Regulacje nie nadążają za postępem

Nie da się przewidzieć i wyregulować rynku, który jeszcze nie istnieje, więc regulacja zawsze będzie z tyłu i będzie przeszkadzała w jego przyszłym rozwoju – mówi partner, Global IoT Leader w firmie doradczej EY w rozmowie z Michałem Duszczykiem.

Publikacja: 20.04.2018 05:00

Aleksander Poniewierski

Aleksander Poniewierski

Foto: Archiwum

Aleksander Poniewierski

Rz: Jesteśmy świadkami tzw. czwartej rewolucji przemysłowej. Innowacje, takie jak internet rzeczy czy sztuczna inteligencja, zmieniają świat. Czy Polska może stać się ważnym ogniwem tych zachodzących zmian?

Jak najbardziej, i to co najmniej z kilku powodów. Teraz, po raz pierwszy w historii, przechodzimy rewolucję przemysłową w momencie, w którym jesteśmy wolnym krajem. To bardzo ważny aspekt. W poprzednich trzech rewolucjach nie mogliśmy uczestniczyć, bo znajdowaliśmy się pod zaborami lub w bardzo trudnej sytuacji makroekonomicznej. Druga sprawa, która przemawia dziś na naszą korzyść, to fakt, że weszliśmy w tę rewolucję w momencie, gdy nasza gospodarka jest naprawdę mocno rozpędzona. Nasza demokracja ma już ponad 25 lat i mamy co najmniej jedno pokolenie, które rozumie prawa gospodarki rynkowej i możliwości z nią zwiazane. To wielka zmiana. Trzeci powód – nie mamy dziś żadnego ograniczenia w dostępie do technologii. Niemcy, Francuzi mają takie same możliwości technologiczne jak obywatel w naszym kraju. Ponadto – dzięki właśnie tym nowym technologiom – nie ma obecnie barier geograficznych w prowadzeniu biznesu. A to oznacza, że taki sam biznes mogę otworzyć w Polsce i działać stąd globalnie, jak z Palo Alto czy z Hongkongu. Nie ma w efekcie znaczenia, skąd prowadzi się biznes, bo jego zasięg i tak jest międzynarodowy.

W trzeciej rewolucji przemysłowej produkowało się rozwiązania na dany rynek – np. Europę, a nawet lokalnie, np. na rynek brytyjski. Efekty tej rewolucji są dziś takie, że wtyczki do gniazdek w Anglii czy USA są inne niż w kontynentalnej Europie. Dzisiejsza rewolucja technologiczna to rewolucja globalna. Produkuje się ten sam produkt, który dostępny jest w tym samym czasie w dowolnym miejscu na świecie, a sama regionalizacja produktu jest często logiczna lub sterowana programowo.

Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, polski przedsiębiorca jest w stanie, o ile zmieni swoje nastawienie i nie będzie miał ograniczeń, osiągnąć sukces. Polskie firmy są w stanie być obecnie tak samo konkurencyjne jak firmy niemieckie czy amerykańskie.

Ale mimo to nie są.

Niektóre są. Niestety, jak wspomniałem, polscy przedsiębiorcy mają mentalne ograniczenia. Często czują wewnętrzny wstyd, uważają, że nie są godni rywalizować z gigantami na międzynarodowym rynku. To skomplikowany problem. Wiele firm polskich mogłoby być światowymi potentatami, gdyby tylko pozbyło się tych ograniczeń, a ich zarządy były odpowiednio wyedukowane.

Czyli to problem edukacji?

Chodzi o sposób myślenia. Kadry na poziomie zarządczym często nie mają szerokiego horyzontu patrzenia, wyobraźni. Przedsiębiorca, który budował swoją firmę przez 25 lat, ma zupełnie inny sposób myślenia i postrzegania niż szef dużej firmy państwowej, który myśli wyłącznie kategorią kilku lat, które zostały mu do końca kadencji.

W Polsce bardzo brakuje wiedzy i ciągłego cyklu edukacyjnego dla polskiej kadry zarządczej i łatwości kupowania usług doradczych. To jest cały czas bariera, której nie pokonaliśmy. Nie nauczyliśmy się też budować ekosystemów.

Co to oznacza?

Np. takie firmy jak Siemens, Bosch, czy Microsoft są w stanie się wzajemnie porozumieć i stworzyć nowy produkt. U nas nie ma takiego myślenia. Dlaczego polskie firmy nie mogą zrobić razem czegoś będącego wypadkową ich produktów lub usług? A właśnie IV rewolucja przemysłowa to umiejętność budowania takich tzw. mashupów. Dziś w przedsiębiorstwach nie wytwarza się nowych technologii, lecz je kupuje lub porozumiewa się z kimś, kto tę technologię ma. A porozumiewając się z kimś, tworzę już nową wartość. I to jest paradygmat IV rewolucji przemysłowej – wprowadzanie rozwiązań opartych na technologii, wiedzy i zastosowanie do miejsc, gdzie do tej pory kupowano licencjonowane rozwiązanie.

Chodzi o wytwarzanie wartości z wiedzy i doświadczenia przy użyciu zaawansowanych technologii.

Największa obawa związana z IV rewolucją jest taka, że pozbawi ona ludzi pracy, a zamiast nich będą pracowały roboty. Jest słuszna?

No właśnie nie. W II i III rewolucji przemysłowej mówiło się, że jak wprowadzimy maszyny włókiennicze w Londynie, to już nikt nie będzie pracował w branży tekstyliów lub jak wprowadzimy linie ciągłego montażu, to nikt nie będzie korzystał z pracowników przy produkcji samochodów. Życie pokazało, że to nie była prawda. Ludzie dalej pracują w fabrykach. Różnica polega na tym, że w XIX w. wielkość produkcji była wielokrotnie niższa niż obecnie. To była zupełnie inna skala. Technologia pozwoliła ją znacząco zwiększyć. Ale praca ludzka dalej jest potrzebna, tylko w innym wymiarze.

Jakim?

W IV rewolucji ludzie pracujący na infoliniach będą zastąpieni przez chat boty. Nie ma sensu, żeby człowiek wytężał swój mózg, by udzielać prostych odpowiedzi, skoro można to wykonać z pomocą sztucznej inteligencji. Natomiast tam, gdzie potrzebny jest inżynier, który planuje lub kontroluje jakiś proces, dalej potrzebny będzie człowiek. Teraz z pomocą technologii będzie kontrolował jednak dziesięć procesów, a nie jeden.

Czy dziś największą barierą dla rozwoju technologii, obok mentalności, są przepisy?

Faktycznie przepisy ograniczają. Współczesne regulacje ewidentnie nie nadążają za postępem technologicznym współczesnego świata. Proces legislacyjny trwa tak długo, że technologia przeskakuje go o kilka długości. Jeśli średnio ustawę uzgadnia się przez dwa lata, to w tym czasie rozwój innowacji jest znacznie szybszy. Legislacja, która jest tworzona jako nowoczesna, po dwóch latach jest już w efekcie kompletnie przestarzała. W IV rewolucji sposób myślenia o tworzeniu prawa musi być już zupełnie inny.

Czyli jaki?

Nie da się przewidzieć i wyregulować rynku, który jeszcze nie istnieje, więc regulacja zawsze będzie z tyłu i będzie przeszkadzała w jego przyszłym rozwoju. Ale można tworzyć sprzyjające ramy. Te kraje, które myślą kategorią biznesową, jak Niemcy czy Francja, robią analizę łańcucha B2B2C i wskazują, gdzie tkwi ich wartość. Na tej podstawie opracowywane są mechanizmy stymulujące te sektory. Przykładem mogą być Niemcy, gdzie cały program Industry 4.0 prowadzi do tego, by ściągnąć z powrotem produkcję z Azji do Niemiec. Budowany jest ekosystem, który sprzyja temu, by ta produkcja była nowoczesna. Państwo z odpowiednimi regulacjami jest w stanie stymulować taki rozwój. Tymczasem w Europie serwowane jest rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO – red.).

RODO zablokuje rozwój technologii?

W nowoczesnych technologiach wszystko opiera się na danych. Te zbierane są w ramach internetu rzeczy, nie tylko przez aktywność maszyn, ale również aktywność ludzi. Każdy ma smartfon, który dostarcza ogromną ilość danych. Państwo, nadmiernie regulując ten obszar, może w ramach błędnie rozumianej ochrony obywateli zablokować ten rozwój. Warto znaleźć odpowiedni balans. Ustawa nie może z założenia zakazywać pewnych rozwiązań. A niestety RODO idzie w tym kierunku. To błąd, bo dziś Polsce potrzebne jest odpowiednie stymulowanie, by przedsiębiorczość oparta na nowych technologiach szła do przodu.

Gdzie widzi pan szanse polskich firm?

Jest wiele rodzimych przedsiębiorstw, które tworzą dobre produkty i potrafią nimi zdobywać przewagi. Wciąż nie doczekaliśmy się jednak pozycji globalnej w żadnej z branż.

W Nowej Zelandii działa spółdzielnia firm mleczarskich Fronterra – to jeden z największych producentów mleka na świecie. Kraj na antypodach, z zaledwie 4,5 mln obywateli, a jest w tej branży potęgą. Dlaczego? Ponieważ zastosowano tam niesamowicie dużo nowoczesnej technologii, łańcuch B2B2C jest tam niebywale transparentny i działa jak świetnie naoliwiona maszyna. Skoro spółdzielnia z tak odległego kraju jest w stanie dostarczać na cały świat koncentrat białkowy i przetwory mleczne, to dlaczego Polska, jako duży producent jabłek, nie może zostać potentatem w produkcji koncentratu? Mamy prawie 40 mln ludzi i o wiele więcej technologicznych uczelni niż Nowa Zelandia.

Może jesteśmy zbyt dużym rynkiem wewnętrznym. Wielu producentów koncentruje się na dostawach wewnętrznych. Ale jednocześnie Polska jest zbyt mała, by budować tu globalnych graczy. Może to jest naszym przekleństwem?

Nie sądzę. Według mnie problem leży we wspomnianej już edukacji. Niestety, dziś w Polsce jest bardzo mała świadomość tego, co jest możliwe dzięki nowym technologiom. Gdyby zrobić badanie, co rodzimi decydenci wiedzą o nowych technologiach, okazałoby się, że zaledwie niewielki procent ma świadomość, co można dzięki innowacjom osiągnąć.

Czyli to edukacja jest kluczem?

Tak. Ludzie w Polsce nie dążą do budowania wiedzy, a w dzisiejszych czasach, jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz. Na stereotypach nie da się budować sukcesu w biznesie. Jeśli ktoś kiedyś produkował traktor i na tym zarabiał i dalej zamierza robić to samo, to daleko nie zajedzie. Dziś już nikt nie kupuje traktorów, dziś kupuje się usługi, które wykonuje traktor. Zmienia się cały system i to trzeba rozumieć.   —rozmawiał Michał Duszczyk

100 lat gospodarki
Przyszłość rynku prawnego to outsourcing obsługi prawnej
100 lat gospodarki
Bank finansujący państwowe przedsięwzięcia
100 lat gospodarki
Krzysztof Tchórzewski Elektromobilność sposobem na walkę ze smogiem