Deprecjacja tureckiej waluty wyraźnie przyspieszyła w ostatnich miesiącach, co było m.in. wynikiem obaw przed autorytarną polityką prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana (dotyczących szczególnie jego  możliwego mieszania się do polityki pieniężnej), wysoką inflacją (wynoszącą w lipcu 15,85 proc.) oraz dużym deficytem na rachunku obrotów bieżących. Do tego doszły w zeszłym tygodniu amerykańskie sankcje nałożone na tureckich ministrów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości jako kara za przetrzymywanie w więzieniu amerykańskiego pastora Andrew Brunsona.

Załamanie liry jest fatalną wiadomością dla wielu tureckich spółek zadłużonych w obcych walutach. Według danych Banku Centralnego Republiki Turcji, na koniec marca tureckie firmy były zadłużone w walutach obcych na 245 mld USD, z czego 53 proc. przypada na instytucje finansowe. To oznacza więc również rosnącą presję na tureckie banki. Agencja Fitch obniżyła niedawno większości z nich ratingi o dwa poziomy.

- Kłopoty Turcji i w szczególności tureckich banków nie są dobrą wiadomością dla polskich funduszy inwestycyjnych, które jeszcze nie dawno chętnie inwestowały nad Bosforem. Według danych portalu analizy.pl na koniec 2017 r. zaangażowanie polskich TFI w tureckie papiery wynosiło 2,4 mld zł (o 25 mln więcej niż w amerykańskie aktywa), a połowę tej ekspozycji stanowiły obligacje przedsiębiorstw, w tym głównie tureckich banków - przypomina Wojciech Bartosik, analityk Domu Maklerskiego Michael/Ström.