Pesymiści obstają przy tezie, że akcje na Wall Street są drogie, hossa jest w zaawansowanym wieku (niektórzy świętowali ostatnio rzekomy rekord jej długości, choć, jak argumentowaliśmy przed tygodniem, sprawa jest kontrowersyjna), a gospodarka jest w tzw. późnej fazie cyklu. A do tego dochodzi jeszcze trwająca „normalizacja bilansu" Fedu (operacja odwrotna do QE) i podwyżki stóp procentowych.

Ale optymiści też mają w zanadrzu argumenty. Pokazują chociażby, że wyceny akcji są obecnie niższe niż w trakcie ustanawiania styczniowego szczytu, na którego pokonanie trzeba było czekać tyle czasu. Wtedy akcje z S&P 500 były wyceniane na prawie 19 x prognozowane zyski, teraz jest to niespełna 17. Tymczasem zyski spółek są cały czas w trendzie wzrostowym, a z prognoz analityków nie wynika, by ta tendencja miała się załamać w najbliższych kwartałach.

Natrafiliśmy też na ciekawe wyliczenia firmy LPL Research, z których wynika, że kiedy w przeszłości S&P 500 ustanawiał nowy rekord po co najmniej sześciomiesięcznej przerwie (tym razem trwała prawie siedem miesięcy), to w kolejnych 12 miesiącach w niemal wszystkich przypadkach hossa była kontynuowana. Reasumując, nowe rekordy na Wall Street zdają się potwierdzać powrót do długoterminowego trendu zwyżkowego po prawie siedmiomiesięcznej przerwie, choć trzeba też zdawać sobie sprawę z zaawansowanego wieku hossy za oceanem.