Indeks S&P 500 od początku września przeżywa korektę spadkową. Jak na razie jednak jej zasięg nie robi większego wrażenia – w momencie pisania tego tekstu skala przeceny w cenach zamknięcia ledwie przekracza 2 proc. Podobnych korekt mieliśmy tylko w tym roku już siedem i były to tylko chwilowe przystanki, zgodnie z popularnym hasłem „buy the dip". Oczywiście przy każdej kolejnej korekcie rośnie ryzyko, że będzie to ostatecznie ruch większego rzędu niż owe kilka procent spadku. Przecież właśnie upływa rok od czasu ostatniej (niemal) 10-proc. przeceny na Wall Street, która notabene rozegrała się we wrześniu 2020 r. Czynnikiem ryzyka, który mógłby zamienić kolejny niewinny spadek (dip) w korektę wyższego rzędu (correction, czyli ruch o co najmniej 10 proc.), są coraz bardziej widoczne oznaki zadyszki w gospodarkach. Sierpień przyniósł spadek globalnego wskaźnika PMI Manufacturing do poziomu najniższego od pół roku. Wrześniowy sondaż Bank of America wśród zarządzających funduszami pokazuje z kolei, że oczekiwania odnośnie do koniunktury gospodarczej gwałtownie się obniżają, co mogłoby pociągnąć w dół także poziom zaangażowania w akcje. Z większą korektą należy się więc liczyć, choć równie prawdopodobna wydaje się kontynuacja hossy po takim ewentualnym schłodzeniu. Ma bowiem po swojej stronie mocny argument – nie zaczęły się nawet jeszcze podwyżki stóp w USA. ¶