Powiedzieć, że Nord Stream 2 (czyli dwie dodatkowe nitki gazociągu Nord Stream) to projekt kontrowersyjny, to jak nic nie powiedzieć. Projekt ten wywołuje duże obawy w Polsce, krajach bałtyckich i na Ukrainie oraz naraża na szwank relacje między Unią Europejską a USA. Amerykański prezydent Donald Trump ostro go krytykuje, grożąc nawet nałożeniem sankcji na firmy zaangażowane w to przedsięwzięcie. Niemiecka kanclerz Angela Merkel i cała masa polityków z RFN projektu tego broni, choć jednocześnie często narzeka na ingerowanie Rosji w europejską politykę. (Jakoś przymyka oczy na to, że projekt Nord Stream skaptował na swoje potrzeby wielu weteranów europejskiej polityki, na czele z byłym niemieckim kanclerzem Gerhardem Schroederem i byłym fińskim premierem Paavo Lipponenem i jednocześnie zatrudnia na kierowniczych stanowiskach dawnych funkcjonariuszy sowieckich, rosyjskich i enerdowskich tajnych służb).
Obronie Nord Stream 2 przez europejskich polityków trudno się dziwić. Wszak w budowę tego gazociągu zaangażowały się obok rosyjskiego Gazpromu również korporacyjne giganty z Europy Zachodniej: francuski koncern Engie, brytyjsko-holenderski Royal Dutch Shell, niemiecki Wintershall (spółka zależna koncernu BASF), niemiecki Uniper (spółka powstała z części koncernu E.ON) czy austriacki OMV. Korporacyjni lobbyści przekonują, że Nord Stream 2 jest niezwykle potrzebny Europie, gdyż pozwoli jej pokryć część rosnącego zapotrzebowania na gaz. W wyniku budowy dwóch dodatkowych nitek gazociągu położonego na dnie Bałtyku transport gazu tą drogą z Rosji do Niemiec wzrośnie z 55 mld m sześc. rocznie do 110 mld m sześc. rocznie. Ten „cud inżynierii" pozwoli zaoszczędzić na opłatach tranzytowych oraz zabezpieczy Niemcy przed różnymi przykrymi niespodziankami, które co jakiś czas dotykają tranzyt gazu przez Ukrainę. Projekt ma być więc wielkim komercyjnym sukcesem, a ci, co przeciw niemu protestują, po prostu są zazdrośni, że nie będą mieli udziału w tej „kurze znoszącej złote jaja". Ta kreowana przez lobbystów narracja jest jednak coraz mocniej podważana przez ekspertów. Wskazują oni, że budowa Nord Stream 2 będzie niepotrzebna i nieopłacalna.
Mało realne prognozy
Tezę o nieopłacalności tego gazociągu stawiają m.in. analitycy prestiżowego Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW). W raporcie z początku lipca zwracają uwagę na to, że prognozy zużycia gazu, na jakich oparte jest uzasadnienie projektu Nord Stream 2, są nieaktualne i kontrowersyjne. Są również sprzeczne ze strategią energetyczną rządu niemieckiego. „Scenariusze polityki klimatycznej dla Niemiec prawie jednoznacznie zakładają, że udział gazu ziemnego w miksie energetycznym będzie spadać. Ze względu na niskie ceny energii elektrycznej w przewidywalnej przyszłości oraz ze względu na nadwyżkę mocy elektrowni konwencjonalnych oraz dynamiczny rozwój źródeł odnawialnych i technologii magazynowania energii, gaz ziemny nie będzie odgrywał istotnej roli w energetyce. Spadnie także konsumpcja błękitnego paliwa na cele grzewcze oraz w przemyśle" – czytamy w raporcie DIW.
Obecnie gaz zajmuje jedynie 10 proc. w niemieckim miksie energetycznym. Jego udział nie wzrósł znacząco w ostatnich latach. Nawet przedstawiciele branży gazowej przyznają, że budowa w Niemczech nowych elektrowni opalanych błękitnym paliwem jest obecnie ryzykowna. – Nie mogę sobie wyobrazić racjonalnego inwestora lokującego pieniądze w duże moce przerobowe gazu, gdy nie posiada gwarancji rządu – przyznał na początku lipca Klaus Schaefer, prezes firmy Uniper.