Tzw. alokacja w akcje deklarowana przez menedżerów na świecie spadła do poziomu najniższego od 17 miesięcy (do 29 proc. netto), a jednocześnie nieco poniżej historycznej średniej. Jeszcze w styczniu – gdy na rynkach panował hurraoptymizm, a na forum ekonomicznym w Davos zachwycano się perspektywami światowej gospodarki („goldilocks") – wskaźnik alokacji był najwyżej od niemal trzech lat (55 proc. netto). Mamy więc wyraźne schłodzenie nadmiernego optymizmu – i to jest paradoksalnie dobra wiadomość.

Pytanie jednak, czy to schłodzenie było wystarczające. Tutaj sprawa już wcale nie jest taka oczywista. We wszystkich tych historycznych przypadkach (przynajmniej tych po 2008 r.), w których wskaźnik alokacji spadł do poziomu zbliżonego do obecnego, potem... spadał jeszcze bardziej. W dwóch spośród trzech takich przypadków (2011, 2015–2016) mieliśmy do czynienia z zejściem wskaźnika alokacji poniżej zera, co oznaczało swoistą kapitulację byczo nastawionych zarządzających. Paradoksalnie były to świetne momenty do... kupowania koszyka globalnych akcji przed kolejnymi falami hossy. Z tego rodzaju kapitulacją oczywiście na razie nie mamy jeszcze do czynienia, co może skłaniać do zachowania sporej dawki ostrożności na dalszą część roku. Szczególnie ze względu na przykręcanie kurka z pieniędzmi przez Fed (który prowadzi zacieśnianie ilościowe) i EBC.