WIG20 nie tylko raził słabością w czasie hossy z lat 2009–2019, ale robi to także teraz, bo w czasie lutowo-marcowej przeceny stracił mocniej, ale odrabia też wolniej zaległości. Dotyczy to zarówno porównania z rynkami rozwiniętymi, do czego nas przyzwyczaił, ale też rozwijającymi się.
Słabość na wielu frontach
WIG20 stracił od szczytu z lutego do dołka w połowie marca 38,6 proc., czyli 821 pkt. Do teraz odrobił tylko 35 proc. tej punktowej straty, a amerykańskie S&P 500 i Dow Jones odpowiednio 60 i 52 proc. a MSCI Emerging Markets 45 proc. swoich strat (które były mniejsze niż osunięcie WIG20). Skąd ta słabość?
– Odpowiedź jest taka sama jak na pytanie o poprzednie okresy słabości: to struktura indeksu, czyli dużo banków i sektorów infrastrukturalnych) oraz upolitycznienie dużej części spółek na GPW. Inwestorzy zagraniczni obawiają się też możliwego kolejnego osłabienia waluty, co zniechęca ich do zakupów – mówi Marcin Materna, dyrektor działu analiz Millennium DM.
W podobnym tonie wypowiada się Seweryn Masalski, zarządzający w MM Prime TFI. – Przyczyna ostatniej słabości WIG20 jest ta sama co zwykle, czyli spory udział spółek z udziałem Skarbu Państwa i banków w tym indeksie. Polityka państwa wyraźnie wskazuje, że jego spółki mają pomóc ratować słabsze firmy, co niekoniecznie przyniesie korzyść akcjonariuszom mniejszościowym. Z kolei banki, nie tylko państwowe, mają za zadanie podtrzymać finansowanie gospodarki, aby przetrwała pandemię i jak najszybciej wyszła na prostą: oferują wakacje kredytowe czy mają przedłużać finansowanie swoim klientom. Do tego dochodzą niższe stopy procentowe, obniżające koszt kredytu dla klientów, co powoduje, że zyski banków w kolejnych kwartałach będą dużo niższe, wstrzymano też wypłaty dywidend – wyjaśnia Masalski.