DAX, Nasdaq, GPW. Strach minął, niepewność pozostała

Indeksy na większości giełd odrobiły sporą część niedawnych spadków, jednak wciąż trudno powiedzieć, że nastąpiła trwała poprawa nastrojów. W szczególności nie można tego powiedzieć o warszawskim parkiecie.

Aktualizacja: 18.02.2018 11:05 Publikacja: 18.02.2018 10:45

Wall Street odzyskuje wiarę w akcje

Amerykanie dość szybko otrząsnęli się po szoku, w jaki wprawiły ich przekraczające 4 proc. spadki nowojorskich indeksów jeszcze kilka dni temu. Od tego czasu Dow Jones poszedł w górę o ponad 5,5 proc., odrabiając nieco ponad połowę wcześniejszych strat. Pięć wzrostowych sesji z rzędu i pokonanie w miniony czwartek poziomu 25 tys. punktów dowodzą, że akcje nadal są za oceanem pożądanym towarem, mimo pewnych obaw oraz niezbyt dobrych sygnałów napływających w ostatnich dniach z gospodarki. Spadek sprzedaży detalicznej, wzrost zapasów, niższa produkcja przemysłowa i wykorzystanie mocy produkcyjnych to jednak zbyt mało, by zwątpić w dobrą koniunkturę i perspektywy, podkręcane przez reformę podatkową i zapowiedzi uruchomienia pakietu inwestycji infrastrukturalnych. Technologiczny Nasdaq Composite od niedawnego dołka zyskał już 7 proc., zacierając już całkiem złe wrażenie z pierwszych dni lutego.

Zdecydowanie bardziej opornie idzie odrabianie strat inwestorom na głównych giełdach europejskich. DAX do czwartku zdołał wzrosnąć o zaledwie 2 proc., a jeszcze w środę w ciągu dnia straszył testowaniem minimum z 9 lutego. Widać, że najwyraźniej obawy przed konsekwencjami silnego euro przeważają nad bardzo dobrymi wynikami gospodarki niemieckiej i całej strefy euro.

Obligacje niepokoją, dolar zastanawia

Nadal czynnikiem budzącym największe obawy jest sytuacja na amerykańskim rynku długu. Rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych przekroczyła w miniony czwartek 2,91 proc., osiągając poziom najwyższy od czterech lat. Już niewiele dzieli ją od 3 proc., notowanych w styczniu 2014 r., i w tych okolicach może dojść do kluczowych rozstrzygnięć. Część ekspertów wciąż uspokaja, część przekonuje, że czas się bać, i głosi koniec wieloletniej obligacyjnej hossy. Być może rentowność sięgająca 3 proc. to jeszcze nie koniec świata, ale jeśli wziąć pod uwagę, że jeszcze siedem miesięcy temu wynosiła zaledwie 1,36 proc., widać, że koszt finansowania nie tylko długu federalnego, ale i „firmowego" zdecydowanie poszedł w górę. Konsekwencje tego zjawiska wykraczają zresztą daleko poza granice Stanów Zjednoczonych, wpływając na sytuację na rynkach długu na całym świecie. Rentowność obligacji niemieckich wzrosła od połowy grudnia ubiegłego roku z 0,3 do prawie 0,8 proc., a jeszcze w kwietniu 2017 r. nie przekraczała 0,2 proc. O ile dla Niemiec nie musi się to wiązać z wielkim ryzykiem, o tyle w przypadku Włoch i Portugalii, gdzie rentowność przekracza 2 proc., czy Grecji, w której sięga 4,4 proc., może być źródłem problemów.

W tym kontekście warto dostrzec globalny wymiar amerykańskiej polityki fiskalnej i szerzej, działań administracji Donalda Trumpa. Wielu amerykańskich ekonomistów zwraca uwagę, że dodatkowe stymulowanie znajdującej się w bardzo dobrej kondycji gospodarki USA kojarzy się z dolewaniem oliwy do ognia, a w wymiarze praktycznym wiązać się może z widocznym już nasileniem się presji inflacyjnej, a więc także koniecznością szybszego zaostrzania polityki pieniężnej przez Fed. Tego zaś rynki finansowe obawiają się najbardziej, o czym świadczy niedawne tąpnięcie na giełdach.

Na tle dobrej kondycji amerykańskiej gospodarki i konsekwentnej polityki Rezerwy Federalnej zastanawiać może uporczywa słabość dolara. Jednym z powodów tej tendencji mogą być obawy związane z rosnącym wciąż deficytem budżetowym Stanów Zjednoczonych i gigantycznym poziomem zadłużenia.

Rynki wschodzące odrabiają straty

MSCI Emerging Markets, który najmocniej ucierpiał w trakcie niedawnej rynkowej paniki, zniżkując o ponad 12 proc., z niemałym impetem przystąpił do odrabiania strat. Od dołka z 8 lutego do minionego czwartku zyskał prawie 9 proc., z czego połowę „zrobił" w środę i w czwartek, najwyraźniej korzystając z dynamicznego osłabienia się dolara. Bez tego czynnika prawdopodobnie nie poszłoby tak łatwo. Warto też zwrócić uwagę, że w niwelowaniu strat, ze względu na obchody nowego roku, indeksy chińskich parkietów uczestniczyły jedynie do środy, a to one właśnie mocno przyczyniły się do wcześniejszych spadków. Shanghai Composite od szczytu z końca stycznia do lutowego dołka zniżkował o 12 proc., a Hang Seng spadł o 11 proc. Pierwszy z tych indeksów przez moment, w trakcie sesji z 9 lutego, cofnął się do poziomu najniższego od maja ubiegłego roku. Wskaźnik giełdy w Hongkongu w trakcie trzech sesji minionego tygodnia zdążył zyskać ponad 5,5 proc.

Na naszym kontynencie najlepiej radził sobie w ostatnich dniach moskiewski RTS. Z pomocą zwyżkujących notowań ropy naftowej do czwartku poszedł w górę o ponad 6 proc., po wcześniejszej przecenie sięgającej 9,5 proc. Bardzo dobre dane o dynamice gospodarek naszego regionu za czwarty kwartał ubiegłego roku nie zrobiły wielkiego wrażenia na globalnych graczach i indeksy w Pradze, Bratysławie czy Belgradzie zwyżkowały w ostatnich dniach jedynie symbolicznie, ale też niedawna przecena zbyt mocno ich nie dotknęła.

Surowce na łasce dolara

Najbardziej charakterystyczną cechą sytuacji na rynkach surowcowych w ostatnich tygodniach jest wyraźna nadwrażliwość na to, co dzieje się z amerykańską walutą, przy jednoczesnym ignorowaniu licznych, ewidentnie korzystnych sygnałów płynących z globalnej gospodarki. Silne i skoordynowane ożywienie powinno podbijać notowania większości towarów. Tymczasem CRB Index pod koniec stycznia wszedł w fazę ostrej spadkowej korekty, niemal dokładnie w tym samym momencie, w którym dolar zaczął zdecydowanie bronić się przed kontynuacją przeceny. Wskaźnik surowcowej koniunktury od 29 stycznia do 9 lutego stracił prawie 6 proc., a w tym samym czasie indeks dolara wzrósł o niemal 2,5 proc. Gdy z początkiem minionego tygodnia amerykańska waluta znów zaczęła tracić na wartości, CRB Index wyhamował spadkową tendencję i mocno ruszył w górę. Ta zależność najbardziej widoczna była w przypadku złota, ale jej wpływ można przypisywać także, przynajmniej w części, ruchom na wielu innych surowcach.

Notowania kruszcu mocno rozczarowały w fazie największej paniki na rynkach akcji, tracąc wraz z nimi. Od 26 stycznia do 7 lutego złoto staniało o ponad 3,5 proc., jednak gdy tylko dolar ponownie się zachwiał, w ciągu czterech dni odrobiło straty niemal w całości, powracając w okolice 1360 dolarów za uncję, zbliżając się do lutowego szczytu na odległość zaledwie kilku dolarów.

Ostatnie dni przyniosły kontynuację silnych wahań na rynku miedzi. Notowania kontraktów terminowych na ten metal skoczyły od minionego poniedziałku do czwartku o 7 proc., z nawiązką odrabiając straty po poprzedniej przecenie. Niedawne silne spadki tłumaczono rosnącymi zapasami miedzi, a więc czynnikami o charakterze fundamentalnym, choć swój wpływ miały też zapewne transakcje spekulacyjne. Nagłą zmianę nastrojów wyjaśniać może ostatnie osłabienie dolara.

O przewadze „fundamentalnych spekulacji" można mówić w przypadku rynku ropy naftowej. W ostatnich dniach pojawiały się bowiem sygnały na temat rozmów między przywódcami Rosji i Arabii Saudyjskiej, które miały dotyczyć gotowości do wspólnych działań, zmierzających do kontrolowania rynkowych żywiołów. Wcześniej OPEC podniósł prognozę globalnego popytu na ropę, w związku z poprawiającymi się perspektywami koniunktury gospodarczej na świecie. Te dwa czynniki wystarczyły do powstrzymania niedawnej przeceny i wygenerowania solidnego odbicia, widocznego w minioną środę i czwartek. W efekcie notowania WTI powróciły powyżej poziomu 60 dolarów za baryłkę, a cena Brenta zbliżyła się w okolice 65 dolarów. Te ruchy na razie jednak nie zmieniają sytuacji i nie przybliżają do odpowiedzi na pytanie o dalszy kierunek zmian na rynku ropy, biorąc pod uwagę skalę ostatniej spadkowej korekty, sięgającej 10 proc.

Z górki było łatwiej

Spadkowa fala przetoczyła się przez warszawski parkiet szybko i bez przeszkód, a jej skala stawiała nas w światowej czołówce. Jednak odrabianie strat przychodzi o wiele bardziej mozolnie, a w kwestii sukcesów nie mamy co równać się z najlepszymi. Co gorsza, rodzime indeksy nie potrafiły korzystać z poprawy nastrojów w otoczeniu, co szczególnie mocno widać było podczas handlu w ubiegły czwartek. WIG20 zaczął sesję sięgającym 1 proc. wzrostem, a skończył ponad 1 proc. na minusie. Łatwość, z jaką byki dawały się spychać przez niemal cały dzień, i strach, jaki okazały pod koniec sesji, nie świadczą najlepiej o ich morale. Po czterech dniach udało się im odzyskać raptem 40 punktów, czyli niewiele ponad 1,5 proc., a więc mniej niż jedną piątą tego, co odrobił MSCI Emerging Markets. Nie udało się sforsować nawet poziomu 2450 punktów, a więc porażka przyszła już przy pierwszym napotkanym oporze. Nie wróży to najlepiej na najbliższą przyszłość, szczególnie gdyby na świecie nastąpić miał powrót awersji do ryzyka.

Niewiele lepiej wyglądała sytuacja w segmencie małych i średnich spółek. mWIG40, licząc od niedawnego dołka, zyskał 2 proc. i odpadł przy próbie wyjścia powyżej 4850 punktów. W jego przypadku dodatkowym problemem były malejące wraz ze zwyżką obroty, świadczące o braku chętnych do kupowania przecenionych walorów. Można więc uznać, że dominował stan niepewności i oczekiwania na pojawienie się bardziej klarownej perspektywy. Wskaźnik najmniejszych firm wzrósł do czwartku o prawie 3 proc., a jego dodatkowym atutem było to, że najmniej ucierpiał w fazie wcześniejszej przeceny, tracąc jedynie 4,5 proc.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty