Trzeci miliarder

Sukces w tenisie przynosi nie tylko wielkie pieniądze i czysto sportową sławę. Najlepsi mogą też liczyć na globalną rozpoznawalność i status równy gwiazdom Hollywood. Ale jest ktoś, kto dostaje jeszcze więcej: Roger Federer.

Aktualizacja: 23.05.2019 16:33 Publikacja: 11.05.2019 16:41

Roger Federer być może jeszcze przed zakończeniem kariery zostanie trzecim sportowcem, który zarobi

Roger Federer być może jeszcze przed zakończeniem kariery zostanie trzecim sportowcem, który zarobi miliard dolarów

Foto: Shutterstock

Dyrektor dobiegającego właśnie końca turnieju w Madrycie Gerard Tsobanian powiedział, że Szwajcar jest drugim obok golfisty Tigera Woodsa sportowcem, który nie ma narodowości. Miał na myśli to, że klasa Federera, uroda jego tenisa, gracja, z jaką porusza się po korcie, sprawiły, że niezależnie od tego, gdzie i z kim gra, ludzie mu kibicują i przede wszystkim kupują bilety na jego mecze i zarywają noce w Europie, by zobaczyć, jak mu idzie w Australii.

Francuski tenisista Jo-Wilfried Tsonga długo nie mógł wybaczyć rodakom, że gdy spotykał się z Federerem w półfinale paryskiego turnieju Roland Garros wspierali go cicho, jakby wstydliwie, bo tak naprawdę ich serca biły dla Szwajcara. Tak jest wszędzie na świecie, w Nowym Jorku podczas US Open poparcie dla Federera już kilka razy niebezpiecznie graniczyło z szowinizmem i brakiem szacunku dla jego rywala. Nawet siostry Williams nie wzbudzały na kortach Flushing Meadows aż takiego entuzjazmu.

Pojednanie z Paryżem

Nic dziwnego, że gdy trzy lata temu Federer ogłosił, że nie będzie już grał na nawierzchni ziemnej, bo to tenis zbyt wyniszczający dla jego starych kości, na paryskim stadionie przy Lasku Bulońskim zapanowała niemal żałoba. Dyrektor turnieju, były znakomity gracz i kapitan reprezentacji Francji w Pucharze Davisa Guy Forget, robił wszystko, by jednak sprowadzić Federera. Gdy dwa lata temu pojawiła się informacja, że może Szwajcar spróbuje, że zaczął treningi na kortach ziemnych, Forget posłał mu nawet wielkie pudło piłek, takich, jakie są w użyciu podczas turnieju Rolanda Garrosa, ale nie skruszył oporu Federera.

Rozstanie z Paryżem trwało trzy lata, aż wreszcie w tym roku przyszedł czas na pojednanie i już dziś można śmiało powiedzieć, że pod koniec maja Szwajcar będzie miał francuską stolicę u stóp i gdyby zabrakło mu skromności, mógłby bez przesady uznać: „Tenis to ja". Prawdę mówiąc, już od dawna może, bo tylko nieliczni rywale po cichu narzekają, że organizatorzy programują mecze Federera, tak jak on sobie życzy. Wybiera kort i porę pojedynku i nikt nie ośmiela się zwinąć tego czerwonego dywanu. Trudno się temu dziwić, gdyż publiczność jest zachwycona, jeśli tylko może go oglądać, a większość tenisistów podkreśla, że zamiast narzekać, koledzy po fachu powinni być Federerowi wdzięczni, bo dzięki niemu wszyscy zarabiają. Nawet najwięksi, tacy jak Serb Novak Djoković czy Hiszpan Rafael Nadal, nie wyłamują się z tego chóru i na każdym kroku podkreślają, że to Federer od lat jest główną lokomotywą tenisa.

To bez wątpienia prawda. Byli przed nim wielcy gwiazdorzy, rywalizacja Bjoerna Borga z Johnem McEnroe, przypadająca na czasy, gdy rodziła się nowoczesna telewizja, uczyniła ze Szweda chyba pierwszego po piłkarzu George'u Beście sportowego pop-idola, na widok którego mdlały nastolatki. W Niemczech na pytanie o trzech najpopularniejszych sportowców odpowiadano kiedyś: nr 1 – Boris, nr 2 – Boris, nr 3 – Becker. W Ameryce rywalizacja Chris Evert z Martiną Navratilovą i Pete'a Samprasa z Andre Agassim wywindowała tenis i nowojorski wielkoszlemowy turniej US Open na wyżyny telewizyjnej oglądalności. Wydawało się, że szczególnie Sampras pozostanie idolem, którego blasku nikt nie zgasi, bo miał bajeczny talent i grał pięknie. Ale po nim przyszedł Federer i przyćmił Samprasa pod względem zarówno sportowym, jak i estetycznym.

Wizerunek nie do zdarcia

Obu można nazwać „idolami dla ustatkowanych", nigdy nie ciągnęły się za nimi żadne skandale, o Samprasie sportowi dziennikarze pisali jednak, że poza kortem jest człowiekiem dość zimnym, a ci niesportowi nazywali go „typem intelektualnie obojętnym". O Federerze nikt tak napisać się nie ośmieli i właśnie to decyduje, że pomimo 37 lat pozostaje on najlepszą wizytówką tenisa, a nawet całego sportu, w ocenie tych, którzy gotowi są reklamować swoje produkty przy wykorzystaniu jego twarzy i nazwiska.

Fachowcy z londyńskiej Szkoły Marketingu uznali Federera za sportową postać nr 1 właśnie z marketingowego punktu widzenia. Jego pozakortowe zarobki oceniono na 60 mln dolarów rocznie i działo się to wówczas, gdy tenisista z Bazylei skończył już 35 lat. Na uwagę zasługuje też to, że w czołowej dziesiątce najbardziej „marketingowych" sportowców było jeszcze dwóch tenisistów: Djoković na miejscu siódmym i Nadal na dziesiątym.

Federer od młodości związany był z amerykańskim gigantem – firmą Nike. Pierwszy kontrakt podpisał jako nastolatek i jego agent Tony Godsick powiedział kiedyś, że jest mało prawdopodobne, by ta umowa przynosząca Szwajcarowi 10 mln dol. rocznie kiedykolwiek została zerwana. 20 lat razem miało zobowiązywać. Dlatego tak ogromne było zaskoczenie, gdy Federer w ubiegłym roku odszedł z Nike i podpisał dziesięcioletnią umowę z globalnie średnio znaną japońską firmą Uniqlo (podobno ma dostać 30 mln dolarów za sam podpis, nie licząc wynikowych bonusów i niezależnie od tego, jak długo jeszcze będzie grał). Szefowie Uniqlo podczas konferencji prasowej w Nowym Jorku, gdy ogłaszali swój związek z Federerem, przekonywali, że z marketingowego punktu widzenia Szwajcar najlepsze lata ma jeszcze przed sobą. Pamiętajmy: chodzi o sportowca, który w sierpniu tego roku skończy 38 lat.

Oznacza to, że tenisista podczas sportowej kariery wypracował wizerunek, z którego będzie korzystał praktycznie bez końca. Federer – elegancki dżentelmen, Federer – przykładny ojciec rodziny, Federer – obywatel świata mówiący płynnie trzema językami – te atuty są wieczne, ale w sporcie spotykane niezbyt często. Dlatego Federer jest tak wyjątkowy i nic nie wskazuje, by w najbliższym czasie miał pod tym względem konkurenta. Nie tylko na korcie, także w całym zawodowym sporcie.

Jaki powrót na ziemię?

Oczywiście wyniki też są ważne. Jeśli Szwajcarowi uda się powrót na korty ziemne, jeśli jeszcze raz wygra Wimbledon, zdobędzie 21. tytuł wielkoszlemowy, jeśli prześcignie Jimmy'ego Connorsa w liczbie turniejowych zwycięstw (Amerykanin wygrywał 109 razy, Szwajcar 101), jeśli dotrwa do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio i zdobędzie tam brakujący mu do kolekcji złoty medal w singlu (w deblu ma już złoto w parze z rodakiem Stanem Wawrinką), stanie się postacią nr 1 w historii tenisa także dla tych, którzy cenią nie tylko klasę i piękno gry, lecz patrzą przede wszystkim na statystyki.

A dla tych, którzy z przyjemnością zaglądają mistrzom sportu do kieszeni, najważniejsza jest informacja, że Szwajcar – być może jeszcze przed zakończeniem kariery – zostanie trzecim sportowcem, który zarobi miliard dolarów. Przed nim podobno uczynili to Michael Jordan i Tiger Woods, obaj głównie na amerykańskim rynku. Federer to marka bardziej globalna i władcy tenisowego przemysłu mają to samo życzenie, co kibice: niech gra jak najdłużej.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych