Dementi, czyli wodzenie za nos

Zdarza się, że dementowane doniesienia o sprzedaży działającej w Polsce spółki znajdują później potwierdzenie w faktach. Firmom zależy na ujawnianiu niewygodnych informacji w odpowiednim czasie.

Publikacja: 22.02.2020 14:00

Doniesienia o sprzedaży przez UniCredit banku Pekao pojawiały się już w 2015 r., ale Włosi zaprzecza

Doniesienia o sprzedaży przez UniCredit banku Pekao pojawiały się już w 2015 r., ale Włosi zaprzeczali aż do maja 2016 r., gdy przestali komentować sprawę - w grudniu okazało się, że sprzedają bank PZU i PFR. O możliwej sprzedaży mBanku przez Commerzbank mówiło się od dawna, ale zarówno Niemcy jak i polska instytucja lekceważyli takie komentarze. We wrześniu 2019 r. okazało się, że mBank trafi pod młotek. Jeden z naszych kolegów na własne oczy widział dokumenty o podziale Deutsche Banku Polska na długo zanim pojawiła się informacja o jego sprzedaży. Niemcy zaprzeczali wtedy, jakoby przygotowywali się do transakcji.

Foto: Shutterstock

 

Duże transakcje, szczególnie międzynarodowe, dotyczące wejścia lub wyjścia z Polski wielkich koncernów zagranicznych, zawsze budzą zainteresowanie. W prace wokół nich zaangażowanych jest wiele osób i choć zwykle objęte są tajemnicą, zdarza się, że informacje o przygotowywanej umowie docierają do mediów. Wtedy często zaczyna się wodzenie za nos.

Niewygodne informacje o sprzedaży

Szczególnie drażliwym przypadkiem jest sprzedaż polskiej spółki przez zagraniczną grupę. Takich transakcji na polskim rynku mieliśmy w ostatnich latach sporo. Raptem kilka dni temu Axa, największy na świecie ubezpieczyciel, ogłosiła, że wycofuje się z Polski. Jesienią decyzję o sprzedaży supermarketów i wyjściu z naszego kraju podjęło Tesco. Sporo transakcji tego typu dotyczy głównie sektora bankowego (co wynika głównie z problemów dotychczasowych właścicieli, ale też obrazuje zmniejszającą się atrakcyjność polskiego rynku). Przez lata z Polski, pozbywając się swoich banków, wyszło kilka dużych grup: AIB pozbył się BZ WBK, KBC – Kredyt Banku, Rabobank – Banku BGŻ, General Electric – BPH, UniCredit – Pekao, Deutsche Bank – Deutsche Banku Polska, Raiffeisen Bank International – Raiffeisen Banku Polska, Société Générale – EuroBanku.

Zdarzało się, że pojawiające się doniesienia o możliwej sprzedaży polskiej spółki były lekceważone przez zagraniczną grupę czy polską spółkę, mającą być przedmiotem transakcji. Biura prasowe czy wręcz zarządy stanowczo zaprzeczały, że transakcja jest szykowana, ale po jakimś czasie okazywało się, że jednak do niej dochodziło.

Jednym z najlepszych przykładów takiego zjawiska jest to, co wydarzyło się z UniCreditem i Pekao. Pod koniec 2015 r. pojawiały się już pogłoski, że Włosi mogą pozbyć się ówczesnego wicelidera polskiego sektora, w którym mieli nieco ponad 50 proc. udziałów. W grudniu 2015 r. w wywiadzie dla „Parkietu" prezes UniCreditu, Federico Ghizzoni, mówił, że grupa przewiduje dalsze wspieranie Pekao. – Nie zmienia się nic w naszej polityce w stosunku do Polski i do Pekao, który jest silnym, innowacyjnym bankiem z wysokim kapitałem – zapewniał w odpowiedzi na pytanie o potencjalną sprzedaż. Parę miesięcy później, w maju, agencje takie jak Bloomberg i Reuters donosiły, opierając się na nieoficjalnych informacjach, że Pekao może zostać sprzedane. Wtedy UniCredit zmienił stanowisko – przestał odpowiadać na takie pytania. Pod koniec maja zmienił się prezes włoskiej grupy i w lipcu pojawiły się kolejne doniesienia – również pozostały bez komentarza. Włosi nie przyznali oficjalnie, że sprzedają polski bank. Dopiero na początku grudnia 2016 r. ogłosili zawarcie wartej 10,8 mld zł transakcji z PZU i PFR, dotyczącej blisko 33 proc. akcji Pekao (choć warto tu zaznaczyć, że pod koniec maja 2016 r. Ghizzoniego zastąpił Jean Pierre Mustier, więc i strategia grupy mogła się zmienić).

Podobnie było w przypadku Deutsche Banku Polska. Jeden z naszych kolegów widział na własne oczy wersję elektroniczną dokumentu o podziale polskiego Deutsche Banku, nad którym pracować mieli już prawnicy globalnego banku w Londynie i we Frankfurcie. Bank, oficjalnie zapytany o możliwość sprzedaży bądź podziału w przyszłości polskiego Deutsche Banku, stanowczo zaprzeczył. Dwa lata później okazało się, że detaliczna część Deutsche Banku Polska trafi do polskiego Santandera, pozostawiając w niemieckich rękach w Polsce tylko działalność korporacyjną i hipoteki walutowe.

Wcześniej podobna historia miała miejsce z irlandzkim AIB, mającym kłopoty po kryzysie finansowym, i BZ WBK. „Parkiet", powołując się na źródła, pisał na początku 2009 r., że AIB może być zmuszony do sprzedaży tej spółki (miał 70 proc. akcji). Irlandczycy zaprzeczali, ale kilka miesięcy później faktycznie wystawili bank na sprzedaż.

Najpierw dementi, później transakcja

Świeższy przypadek to Commerzbank i mBank. O słabej kondycji niemieckiej grupy, mającej 69 proc. akcji polskiego kredytodawcy, wiadomo od dawna i rynek zastanawiał się, czy Niemcy nie będą w pewnym momencie zmuszeni – tak jak wcześniej UniCredit, AIB, Deutsche Bank czy KBC – do sprzedaży polskiej spółki. Rozważania te nabrały powagi, gdy w kwietniu 2019 r. Commerzbank i Deutsche Bank oficjalnie przyznały, że rozmawiają o połączeniu, które mogłoby wymusić taką transakcję. Wtedy Commerzbank nie komentował jednak sprawy, a z polskiego banku płynęły nieoficjalnie komentarze wskazujące, że sprawy nie ma i to tylko teoretyczna możliwość. Jednak we wrześniu 2019 r. niemiecka prasa dotarła do strategii Commerzbanku zakładającej sprzedaż mBanku, aby sfinansować kosztowną restrukturyzację. Miała być przedstawiona dopiero później, więc Commerzbank przyspieszył jej publikację i dopiero wtedy przyznał oficjalnie, że jego bank – nazywany perłą w koronie – trafi pod młotek.

Także francuska Axa, która raptem kilka dni temu przyznała oficjalnie, że wychodzi z Polski, nie zabrała głosu mimo krążących po rynku plotek (grupa nie komentowała sprawy).

Niewygodne informacje

Mało które przedsiębiorstwo – po tym jak zostanie zapytane o sprzedaż ważnej spółki i wycofanie się z Polski – przyznaje oficjalnie, że taka transakcja jest szykowana. Większość nie komentuje. Część zaprzecza, czasem – jak pokazują powyższe przykłady – wbrew temu, co faktycznie się dzieje. Czasem, zgodnie z prawdą, rzeczywiście sprawy nie ma, a informacje dziennikarzy są nieprawdziwe. Co decyduje o tym, jaką strategię komunikacji przyjmą firmy?

Dużo zależy od etapu transakcji. Niekiedy jest tylko rozważana, a sporo doniesień medialnych dotyczy właśnie tego bardzo wczesnego etapu. – Wtedy potwierdzanie doniesień nie ma sensu. Sprawy mogą przybrać jeszcze różny obrót, różne decyzje mogą zostać podjęte. Samo przyznawanie, że rozważane są jakieś scenariusze, bywa przedwczesne – mówi rzecznik prasowy jednej z największych spółek giełdowych.

– Prawie zawsze jest tak, że do pewnego momentu się zaprzecza, a później, gdy zapadną już oficjalne decyzje lub gdy nie udaje się utrzymywać dłużej tajemnicy, informacje takie są potwierdzane. W przypadku notowanych spółek wynika to także częściowo z przepisów prawa, spółki musiałyby informować o takiej transakcji raportem bieżącym czy stosować opóźnienie informacji poufnej, do czego wymagana jest zgoda KNF – dodaje inny ekspert od komunikacji.

Trzeba też brać pod uwagę psychologię i to, jak reagują ludzie – tu chodzi konkretnie o zarządy polskich spółek – na pojawiające się doniesienia o możliwej sprzedaży. – Często zarządy są mocno przywiązane do kierowanej przez siebie instytucji, nie chcą nagłych zmian, wynikających z przejęcia przez nowego inwestora, które mogłyby oznaczać dla nich koniec tej intratnej pracy, bo zwykle to przejmujący obsadza kierownictwo swoimi ludźmi – mówi jeden z naszych rozmówców.

To może powodować, że wystawiona na sprzedaż polska instytucja próbuje snuć narrację o małych szansach na transakcję. – Zarządy w takich sytuacjach potrafią znaleźć wiele powodów, dla których transakcja jest rzekomo skazana na porażkę i nic się nie zmieni. Taką narrację próbowaliśmy przekazywać w naszym przypadku, ale też pokazywałem inne czynniki, aby dziennikarze i rynek poznali zarówno te zwiększające, jak i te zmniejszające szanse na transakcję. W żadnym razie nie manipulowaliśmy jednak informacjami ani nie kłamaliśmy – dodaje jeden z naszych rozmówców, którego instytucja była wystawiona na sprzedaż.

– Nie ma reguły na to, jak zareagują firmy na nieoficjalne informacje o sprzedaży, ale z mojego doświadczenia wynika, że zarówno spółki matki, jak i spółki córki nie udzielają wartościowych komentarzy w odpowiedzi na pytanie o szykowaną rzekomo sprzedaż. Chyba że jest to stanowcze dementi, ale historia uczy, że i ono okazuje się później niewiele warte. Trzeba pamiętać, że duże firmy mają skrupulatnie przygotowaną strategię komunikacji i zwykle poinformowanie o sprzedaży istotnej spółki jest dobrze zaplanowane, przedstawione w odpowiednim czasie i warunkach. Wyjście na jaw takich informacji w prasie nie jest wymarzonym sposobem na ich upublicznienie – dodaje ekspert od komunikacji.

Samo pojawienie się takich nieoficjalnych informacji o szykowanej czy tylko rozważanej transakcji nie powinno być zdaniem naszych komentatorów tzw. deal breakerem, czyli wydarzeniem mogącym negatywnie wpływać na szanse jej powodzenia. Informacje na tak wczesnym etapie jak rozważanie czy szykowanie się do transakcji, jeśli nie zawierają oczekiwań cenowych czy innych warunków sprzedającego, nie powinny być przeszkodą. Także dla klientów banków, bo ci zwykle nie interesują się takimi wydarzeniami jak transakcje M&A, chyba że na późniejszym etapie albo w przypadku dużych korporacji, które muszą dbać o odpowiednią dywersyfikację finansowania.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty