W ubiegłym tygodniu na rynku walutowym karty rozdawały banki centralne. Mieliśmy posiedzenia Banku Japonii, Rezerwy Federalnej czy też Banku Anglii. Któreś z nich pana szczególnie zaskoczyło?
Jeśli miałbym posegregować to, co może być ważne na przyszłość, to zwróciłbym przede wszystkim uwagę na Bank Japonii. Widać w tym przypadku pierwsze sygnały pewnej zmiany. Pojawiły się bowiem sygnał, że Bank Japonii będzie tolerował większe odchylenie w temacie rentowności obligacji 10-letnich, co oznacza, że nie będzie trzymał się poziomu 0 proc., tylko dopuszcza pewne odchylenia na plus. W długim terminie może być to jaskółka zmian. Jeżeli chodzi o Bank Anglii, to muszę przyznać, że jeszcze w czerwcu myślałem, że nie dojdzie teraz do podwyżki stóp procentowych. Ona się pojawiła, ale są głosy, które mówią, że to niekoniecznie jest najlepsze posunięcie. Przed nami chociażby okres brexitu. Pojawiają się sygnały, że możemy mieć do czynienia z tzw. no deal, czyli scenariuszem, w którym nie ma porozumienia, ale jest wyjście z Unii Europejskiej. W takim układzie może to rodzić turbulencje i prowadzić do chaosu, zwłaszcza dla biznesu. Mieliśmy więc podwyżkę stóp procentowych, ale funt się zawalił. Generalnie jeśli chodzi o funta, to uważam, że granie na krótko może być jedną z prostszych strategii dla inwestorów.
Dlaczego?
Generalnie mamy wydarzenie, które nastąpi w marcu przyszłego roku. Mówię tutaj oczywiście o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Natomiast na przełomie października i listopada powinno być dopięte porozumienie z Unią Europejską. Do końca października rynek będzie więc pod presją, zakładając, że być może jednak tego porozumienia nie będzie. Mamy więc konkretną datę i samonakręcający się scenariusz. Na wykresie funta w relacji do dolara czy też jena widać, że trend spadkowy się rozkręca.