKB. Zapowiada kolejne, w tym świadczenia dla mieszkańców Victorii dotkniętych kwarantanną. Również Bank Rezerw Nowej Zelandii obciął swoją główną stopę procentową do rekordowo niskiego poziomu 0,25 proc., a rząd wdrożył pakiet stymulacyjny warty 50 mld dolarów nowozelandzkich (32,9 mld USD), czyli 16 proc. PKB. Oba kraje stać na silne impulsy fiskalne. Dług publiczny Australii wynosił w 2019 r. 45,1 proc. jej PKB, a Nowej Zelandii 30,2 proc. PKB.

Gdy patrzymy na zachowanie indeksów giełdowych, to możemy odnieść wrażenie, że to Nowa Zelandia wyraźnie lepiej radzi sobie z kryzysem niż Australia. Nowozelandzki indeks S&P/NZX 50 zyskał od marcowego dołka blisko 40 proc., a do rekordowego poziomu z lutego dzieli go mniej niż 3 proc. To iście amerykańskie tempo odbicia. Australijski S&P/ASX 200 przypomina zaś zachowaniem nieco bardziej indeksy europejskie. Od tegorocznego dołka zyskał co prawda 35 proc., ale od rekordu dzieli go 14 proc. I tak jednak można mówić o ożywieniu na giełdzie, które kontrastuje z kondycją gospodarki i sytuacją epidemiczną.

– Jeśli rząd australijski będzie potrzebował utrzymać ludzi na ich posadach, dopóki nie zostanie wynaleziona szczepionka, to po prostu będzie wydawał ogromne ilości pieniędzy, by wszystko naprawić. Potem ujawni się duch przedsiębiorczości. Ludzkie pragnienie zarabiania pieniędzy znów się uaktywni i będzie jednym z czynników napędzających gospodarkę. Jest więc bardzo możliwe, że gospodarka za jakiś czas spotka się z rynkiem – uważa James Whelan, zarządzający z australijskiej VFS Group.

Licząc na szczepionkę

GG Parkiet

Przykład Australii i Nowej Zelandii pokazuje jednak, że wyjście kraju z pandemii nie jest takie proste, jak się mogło wydawać jeszcze kilka tygodni temu. Wystarczy pojawienie się nowego ogniska zachorowań (które jest nieuchronne, po tym jak luzuje się ograniczenia dotyczące podróży międzynarodowych), by rządy znów wprowadzały ostre restrykcje. Powracające zagrożenie wirusowe sprawia, że więcej ludzi widzi nadzieję w potencjalnych szczepionkach na Covid-19. Ale też same szczepionki budzą u niektórych obawy.

Rząd Australii podpisał na początku tego tygodnia umowę z brytyjskim koncernem farmaceutycznym AstraZeneca, mówiącą, że koncern ten dostarczy tzw. szczepionki oksfordzkie na Covid-19. Umowa zostanie zrealizowana, gdy testy kliniczne tej szczepionki zostaną zakończone i przyniosą pozytywne rezultaty. Wartość kontraktu nie została podana, ale rząd zapowiada, że Australijczycy dostaną szczepionki za darmo. Największe kontrowersje wzbudza jak na razie to, na ile obowiązkowe będzie przyjmowanie tej szczepionki.

– Spodziewamy się, że będzie ona na tyle obowiązkowa, na ile to będzie możliwe. Będą wyjątki od jej przyjmowania, oparte na gruncie medycznym – stwierdził premier Morrison. Gdy jednak jego wypowiedź zaczęła być kolportowana przez grupy sceptyczne wobec szczepień, stwierdził, że źle go zrozumiano. – Nie będzie obowiązku przyjmowania szczepionki. W Australii nie ma obowiązkowych szczepionek. To, co chcemy osiągnąć, to jak najwięcej szczepień, o ile szczepionka okaże się skuteczna i przejdzie testy. Australia i tak ma jeden z najlepszych wyników na świecie, jeśli chodzi o odsetek populacji, która jest szczepiona – dodał australijski premier.

Gospodarka światowa
UE nie wykorzystuje w pełni potencjału integracji
Gospodarka światowa
Netflix ukryje liczbę subskrybentów. Wall Street się to nie podoba
Gospodarka światowa
Iran nie ma jeszcze potencjału na prawdziwą wojnę
Gospodarka światowa
Izraelski atak odwetowy zamieszał na rynkach
Gospodarka światowa
Kiedy Indie awansują do pierwszej trójki gospodarek? Premier rozbudza apetyty
Gospodarka światowa
Biden stawia na protekcjonizm. Chce potroić cła na chińską stal