I co więcej, hossa nabrała nie tylko dynamicznego, ale też prawdziwie solidarnego charakteru. Rzecz w tym, że trend wzrostowy obserwujemy już nie tylko na Wall Street, gdzie w pierwszych miesiącach po „koronakrachu" prym wiodły spółki z sektora e-commerce i technologicznego, ale też chociażby na rynkach wschodzących, wśród małych spółek czy też na spokrewnionym z akcjami rynku obligacji „high yield". Doszło też do gwałtownego ożywienia w segmencie „value", czyli nisko wycenianych spółek, które, jak pisaliśmy w jednej z niedawnych analiz, wcześniej „dorobiły" się rekordowych zaległości względem akcji „wzrostowych".

Do tej beczki miodu trzeba jednak dorzucić przysłowiową łyżkę dziegciu. Chodzi o to, że monitorowane przez nas wskaźniki nastrojów zaczęły wędrować w kierunku niebezpiecznie wysokich pułapów. W ostatnim tygodniu nasz zbiorczy barometr nastrojów na Wall Street znalazł się już tylko o krok od strefy euforii – zobaczymy, czy w tym tygodniu nie osiągnie tej granicy. Podobne sygnały płyną ze wskaźnika autorstwa Goldman Sachs. Z opublikowanych właśnie wyników comiesięcznej globalnej ankiety Bank of America wynika z kolei, że deklarowana przez przepytanych menedżerów funduszy alokacja w akcje jest najwyższa od stycznia 2018 r. i o krok od niebezpiecznej granicy. „Jesteśmy coraz bliżej punktu kulminacyjnego rynku byka" pisze M. Hartnett, szef strategów BoA.