Dopiero rozpoczęcie naliczania taryf celnych między USA a Chinami na początku lipca mogło wywołać prawdziwie bolesną reakcję na rynkach. Na szczęścia tak się nie stało. Wall Street pokazała zadziwiającą siłę i odporność na pierwszą salwę rozpoczętej właśnie bitwy. Jednak największym zaskoczeniem był giełdowy cud, jaki zdarzył się u nas, nad Wisłą.
Muszę przyznać, że sam poddałem się fali pesymizmu związanej z przejściem przez prezydenta Donalda Trumpa w kwestii rozgrywek handlowych od słów do czynów. Czynów, których zapowiedź już w czerwcu zdążyła dotknąć akcjonariuszy wielu firm, szczególnie z branży motoryzacyjnej. Okazało się jednak, że rynek zignorował to zagrożenie na takiej samej zasadzie, jak przechodził do porządku nad wszystkimi głównymi przedmiotami troski inwestorów w ostatnich latach – od wizji Chinageddonu przez brexit, wybory w USA i Europie po groźbę interwencji zbrojnej w Korei Północnej.
Pokaz siły zaprezentowany przez główne światowe parkiety jest tym bardziej godny podziwu, że nastąpił nie w okresie uspokojenia „wojennej" narracji, lecz wręcz przeciwnie – w czasie, gdy prezydent Trump przelicytowywał już sam siebie w nieustępliwości. Pojawiła się z jego strony zarówno groźba opuszczenia przez USA Światowej Organizacji Handlu, jak i NATO. Było ogłoszenie kolejnej listy chińskich towarów o wartości „jedynych" 200 mld dolarów, które mają podlegać 10-proc. cłu, choć jeszcze nie weszły w życie ograniczenia na brakujące 16 mld z pierwszych 50 mld dolarów opodatkowanego importu. Pojawiła się nawet groźba użycia „broni ostatecznej", czyli oclenia praktycznie całego chińskiego eksportu do Stanów (500 mld dolarów). Gdy wydawało się, że trudno będzie pokonać tak wysoko ustawioną poprzeczkę, Donald Trump stwierdził, że zawsze może podnieść skalę opodatkowania z 10 do 25 proc. przy zapowiedzianych wcześniej cłach na towary o wartości 200 mld dolarów. Jak by tego było mało, ponownie oskarżył zarówno Europę, jak i Chiny o manipulacje kursami walutowymi, czym przyczynił się do (chwilowego) osłabienia dolara. Na tym nie koniec. Dostało się nawet amerykańskiemu bankowi centralnemu, który według gospodarza Białego Domu, podnosząc stopy procentowe, działa wbrew interesom kraju, osłabiając pozytywne efekty podejmowanych przez administrację działań mających „przywrócić Ameryce wielkość".
Odporność inwestorów
Negatywne reakcje rynków na wszystkie z powyższych twierdzeń były za każdym razem coraz to słabsze i trwały coraz krócej. Być może jest to przejaw zbyt lekkomyślnego i przedwczesnego lekceważenia poważnych zagrożeń ze strony rynku, ale na razie trudno zignorować siłę, jaką pokazała Wall Street, a wraz z nią giełdy w Europie i na rynkach wschodzących. Mój krótkoterminowy scenariusz na lipiec zakładał raczej kilkuprocentową przecenę, która wymusi na stronach konfliktu zawieszenie broni i szybsze negocjowanie rozejmu. Skończyło się natomiast kilkuprocentowym wzrostem głównych indeksów i zbliżeniem się indeksu S&P500 do styczniowego rekordu, którego pobicie zdaje się z dzisiejszej perspektywy raczej kwestią godzin niż tygodni.