W dawnej Szwajcarii Bliskiego Wschodu

Mały, ale niezwykle zróżnicowany wewnętrznie kraj długo był bastionem swobód w burzliwym regionie. Obecnie wciąż może być dla biznesu wygodną bramą pomiędzy Europą a światem arabskim.

Publikacja: 12.05.2019 08:00

Foto: H. Kozieł

Liban tylko z pozoru może wydawać się krajem mało istotnym. Jego powierzchnia (10,45 tys. km kw.) jest co prawda nieco mniejsza od województwa świętokrzyskiego, ale to państwo niezwykle zróżnicowane cywilizacyjnie, kulturowo i przyrodniczo, a do tego położone na obszarze, który od tysiącleci był ważny dla mocarstw. Przez wieki rozwijała się jego unikalna, podwójna tożsamość: arabsko-łacińska. Przed wojną domową (toczoną w latach 1975–1990) Liban był nazywany „Szwajcarią Bliskiego Wschodu". Gdy Dubaj, Rijad i Dauha były jeszcze pustynnymi mieścinami, Bejrut odgrywał rolę finansowej i kulturalnej stolicy regionu. Wojna domowa, konflikty Hezbollahu z Izraelem i długie lata zależności politycznej od Syrii sprawiły, że Liban nie jest już takim kluczowym ośrodkiem gospodarczym jak wówczas. Ale wciąż korzysta z owoców swojej dawnej chwały. Np. kraj ten posiada większe rezerwy złota (286,8 ton na koniec 2018 r.) niż Hiszpania czy Polska. Pod względem wielkości tych rezerw na mieszkańca wyprzedza go tylko Szwajcaria. Duża i wpływowa mniejszość chrześcijańska (złożona głównie z maronitów, czyli katolików miejscowego obrządku) przyczynia się zaś do utrzymania w tym kraju o wiele większych swobód politycznych i cywilizacyjnych niż w innych państwach arabskich. Przez dwa tygodnie na początku kwietnia miałem okazję zwiedzać Liban i rozmawiać z mieszkańcami tego kraju o jego problemach.

Mieszanka kultur

O tym, jaką Liban jest mieszanką wpływów kulturowych i historycznych, można się przekonać już w Bejrucie. Ładnie odnowiona starówka nieco przywodzi na myśl miasta z południa Francji. Obok ruin rzymskiej szkoły prawniczej znajduje się katedra maronicka, a obok niej wielki meczet sunnicki. W pobliżu są też katedra grecka i meczet przerobiony w XIV w. z kościoła zbudowanego przez krzyżowców. Każda dzielnica to mikrokosmos. Między chrześcijańską dzielnicą Ashrafieh (pełną kawiarniano-klubowych zagłębi) a szyickimi slumsami bije ogromny kontrast. Centrum miasta to kamieniczki w kolorze piaskowca przeplatane biurowcami i drogimi hotelami. W kilku miejscach zwraca tam na siebie uwagę widok ruin będących pozostałościami po wojnie domowej.

– Trudno uwierzyć w to, co się tutaj działo. Słyszałeś o obronie hotelu Holiday Inn? Było nas tam 20, a wokół mrowie Palestyńczyków. Więcej niż setki. Broniliśmy się, aż dostaliśmy wiadomość, że nie będzie odsieczy, i rozkaz przebicia się na zewnątrz – mówi Peter, świadek tamtych wydarzeń, ówcześnie żołnierz chrześcijańskiej milicji (falangistów). Pokazuje mi budynek ze swojej opowieści. 26-piętrowa konstrukcja jest wybebeszona i zieje dziurami po ostrzale rakietowym, ale wciąż stoi o rzut kamieniem od drogich hoteli. Patrzymy na nią z Zatoki Zeytuna, modnego, kawiarnianego zakątka połączonego z przystanią dla luksusowych łodzi. Tereny wokół nas przebudowała po wojnie domowej firma Solidere należąca do rodziny Haririch. Rafik Hariri, sunnicki miliarder, który zbił majątek w Arabii Saudyjskiej, był premierem Libanu w latach 1992–1998 i 2000–2004. To on odbudowywał Liban po wojnie. Zginął w zamachu 14 lutego 2005 r. – Tutaj jego konwój wyleciał w powietrze. To była straszna eksplozja – Peter pokazuje mi miejsce zabójstwa premiera w pobliżu hotelu St. George. Za zabójców Haririego (a także całej plejady libańskich polityków z wszystkich opcji) uchodzą syryjskie służby specjalne. Kilka miesięcy po tym zamachu „popełnił samobójstwo" gen. Ghazi Kanan, przez ponad dwie dekady odpowiadający za operacje tych służb w Libanie. Według oficjalnej wersji trzykrotnie strzelił sobie w głowę.

Liban wielokrotnie był poszkodowany przez to, że Syria, Izrael oraz ich sojusznicy zmieniali go w swoje pole bitwy. Tym razem kraj ma chwilę spokoju, gdyż Izrael jest zajęty głównie sytuacją w Syrii i Strefie Gazy, a Syria samą sobą. W kraju funkcjonuje więc rząd „jedności narodowej" łączący wszystkie liczące się opcje polityczne od chrześcijańskiej prawicy poprzez sunnitów i druzów po Hezbollah. – Wszyscy z nich kiedyś walczyli ze sobą, ale każdy z nich walczył o dobro Libanu, tak jak je postrzegał. Teraz jest zgoda i możemy się zająć rozruszaniem gospodarki. Nie podoba mi się, że Hezbollah jest tak blisko Iranu, ale przez to, że jest tak silny, Izrael boi się atakować i jest spokój na granicy – mówi Muhammed, jeden z moich kierowców. Sunnita i zwolennik obecnego premiera Saada Haririego (syna zamordowanego premiera Rafika Haririego).

Polityka w Libanie ma wciąż sporo z feudalnego posmaku. Np. ród Dżunblattów rządził libańskimi druzami (jedną z niezależnych islamskich denominacji) już w XVII w. i politycznie przewodzi mu do dzisiaj. Jedną z oznak tego, że znaleźliśmy się na terenach druzyjskich, jest to, że widzimy portrety Kamala Dżunblatta, feudała komunisty, który przewodził rodowi i druzyjskiej partii, aż w 1977 r. zabili go Syryjczycy. To, że jesteśmy na terenach sunnickich, poznajemy, widząc przy drodze billboardy z premierem Saadem Haririm, jego ojcem lub nimi oboma. Na terenach szyickich od razu zaś widać albo portrety sekretarza generalnego Hezbollahu Hassana Nasrallaha, albo przewodniczącego parlamentu Nabiha Berriego. Czasem zdarza się tam też zobaczyć irańskie flagi i wizerunki ajatollaha Chomeiniego. Oznaką wjazdu na tereny chrześcijańskie jest zaś zazwyczaj to, że widzimy przydrożne kapliczki z Matką Boską i wizerunki św. Charbela mającego sławę wielkiego cudotwórcy. O wiele rzadziej można tam napotkać portrety prezydenta gen. Michela Aouna lub Samira Dżadży, przywódcy partii Siły Libańskie i zarazem znanego dowódcy z czasów wojny domowej. Obserwacja tego wyznaniowo-politycznego przekładańca jest fascynująca. I tak np. niecałe pół godziny drogi od miasta Baalbek (znanego z imponujących starożytnych ruin) będącego kolebką szyickiego Hezbollahu znajduje się ładne chrześcijańskie miasto Zahle będące m.in. centrum produkcji wina. Kilka kilometrów dalej, w stronę granicy syryjskiej, znajdują się już tereny sunnickie, a w Anjar, miasteczku pod samą granicą (znanym ze średniowiecznych arabskich ruin), mieszkają... Ormianie.

Spośród wszystkich grup konfesyjnych Libanu chrześcijanie stanowią najbogatszą i najlepiej wykształconą. Od wieków orientowali się pod względem kulturowym na łaciński Zachód, a w czasach kolonialnych chłonęli kulturę francuską. Posługiwanie się językiem francuskim wciąż jest tutaj oznaką dobrego wykształcenia. W odróżnieniu jednak od Francuzów libańscy chrześcijanie chętnie demonstrują przywiązanie do swojej religii. Stanowi ona przecież część ich tożsamości. – Św. Jan Paweł II powiedział, że to, co się przydarzyło w Libanie, to przesłanie dla całego świata. Jeśli chrześcijaństwo zniknęłoby z Libanu, to zniknęłoby też z całego Bliskiego Wschodu – wskazuje Peter. Bez chrześcijan Liban raczej nie byłby oazą wolności politycznych, gospodarczych i kulturowych w świecie arabskim. Z dobrodziejstw z tym związanych korzystają też muzułmanie. Liban jest jednym z nielicznych krajów Bliskiego Wschodu, gdzie można swobodniej kupić alkohol, a wiele dziewczyn nie nosi hidżabów.

Obraz demograficzny kraju bardzo mocno się jednak zmienia. W Libanie mieszka nieco ponad 6 mln ludzi, ale 2 mln z nich stanowią uchodźcy oraz imigranci z Syrii. Wykonują oni głównie gorzej płatne prace. Spora część Libańczyków traktuje ich nieufnie. Już raz bowiem w historii uchodźcy z „bratniego narodu" (Palestyńczycy) nadużyli u nich gościnności i wpędzili kraj w wojnę domową. – Widzisz te dzieci sprzątające sklep? To syryjskie dzieci. Libańskie są o tej porze w szkole, a Libańczyk woli emigrować, niż wykonywać kiepską robotę w kraju – mówi mi Muhammed, gdy przejeżdżamy przez tereny przy granicy syryjskiej. – Pracuję tutaj za 400 dolarów miesięcznie po dziesięć godzin dziennie. Moja rodzina jest w Niemczech, ale ja nie chcę tam jechać. Chciałbym wrócić do Damaszku, ale nie mogę, bo szuka mnie armia. Uciekłem przed powołaniem do wojska, bo nie widziałem sensu w zabijaniu innych ludzi za nic. Chciałem tylko studiować – opowiada Ali, młody Syryjczyk pracujący w jednym z bejruckich punktów „małej gastronomii".

Szanse na ekspansję

Liban to oczywiście nie tylko kraj poturbowany przez wielką politykę. To również państwo fascynujące pod względem turystycznym. Starożytne ruiny w Baalbek robią większe wrażenie niż Partenon w Atenach. (Odwiedzając dawne świątynie Baalbeku, warto spróbować też miejscowej wersji pizzy – safihy). Tyr zachwyca małą, urokliwą portową starówką oraz rzymskimi ruinami, a Sydon nadmorskim zamkiem krzyżowców. W górach możemy oglądać iście „szwajcarskie" miasteczka i ośnieżone cedry. (I kupić słoiczek doskonałego miodu cedrowego.) Miłośnikom dawnej islamskiej architektury spodoba się urokliwy pałac emirów w Beiteddine. Gdy zaś przebijecie się przez korki i miejski zgiełk sunnickiego Trypolisu, możecie eksplorować tamtejszy stary targ i np. zobaczyć, jak wyrabia się tam tradycyjne rzemieślnicze mydło. Miłośnicy historii starożytnej i średniowiecznej mogą nacieszyć się, oglądając w całym kraju zabytki z listy światowego dziedzictwa UNESCO. Pielgrzymi powinni zaś pamiętać, że Liban również był częścią Ziemi Świętej, a Sydon i Tyr były miastami odwiedzonymi przez Jezusa. Warto dla nich odwiedzić górski klasztor w Annaya i grób św. Charbela, a wcześniej podziwiać panoramę wybrzeża z sanktuarium Naszej Pani Libanu w miejscowości Harissa. Miłośnicy historii wojskowości z pewnością będą zachwyceni nowoczesnym muzeum w miejscowości Mleeta prowadzonym przez... Hezbollah i poświęconym jego walce przeciwko Izraelowi. Oglądanie historii z różnych perspektyw jest w tym kraju fascynujące.

Dla każdego coś się znajdzie. Także dla polskiego biznesu szukającego nowych rynków. W miejscowych supermarketach widziałem m.in. wedlowską czekoladę i soki z Tymbarku. Ten rynek mógłby jednak wchłonąć więcej produktów z Polski. – Liban jest dla Polski wciąż nieco nieodkrytą szansą, choć wszyscy wiedzą, że to jest brama nie tylko na Bliski Wschód i północną Afrykę. To mały kraj z ogromnymi, trudnymi do przecenienia możliwościami współpracy gospodarczej. Za nieco ponad miesiąc wracają regularne połączenia lotnicze z Warszawy do Bejrutu, warto osobiście przekonać się o potencjale Libanu – mówi „Parkietowi" Paweł Skutecki, poseł Kukiz '15, przewodniczący Polsko-Libańskiej Grupy Parlamentarnej. (To on przyczynił się do powrotu bezpośrednich połączeń lotniczych z Warszawy do Bejrutu).

Oczywiście trzeba mieć świadomość, że ostatnie lata nie były najlepsze dla libańskiej gospodarki. O ile w zeszłej dekadzie wzrost PKB dochodził w tym kraju do 10 proc., o tyle w 2018 r. wyniósł zaledwie 0,2 proc. W tym roku ma sięgnąć, według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 1,3 proc. Nadchodzące lata mogą przynieść jednak znaczące przyspieszenie. MFW prognozuje na 2020 r. 2 proc. wzrostu PKB, na 2021 r. 2,5 proc., a na 2022 r. już 2,9 proc. Oczywiście wiele będzie zależało od sytuacji w regionie.

– Liban to kraj bardzo dobry i przyjazny dla inwestorów. W ostatnich latach niepewność polityczna i wojna w Syrii sprawiały, że wielu z nich trzymało się na uboczu. Pamiętajmy, że negatywnie na libański eksport wpłynęło choćby to, że tranzyt towarów przez Syrię do innych krajów Bliskiego Wschodu został poważnie ograniczony w wyniku wojny. Gdy niepewność polityczna się jednak zmniejszy, będziemy znów mieć szansę na szybki rozwój – twierdzi Georges Nasraoui, prezes firmy Sonaco al-Rabih, wiceprzewodniczący Stowarzyszenia Libańskich Przemysłowców. Jego firma produkuje śródziemnomorskie przekąski (m.in. chałwę) i chce je również sprzedawać do restauracji i sklepów w Polsce.

Rynek libański jest o tyle atrakcyjny, że stanowi niejako „galerię handlową" dla Bliskiego Wschodu. Jeszcze zanim niesamowicie rozwinęły się Katar i Dubaj, bogaci Arabowie przyjeżdżali tutaj na zakupy i by się zabawić. To przyczynia się do tego, że Liban jest niestety krajem droższym od regionalnych centrów turystycznych takich Turcja, Grecja czy Cypr. – Libańczycy przyzwyczaili się do wysokiego standardu życia, a to przekłada się na ceny. Są tutaj obecne wszystkie globalne luksusowe marki – wyjaśnia Nasraoui.

Liban jest przy tym krajem nieoficjalnie znajdującym się w „strefie dolara". Kurs funta libańskiego jest sztywno powiązany z dolarem amerykańskim na poziomie 1500 LBP za 1 USD. W sklepach i restauracjach można płacić dolarami, a bankomaty wydają zarówno libańską jak i amerykańską walutę. Można więc powiedzieć, że nawet pod względem gospodarczym Liban posiada podwójną tożsamość: bliskowschodnią i zachodnią. Może więc kiedyś znów będzie bliskowschodnią Szwajcarią...

Gospodarka światowa
Wzrost PKB Chin silniejszy niż prognozowano. Ożywienie gospodarcze pozostaje kruche
Gospodarka światowa
Inwestorzy liczą na to, że konflikt się już nie zaostrzy
Gospodarka światowa
Iran nie wstrząsnął giełdami. Piłka jest po stronie Izraela
Gospodarka światowa
Rynki nie wystraszyły się irańskim atakiem na Izrael
Gospodarka światowa
Rynek IPO budzi się z letargu
Gospodarka światowa
Jak mocno Izrael i świat tracą gospodarczo na wojnie w Strefie Gazy?