Tydzień na rynkach. Na giełdach jest zbyt pięknie

W amerykańskiej hossie zaczynają się pojawiać delikatne rysy. Rynki wschodzące za to mają się doskonale. Ropa nie chce się poddać korekcie, której uległa za to miedź. W Polsce WIG coraz bliższy jest rekordu, a i średnie spółki wyraźnie się ożywiły.

Publikacja: 20.01.2018 12:19

Sielankowa atmosfera na giełdach trwa i nawet jeśli jeszcze nie przypomina euforii, to warto zachować ostrożność. Tym bardziej że sygnały możliwej zmiany nastrojów miejscami są już widoczne.

Bańka na Wall Street ma się dobrze

Amerykańska hossa wciąż nie przestaje zadziwiać. Jednak, choć od kilku tygodni nabrała impetu, w ostatnich dniach zaczynają się pojawiać delikatne rysy. Łatwość, z jaką do niedawna główne indeksy forsowały „okrągłe" poziomy, zmąciły niewielkie na razie spadki w trakcie sesji z minionych wtorku i czwartku. Choć Dow Jones utrzymał się powyżej 26 tys. pkt, a S&P500 nie stracił kontaktu z 2800 pkt, wejście rynku w fazę korekty nie byłoby niczym nadzwyczajnym. Jednak biorąc pod uwagę wspomniane przyspieszenie zwyżkowej tendencji, wyśrubowane wyceny i ostrzeżenia, płynące ze strony coraz liczniejszego grona rynkowych guru, należy się liczyć z tym, że realizacja zysków może być dość gwałtowna. Choć na razie nie widać czynników, które mogłyby zasiać niepokój i zwątpienie w trwałość dobrej passy, powód lub pretekst zawsze może się znaleźć. Być może pojawi się on w związku z trwającym już sezonem publikacji wyników finansowych przez amerykańskie firmy i niekoniecznie musi się on wiązać z negatywnymi zaskoczeniami w tej kwestii. Bardziej doświadczeni gracze wiedzą, że gdy na rynku jest „zbyt pięknie", nie zawadzi wzmożona ostrożność.

Obawy może budzić choćby sytuacja na rynku długu. Po pewnym uspokojeniu z pierwszych dni minionego tygodnia środa i czwartek przyniosły mocną przecenę amerykańskich obligacji skarbowych. W jej wyniku rentowność dziesięciolatek skoczyła do prawie 2,63 proc., osiągając poziom poprzednich szczytów z grudnia 2016 r. i marca 2017 r. Rentowność papierów dwuletnich znalazła się na poziomie najwyższym od września 2008 r., czyli od 10 lat. Niezależnie od oceny, czy „wypłaszczenie krzywej", czyli zmniejszenie się różnicy poziomów rentowności obu rodzajów papierów w obecnej sytuacji może być uznane za sygnał ostrzegający przed recesją, czy „tym razem będzie inaczej", warto uważnie obserwować wydarzenia i relacje między rynkami akcji, walut i obligacji.

Emerging markets rekordowe

Rynki wschodzące korzystają pełnymi garściami z doskonałych nastrojów inwestorów, ożywienia gospodarczego, słabego dolara i dobrej sytuacji na giełdach surowcowych. W miniony czwartek MSCI Emerging Markets ETF przekroczył nienotowany dotąd w historii tego wskaźnika poziom 50 pkt. W wyniku obecnej, trwającej od grudnia ubiegłego roku, fali wzrostowej zyskał 12 proc., a więc mamy do czynienia z wyraźnym przyspieszeniem tendencji, rozpoczętej w styczniu 2016 r., czyli niemal równo dwa lata temu. W tym czasie MSCI EM wzrósł o 84 proc. Dla porównania – S&P500 poszedł w górę o 53 proc. W całym tym trendzie można się doszukać jedynie dwóch większych korekt spadkowych, których skala sięgała 9,5–10 proc., a obie miały miejsce w 2016 r. Od tamtego czasu zdarzały się tylko niewielkie, liczące po ok. 3 proc. ząbki, nierobiące na nikim wrażenia. Czy ta hossa ma szansę być kontynuowana? Oczywiście, dopóki warunki, między innymi te wymienione na wstępie, będą na to pozwalać. Najpoważniejszym zagrożeniem wydaje się coraz bardziej widoczne i coraz bardziej powszechne dążenie banków centralnych do zaostrzania polityki pieniężnej. Dotychczasowa odporność emerging markets na działania Fed może – a nawet musi – się kiedyś skończyć, szczególnie gdy przyłączą się do niego inni.

Po cichu tą ścieżką podąża już także Ludowy Bank Chin, ale jak widać, nie robi to większej szkody ani gospodarce, ani rynkom finansowym. Według najnowszych danych w 2017 r. chiński PKB wzrósł o 6,9 proc. To pierwszy ruch wskaźnika w górę, po sześciu latach obniżania się jego dynamiki. Byłby to więc powód do świętowania, gdyby nie tradycyjnie już pojawiające się przy takich okazjach wątpliwości co do ich wiarygodności. Tylko naiwny może uwierzyć, że chińska machina statystyczna działa tak szybko i sprawnie, że w ciągu kilkunastu dni jest w stanie podać roczny wynik, skoro ta sztuka nie udaje się w żadnym rozwiniętym kraju, także w tych, których gospodarki są znacznie mniejsze. Jakkolwiek by było, w każdym razie można, przynajmniej na razie, obawy o załamanie w Chinach skreślić z listy zagrożeń dla światowych rynków finansowych.

Shanghai Composite publikację danych uczcił niespełna 1-proc. zwyżką, a więc niezbyt euforycznie, ale wszystko wskazuje na to, że już od jakiegoś czasu przeczuwał, że będą dobre. W górę bowiem idzie od końca grudnia ubiegłego roku, zyskując w tym czasie o 6 proc., przełamując w ostatnich dniach szczyt z połowy listopada 2017 r. i meldując się na poziomie najwyższym od dwóch lat, czyli sprzed załamania ze stycznia 2016 r., które narobiło sporego zamieszania na niemal wszystkich giełdach. Wszystko więc wyglądałoby wspaniale, gdyby nie to, że jednocześnie rentowność chińskich obligacji przekroczyła w minioną środę 4 proc., docierając do poziomu najwyższego od października 2014 r. Wypada tylko ufać, że jest to proces kontrolowany przez chińskie władze monetarne, które „w razie czego" mają plan opanowania ewentualnych perturbacji.

Ropa wysoko, nerwowo na złocie

Trwający od miesiąca rajd cen ropy naftowej w ostatnich dniach wytracił impet, ale ani myśli poddać się korekcie. Notowania WTI trzymają się od kilku sesji w pobliżu 64 dol. za baryłkę, a Brent tylko minimalnie odchyliły się w dół od poziomu 70 dol. Trudno liczyć, że to uspokojenie będzie miało długookresowy charakter, a biorąc pod uwagę to, że ostatnia fala wzrostów sięga ok. 55 proc., bardziej prawdopodobna wydaje się spadkowa korekta. Byki nie wykorzystały informacji o zniżkujących w ostatnim czasie dość mocno zapasach w Stanach Zjednoczonych. Z kolei średnioterminowe prognozy nie są jednoznaczne. Z jednej strony przeważają korekty cen ropy w górę na obecny rok, choć średni poziom plasują na poziomie wyraźnie niższym niż obecne notowania. Z drugiej zaś podtrzymywane są przewidywania wzrostu podaży surowca, głównie ze strony USA, ale także innych producentów, niebędących członkami naftowego kartelu. Nie widać także wielkiego optymizmu w kwestii nasilenia się popytu na ropę.

Pierwsze tygodnie roku upływają pod znakiem korekty na rynku miedzi. Po rajdzie z grudnia 2017 r., w wyniku którego kontrakty terminowe na ten metal poszły w górę o ponad 12 proc., obecna fala spadkowa zabrała już ponad 3 proc., zatrzymując się na razie na pierwszym poziomie wsparcia. Wspomniane dobre dane z chińskiej gospodarki niewiele pomogły, choć można przypuszczać, że przynajmniej powstrzymały przecenę, ale sięgająca 0,3 proc. czwartkowa zwyżka nie wyglądała budująco, także szczególnie w kontekście tracącego na wartości dolara.

Słabość amerykańskiej waluty wykorzystuje złoto, ale i w tym przypadku widoczna zaczyna być nerwowość. Notowania kruszcu w miniony wtorek i środę przez chwilę znajdowały się powyżej 1340 dol. za uncję, jednak w sposób trwały tego poziomu nie udało się sforsować. W czwartek, mimo powrotu kursu euro powyżej 1,22 dol., złoto staniało o 0,9 proc. Niewykluczone, że inwestorzy czekają na wyjaśnienie się sytuacji na rynku walutowym, a konsekwencją ich wahań jest na razie niewielka korekta. Wydaje się, że jeśli słabość dolara zostanie potwierdzona, notowania złota mogłyby zbliżyć się do szczytu z początku września ubiegłego roku, a więc do 1350 dol. za uncję. Tam mogłyby rozstrzygnąć się losy średnioterminowej tendencji. Od połowy grudnia 2017 r. notowania złota zyskały prawie 7 proc., a w całym ubiegłym roku poszły w górę o prawie 14 proc., najmocniej od 2010 r.

WIG tysiąc punktów od rekordu

W miniony czwartek indeks szerokiego rynku zbliżył się na odległość 1063 pkt do historycznego rekordu z lipca 2007 r. Do jego wyrównania brakuje więc jedynie 1,6 proc. Trudno sobie wyobrazić, by znajdujące się tak blisko szczęścia byki nie pokusiły się o atak na ten poziom. Trudno też osądzić, czy lepiej, by nastąpił on z marszu, czy raczej po cofnięciu pozwalającym nabrać rozpędu. Wydaje się jednak, że o wyborze wariantu przesądzi sytuacja w otoczeniu i kapitał zagraniczny, którego wejście wyraźnie widoczne było w miniony wtorek, gdy WIG20 wzrósł przy wysokich obrotach o 1,9 proc. Wskaźnik blue chips dotarł w ostatnich dniach do 2600 pkt, a więc w okolice szczytów ze stycznia i listopada 2013 r., czyli sprzed pięciu lat. Zrobiło się więc bardzo ciekawie. Tym bardziej że z punktu widzenia graczy zagranicznych, którzy w tym segmencie mają głos decydujący, sytuacja przedstawia się inaczej niż w przypadku rodzimych inwestorów. O ile ci ostatni mogą poczuć presję oporu w postaci wspomnianych szczytów, to ci pierwsi widzą jeszcze pewną przestrzeń do zwyżki. Może ona sięgać od ok. 5 proc. do nawet 12 proc., jeśli założyć scenariusz ataku na „dolarowy" dla WIG20 opór sprzed pięciu lat. Wszystko zależeć będzie od nastawienia globalnego kapitału do rynków wschodzących. Od początku roku WIG20 zyskał nieco ponad 5 proc., a MSCI EM wzrósł niewiele powyżej 6 proc., przy czym nasz indeks wyrażony w dolarach poszedł w górę o 7,6 proc. Patrząc na skład segmentu blue chips, w ostatnich dniach hamująco na impet ruchu indeksu wpływały nieco słabiej zachowujące się walory PZU i KGHM.

Impetu nie brakowało za to wskaźnikowi średnich spółek, który po wcześniejszej kilkudniowej spadkowej korekcie ostro ruszył w górę, przebijając się w miniony czwartek zdecydowanie powyżej 5000 pkt i notując najsilniejszą tygodniową zwyżkę od kwietnia ubiegłego roku. Jednocześnie indeks przedostał się powyżej górnego ograniczenia trwającej od 11 miesięcy konsolidacji i dotarł do poziomu najwyższego od sierpnia 2007 r. Do historycznego rekordu z czerwca 2007 r. brakuje mu jednak jeszcze 14 proc. Pewnym mankamentem obniżającym wiarygodność trwającej od siedmiu tygodni fali wzrostowej jest to, że nie towarzyszą jej wyraźnie podwyższone obroty. Ale pozostaje mieć nadzieję, że dobre nastroje zostaną dostrzeżone przez inwestorów, którzy jeszcze wahają się przed wchodzeniem na rynek. Bardzo pozytywnym sygnałem jest natomiast fakt, że zainteresowanie inwestorów koncentruje się ponownie na grupie mocnych fundamentalnie spółek. Indeksowi średniaków pomogły w zwyżce nie tylko papiery CD Projekt, ale także między innymi Pfleiderera, Ciechu czy Dino, zaś w odwodzie pozostają słabiej zachowujące się ostatnio papiery Kęt, Kruka, Playa czy Budimeksu. O tym, że dawne gwiazdy powoli wracają do łask, może z kolei świadczyć poprawa notowań mocno przecenionych akcji takich spółek jak Forte, Kernel, Grupa Azoty czy Wawel.

Ostatnie dni przyniosły natomiast lekką zadyszkę w segmencie małych firm. Po trwającym od dziewięciu tygodni rajdzie, w wyniku którego sWIG80 zyskał prawie 10 proc., niewielka korekta nie powinna ani dziwić, ani budzić niepokoju. Po przebiciu się wskaźnika powyżej 15 tys. pkt ruch powrotny i ponowne testowanie tego poziomu to nic niezwykłego, tym bardziej że jego obrona wydaje się bardzo prawdopodobna.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty