Akcjonariat Obywatelski. Obywatelscy dawcy kapitału

Miało być pięknie i przyjemnie. I było, ale tylko na początku. Osoby, które wzięły udział w wielkich prywatyzacjach Skarbu Państwa, dzisiaj przede wszystkim liczą straty.

Publikacja: 02.09.2019 12:00

Foto: GG Parkiet

Kiedy w 2010 r. ruszał program akcjonariatu obywatelskiego, zachwytom nie było końca. Ministerstwo Skarbu przekonywało, że jest to propozycja idealnie skrojona do potrzeb inwestorów indywidualnych. Ci z kolei cieszyli się, że w końcu przy okazji wielkich prywatyzacji nie będą wypychani z rynku przez grube ryby i również będą czerpać ze wzrostu cen akcji państwowych czempionów na GPW. Giełda znów znalazła się w centrum uwagi, a brokerzy zacierali ręce, przyjmując zapisy na papiery kolejnych firm wprowadzanych przez Skarb Państwa na GPW.

Początkowo faktycznie wydawało się, że program akcjonariatu obywatelskiego to wielki sukces. Od pierwszego IPO przeprowadzonego w ramach tego programu minęło już ponad dziewięć lat, a początkowy optymizm zastąpiony został przez rozgoryczenie i rozczarowanie. Z perspektywy czasu idea akcjonariatu obywatelskiego okazuje się sukcesem chyba tylko z perspektywy Skarbu Państwa.

Duże zainteresowanie

Po wielu latach zasadne wydaje się pytanie, czemu w istocie miał służyć program akcjonariatu obywatelskiego. Jak sama nazwa wskazuje, chodziło o to, przynajmniej na papierze, aby zachęcić społeczeństwo do inwestowania na giełdzie. Przy tej okazji chciano również odczarować mit, że parkiet giełdowy jest tylko dla zamożnych. W tym celu ustalono maksymalną liczbę akcji, jaką jedna osoba mogła kupić w IPO. Tym samym ukrócono gigantyczne redukcje przy ofertach (przykładowo w przypadku IPO PGE z 2009 r., które nie było jeszcze objęte programem akcjonariatu obywatelskiego, redukcja zapisów wyniosła 96,5 proc.!).

Odzew inwestorów był oszałamiający. W IPO grupy PZU, która jako pierwsza załapała się na program akcjonariatu obywatelskiego, udział wzięło 250 tys. osób. Akcje ubezpieczyciela już w pierwszych tygodniach dawały sowity zarobek, więc nie dziwne, że i apetyt Kowalskich na kolejne spółki należące do Skarbu Państwa wzrósł. Apogeum zainteresowania przypadło na ofertę publicznej samej GPW, w której udział wzięło 323 tys. osób.

Problem w tym, że PZU i GPW okazują się po latach właściwie jedynymi pozytywnymi przykładami rządowego programu. Okazuje się też, że teoria, wedle której w długim terminie na giełdzie się tylko zarabia, nie dotyczy spółek objętych akcjonariatem obywatelskim – a wspomniane PZU i GPW są tylko od tego odstępstwem.

O skali rozgoryczenia najwięcej mogłyby powiedzieć osoby, które wzięły udział w IPO Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W ofercie uczestniczyło 168 tys. osób, kupowały akcje po 136 zł. W zasadzie poza pierwszymi dniami notowań papiery JSW są cały czas pod kreską, a strat nie są w stanie zrekompensować wypłacone do tej pory dywidendy. Osoba, która kupiła akcje JSW w ofercie i trzyma je do dzisiaj, jest 70 proc. na minusie. Dodajemy, że maksymalny pakiet akcji JSW przypadający na jedną osobę w IPO opiewał na około 10 tys. zł. W praktyce z tego zostało więc około 3 tys. zł.

Ciężkie chwile przeżywają też osoby, które nieustannie wierzą w spółki energetyczne. Tauron i Energa, które objęte zostały programem akcjonariatu obywatelskiego (na papiery zapisało się odpowiednio 230 tys. i 71 tys. osób), są na historycznych minimach, a i polityka dywidendowa w przypadku obu spółek w ostatnich latach mocno kuleje. Odrębną kwestią jest też to, jak Skarb Państwa, który w wielu przypadkach pozostał głównym akcjonariuszem wprowadzonych na giełdę spółek, traktuje pozostałych udziałowców. Inwestorzy w zasadzie mogą jedynie żałować, że te IPO nie odbywały się na takich samych zasadach jak choćby oferta PGE. Duża redukcja zapisów pozwoliłaby bowiem uniknąć większych strat.

Stracona szansa

Z perspektywy czasu wydaje się, że „akcjonariusze obywatelscy" byli jedynie dostarczycielami kapitału i przestano się z nimi liczyć zaraz po debiucie spółek na giełdzie. Ilość niestety nie poszła w parze z jakością. Eksperci nie mają złudzeń, że sama idea akcjonariatu obywatelskiego może była i słuszna, ale ostatecznie nie wykorzystano szansy, jaka wtedy otworzyła się przed całym rynkiem.

– Oceniając akcjonariat obywatelski w kontekście celów (propagowanie inwestowania na giełdzie oraz pozyskanie środków do budżetu), można powiedzieć, że spełnił swoją rolę. Pieniądze trafiły do budżetu, na rynku pojawiło się teoretycznie kilkaset tysięcy nowych inwestorów. Jeśli jednak spojrzymy na potencjał programu, to ocena staje się już mniej pozytywna – mówi Michał Wojciechowski, ekspert rynku kapitałowego. – Ówczesne Ministerstwo Skarbu uruchomiło wprawdzie akcję edukacyjną na niespotykaną na naszym rynku skalę. Powstała m.in. seria filmów emitowanych w TV, internetowa platforma edukacyjna, odbyło się kilkadziesiąt szkoleń w wielu miastach. Jeśli jednak spojrzeć na to, że Skarb Państwa pozyskał ponad 20 mld zł, a na edukację wydał zapewne niewiele więcej niż 0,001 proc. z tej kwoty, to trudno powiedzieć o długofalowej strategii podnoszenia poziomu wiedzy finansowej Polaków. Tym bardziej że następcy „zakopali" program, likwidując nawet internetową platformę. Patrząc na ówczesne zainteresowanie giełdą i szum wokół inwestowania, można żałować utraconej szansy. A może gdyby wykorzystano ją lepiej, Polacy nie daliby się wciągnąć w afery, które pogrzebały zaufanie do rynku? – zastanawia się Wojciechowski.

Niestety program akcjonariatu obywatelskiego opierał się przede wszystkim na pieniądzach, tych, które trafiły do Skarbu Państwa, i tych, które miały trafić do inwestorów indywidualnych. Zadowolono się w nim krótkoterminowymi sukcesami, zapominając o długim terminie. Akcjonariat obywatelski dał budżetowi pieniądze, ale cena za to była bardzo wysoka. Dzisiaj kulturę inwestowania na giełdzie trzeba bowiem budować niemal od podstaw.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty